niedziela, 31 stycznia 2016

Porachunki

Po dłuższej przerwie wstawiam kolejną notkę. Trochę to zajęło, ale problemy gonią problemy zabierając mi czas na pisanie. Dawajcie znać czy coś jest nie tak, bo z pewnością są w tekście jakieś błędy i literówki. 
Przepraszam za zwłokę i zapraszam do czytania.
pozdrawiam 

P.S. Mam nadzieję, że posypiecie trochę komentarzami ;)

Za oknem panowała dość silna burza. Lekko uchylone w nocy okno zostało otwarte na oścież przez porywisty wiatr, który miotał firanką na lewo i prawo. Obudził go głośny grzmot, wyrywając z niepokojącego snu. Podniósł się do siadu i przetarł zaspane oczy. Jego ciało na zmianę przeszywały fale zimna i gorąca. Jednocześnie oddech stał się niespokojny. Pomimo wpadającego do sypialni rześkiego powietrza brakowało mu tchu. Miał uczucie jakby zaraz przyszło mu się udusić.

- Czy to twoja sprawka? – Spytał szeptem gładząc brzuch. Bolesny skurcz był jasną odpowiedzią. – Nie możesz jeszcze zaczekać? Tu nie jest aż tak bezpiecznie.

Wstał z łóżka i na chwiejnych nogach podszedł do drzwi. Opuścił pokój i powoli skierował się ku schodom. Nie miał siły na użycie mocy, dlatego pozostał mu standardowy środek lokomocji jak własne nogi. Kiedy był już przy poręczy, ktoś złapał go w pasie, ratując od upadku.

- Nie powinieneś wychodzić z łóżka – usłyszał chłodny głos Lucyfera – mój brat jest na dole z matką.

- Wiem – odparł cicho z miną pełną winy – chciałem szklankę zimnej wody. Coś się ze mną dzieje.

- To widzę – westchnął z politowaniem rzucając okiem na jego stan – chodź ze mną.

Przeniósł się z chłopcem do izolatki w odległej części domu. Na siłę położył go w łóżku i kazał zaczekać na Baala, matkę i Asarot. Sam udał się po Wiktorię. Podejrzewał, że nie chciałaby przegapić narodzin wnuka.

Wojtek pomimo zakazu Lucyfera usiadł na łóżku. Już miał zamiar wstać, gdy w izolatce zjawił się Baal. Zgromił męża karcącym spojrzeniem, po czym do niego podszedł.

- Kochanie – zaczął przyglądając się niesfornemu małżonkowi – Lu kazał ci leżeć.

- Ale kiedy leżę, to bardziej boli – jęknął czując kolejny bolesny skurcz. Ich częstotliwość się skróciła w czasie i wydłużała w trwaniu. Do tego temperatura jego ciała kilkakrotnie wzrosła. Miał wrażenie jakby gotował się od środka. – Czy to normalne?

- Baal wyjdź – poleciła bratu Asarot zjawiając się w izolatce wraz z matką. – My się tym zajmiemy. Zaczekaj na zewnątrz.

- Jak to? – Wystraszony Wojtek patrzył na kobiety z paniką wymalowaną na twarzy. – Chcę żeby Baal został.

- Nie bój się – uspokajała go Lilith – razem z Asarot zadbamy o ciebie i maleństwo.

- Ale – chciał jeszcze coś powiedzieć, jednak teściowa mu na to nie pozwoliła – zaufaj mi dziecko.

- Matko – Baal zmartwiony patrzył na zaniepokojonego męża – może mu potowarzyszę.

- Nie ma takiej potrzeby – zbyła syna wskazując mu wyjście – potowarzyszysz mu po wszystkim. Idź do Wiktorii.

- Będę blisko kochanie – demon przytulił Wojtka, po czym opuścił pokój.

Wojtek nie widząc innego rozwiązania wykonywał polecenia kobiet. Najpierw położyły go na łóżku, wokół którego wylały jakieś mikstury. Następnie z miejsca zetknięcia płynów z podłogą wyrosły kolorowe płomienie. Wystraszył się taką postacią rzeczy. Jednak z drugiej strony ból zelżał.

- To ogień uśmierzający ból – poinformowała go Lilith delikatnie głaszcząc jego policzek – odpręż się i daj dziecku wyjść.

Po tych słowach poczuł parcie i towarzyszący temu narastający ból. Nawet płomienie tego nie uśmierzały. Zaczął krzyczeć cierpiąc katusze, ale nie mógł się poddać. Musiał wytrzymać, by dziecko mogło bezpiecznie przyjść na świat. Był przerażony i wycieńczony, ale desperacko starał się utrzymać przytomność.

- Jesteś dzielny – pochwaliła go Asarot dodając otuchy – jeszcze tylko chwilka.

- Chwilka? – Stęknął zaciskając palce na zmiętym prześcieradle. – Męczę się już niemal godzinę!

- Dasz radę – wtrąciła Lilith – niedługo będzie koniec.

Usłyszał płacz dziecka. Jeszcze nigdy nie odczuł takiej ulgi. Uspokojony faktem, że wszystko jest w porządku zemdlał.

- Ciekawe – obie kobiety ze zdumieniem wpatrywały się w noworodka. Miał czarne włoski ze srebrnymi końcówkami. A najdziwniejsze było to, że urodził się pod postacią ludzką. Demony zazwyczaj witały świat w prawdziwej postaci. Zamianę w ludzi przyswajały dopiero w trakcie szkolenia. Czyżby maluch postanowił zmienić kolejność? Delikatnie umyły malucha i chciały zająć się nieprzytomnym Wojtkiem, ale stało się coś niespodziewanego.

- Grr! – Warknął bobas zmieniając postać i prychając na kobiety. Przypominał małego kociaka, który usilnie próbuje coś ochronić. Kiedy Asarot zbliżyła się bardziej do Wojtka, maluch poraził ją nadspodziewanie silną energią. – Grrr!

- Nie chcemy skrzywdzić twojego mamusia – wyjaśniała mu Lilith łagodnym tonem – pomożemy mu.

Niestety to nie podziałało i niemowlak nastroszył się jeszcze bardziej obnażając kły i niewielkie szpony. Sytuację uratował Baal. Na jego widok maluch nieco ochłonął i cicho zakwilił. Ponownie zmienił się w człowieka, gdy ojciec wziął go na ręce.

- Jest taki malutki – demon nie mógł oderwać od niego oczu – tatuś się tobą zajmie, a w tym czasie babcia z ciocią pomogą mamusi.

- Charakterek ma po tobie – stwierdziła Lilith rozkładając ręce – nic dziwnego, że się tak łatwo dogadujecie.

- Mamy wspólny cel – wzruszył ramionami – chronić Wojtka.

¨¨¨

Został sam. Siedział na skraju skały i wpatrywał się w przepaść. Bał się tej odległości, która dzieliła go od ziemi, ale jakoś odważył się tu przyjść. Nagle usłyszał w głowie cichy głosik.

- Czego się boisz?

- Niczego – mruknął w odpowiedzi.

- Co cię tak przeraża?

- Zamknij się – potarł skroń, którą przeszył dziwny ból – Daj mi spokój.

- Wystarczy jedynie skoczyć. Ból i strach miną.

- Nie prosiłem o radę – stęknął wstając z miejsca. Jakoś przestrzeń przed nim zaczęła go przytłaczać. – Kim jesteś i czego chcesz?

- Ciebie. Twej słodkiej śmierci i bólu.

- Śmierci i bólu? – Powtórzył ze strachem. – Nie ma takiej opcji.

Przerażony wrócił do mieszkania w jaskini. Położył się na kanapie i skulony drżał zlękniony. W dodatku jakoś zrobiło mu się straszliwie zimno. Coś mroziło jego kości z żądaniem powrotu nad przepaść. W ogóle nie rozumiał tego zachowania. Wiedział tylko tyle, że ktoś próbuje nim manipulować. Czyżby chcieli skrzywdzić Naba? Nie pozwoli na to. Sam go zranił ostatnimi czasy i teraz musi to jakoś naprawić. Na szczęście szyderczy głosik nie docierał do niego, gdy był w jaskini. Bariera chroniąca odpychała wszelkie wrogie zamiary i ukrywała ich obecność. Ktoś naprawdę silny mógł złamać pieczęci ustawione wokół wejścia i modlił się w duchu, by tego nie zrobił.

- Do niedawna sam chciałem umrzeć – pomyślał pełen goryczy – to się nazywa ironią losu.

To zaskakujące jak szybko ulega zmianie punkt widzenia. Wystarczy, że to samo stanie się z celem. Jeszcze kilka dni temu próbował popełnić samobójstwo, a teraz śmierć napawała go strachem. Miał świadomość, że stanowi słaby punkt Nabuchodonozora, jednak to właśnie ten demon odmienił jego życie. Nie mógł już temu zaprzeczać, po prostu się w nim zakochał. Z ledwością utrzymywał nad sobą kontrolę, gdy był w pobliżu tego popielatowłosego bożyszcza piękna. Dlaczego demony muszą być aż tak piękni? Tylko kuszą słabych ludzi.

- Wróć szybko do domu Nab – siedział skulony na sofie i drżał z tego nieokreślonego zimna – Boję się.

¨¨¨

Wiktoria pełna obaw siedziała w pokoju obok izolatki. Wojtek urodził, ale nadal bała się wejść do środka. Wcześniej tak mocno krzyczał. W pierwszej reakcji chciała do niego pobiec, ale powstrzymał ją Lucyfer. Trzymał ją w ramionach dopóty, dopóki nie skończył się poród. Teraz mogła tam wejść, ale nie potrafiła przekroczyć progu drzwi.

- Jesteś strasznie sprzeczna – usłyszała za sobą głos Lucyfera – Po prostu tam idź.

- Nie wiem, czy powinnam – wahała się stojąc przed zamkniętymi drzwiami – tak bardzo cierpiał, a ja nie mogłam mu pomóc.

- Żyje, jak również i twój wnuk – poinformował ją czując jej strach – chce cię zobaczyć. Pytał o ciebie.

- Naprawdę? – Nie odwróciła się do niego, próbując ukryć łzy. – Czy chcesz mnie pocieszyć?

- Zrobiłbym wszystko, ale nie to – podszedł do niej z ironicznym uśmieszkiem – Ostatnio strasznie się mażesz. Beksy mają małe powodzenie u mężczyzn.

- I dobrze – fuknęła w złości – Odczep się, skoro tak ci to przeszkadza.

- Jestem mężczyzną, ale i demonem – szepnął jej do ucha w rozbawieniu. Uwielbiał bawić się jej emocjami. – Resztę sobie dopowiedz.

- Sam sobie dopowiadaj kretynie – warknęła odpychając go od siebie – Zostaw mnie.

- Po prostu tam wejdź – westchnął, po czym otworzył drzwi i wepchnął ją do izolatki – Nie dziękuj.

Powoli podniosła wzrok na łóżko, w którym leżał Wojtek. Obok niego spał czarnowłosy bobas.

- Podejdź – przywołał ją do siebie Baal – ktoś chce cię poznać.

- Mnie? – Zdziwiła się tym stwierdzeniem. – Na pewno?

- Oczywiście – zapewnił ją Wojtek – Nie wygłupiaj się mamo i podejdź.

- Ok. – Wykonała prośbę syna i podeszła. Jej wnuk był ślicznym berbeciem, a syn wyglądał na wycieńczonego. – Kiepsko wyglądasz.

- Tak się też czuję – stęknął poprawiając się na poduszce – czego się bałaś?

- O ciebie – wyznała drżącym głosem – pierwszy raz spotykam się z porodem demona, który do niedawna był człowiekiem, a w dodatku jest moim synkiem.

- Rozumiem – uśmiechnął się pomimo potwornego zmęczenia – Poznaj Jona Azazela.

- Jon Azazel – powtórzyła cicho spoglądając na wnuka. Maluch otworzył oczka i leniwie się przeciągnął. Przypominał jej w tym momencie kociaka. – Witaj malutki.

Chłopczyk śmignął i wylądował w jej ramionach. Śmiesznie węszył noskiem jakby próbował zapamiętać jej zapach. Po chwili wrócił do Wojtka i wtulił się w jego bok.

- Jest troszeczkę nieufny – oznajmił spokojnie Baal – Wcześniej rzucił się na moją matkę i siostrę. Bronił mamusia.

- Dzielny malec – pochwaliła go siadając na skraju łóżka – Pójdę do babci i opowiem jej jak wspaniałego ma praprawnuczka.

- Zostań ze mną – poprosił ją Wojtek – Baal powiadomi babcię.

- Nie ucieknę – rzuciła zawstydzona.

- Nie posądziłem cię o to – pokręcił zrezygnowany głową – po prostu chcę byś tu była.

- Dobrze – spuściła wzrok na podłogę, gdy nagle poczuła lekkie szarpnięcie z boku. To Jon ciągnął ją za skraj bluzki. – Mam ślicznego wnuka, choć jestem stanowczo za młoda na bycie babcią.

- Ja nie podejrzewałem, że urodzę dziecko – spojrzał na matkę wymownie – Nie zawsze idzie po naszej myśli.

- To fakt – przyznała mu rację – życie nieraz uczyło mnie pokory.

- Podejrzewam – widział ból w jej oczach – nigdy się jednak nie poddawałaś. Czemu chcesz to zrobić właśnie teraz?

- Może się wypaliłam? – Wzruszyła ramionami. – Nie wiem.

- Rozpalę cię na nowo – w pomieszczeniu zjawił się Lucyfer – Pytanie do ciebie Wojtku.

- Nie waż się jej skrzywdzić – odpowiedział z groźbą w błękitnych oczach – To moja matka.

- Dlatego pytam cię o zgodę – nie unikał wzroku chłopaka – I nie chcę jej skrzywdzić.

- Gadacie o mnie w mojej obecności – wtrąciła w irytacji – a co z moim zdaniem?

- Ty nie myślisz racjonalnie – zbył ją Lucyfer, łapiąc za ramię – ciągle rozpamiętujesz nieżyjącego kochanka.

- Lu – Baal posłał bratu ostrzegawcze spojrzenie – nie szarżuj.

- Dotrzemy się, więc zachowajcie spokój – oznajmił przyciągając do siebie Wiktorię – Zadbam o tę upartą kobietę.

- Wojtek – patrzyła na pogrążonego w myślach syna – godzisz się na coś takiego?

- Ja chcę byś wreszcie była szczęśliwa – odparł cicho zmęczonym głosem – wiesz jak boli mnie twój stan? Zastanawiam się czy wytrwasz? Czy nic sobie nie zrobisz? Ostatnio topisz smutki w alkoholu, a to nie zdrowe wyjście i chwilowa ucieczka przed problemami.

- Kiepska ze mnie matka, bo pozwoliłam byś tak łatwo mnie przejrzał – odgarnęła zbłąkany kosmyk włosów z czoła – W dodatku jeszcze niedawno byłeś moim małym chłopczykiem. Czemu ten czas tak szybko płynie?

- Czas to pojęcie względne – wtrącił Lucyfer – zwykle postrzegamy go w subiektywny sposób, choć nie mamy wpływu na jego bieg i naturę.

- Profesor filozofii się znalazł – zadrwiła zrzędliwie. Jakoś nie mogła oprzeć się pokusie by mu nie dogryźć. – Wyluzuj.

- Jednak się dogadujecie – zachichotał Baal – jak stare, dobre małżeństwo.

- Zamknij się! – Warknęła równocześnie z Lucyferem.

- Daj mu szansę mamo – Wojtek spojrzał z nadzieją na Wiktorię – Tata nie miałby nic przeciwko, gdybyś ułożyła sobie życie i była szczęśliwa. Chyba właśnie tego chciał.

- Wiem – przyznała w smutku – Twój ojciec z pewnością kazałby mi iść do przodu i nie oglądać się do tyłu.

- W takim razie, dlaczego ciągle się wahasz? – Nie rozumiał jej Baal. – Skoro tego chciał?

- To tylko prosto brzmi – jęknęła – w praktyce to strasznie ciężkie.

- Trudne, bo działasz w pojedynkę – stwierdził Wojtek – wiem z autopsji, że wsparcie bliskich daje bardzo dużo niż się zdaje. Spróbuj.

- Dobrze – zgodziła się nie do końca pewna – Spróbuję.

- To mnie cieszy – obdarzył matkę ciepłym uśmiechem – Wreszcie wykonasz jakiś krok do przodu.

- Pomogę ci stawiać kolejne kroki – zaoferował Lu – Nie dam ci możliwości by się cofnąć.

¨¨¨

Otworzył oczy. Wreszcie nawiązał kontakt z kimś ważnym dla NIEGO. Rudzielec siedzący na krawędzi przepaści. Czyż to nie kusząca sytuacja by nim posterować? Niestety dzieciak okazał się być silniejszy niż sądził.

- Drogi przyjacielu – mruknął patrząc na bliznę pozostawioną przez dawnego druha – tym razem postąpię wbrew ustalonym zasadom.

Uśmiechnął się w przestrzeń zadowolony z nowego pomysłu. Cel był już wiadomy. Porwać i zwabić, by następnie torturować. Widok cierpienia w JEGO oczach powinien zrekompensować lata odzyskiwania sił, które właśnie ON mu odebrał.

- Już wkrótce – zaśmiał się ponownie zapadając w sen.

¨¨¨

Obudziło go delikatne gładzenie po głowie. Kiedy spojrzał w górę, zobaczył zamyśloną twarz popielatowłosego demona. Nie trwało to jednak długo, bo szybko zorientował się, że jest obserwowany.

- Co cię wystraszyło? – Spytał zwracając wzrok na rudzielca. – Drżałeś śniąc.

- To już nieważne – wtulił się w mężczyznę, czując ukojenie – grunt, że wróciłeś.

- Wszystko co dotyczy ciebie jest ważne Lisku – zaznaczył poważnie – Coś się wydarzyło, gdy byłeś sam?

- To trochę dziwne – posępniał wspominając ten wwiercający się w umysł zimny głos – Coś lub ktoś chciał bym się zabił. Nakłaniał mnie bym skoczył w przepaść.

- Wychodziłeś na zewnątrz? – Obdarzył go karcącym spojrzeniem. – Miałeś nie opuszczać mieszkania.

- Wiem – speszył się czując poczucie winy – ale chciałem przyzwyczaić się do otoczenia.

- Rozumiem – pocałował go w czoło i delikatnie zmierzwił rudą czuprynę – następnym razem nie wychodź poza barierę. Ona ochrania cię przed czyhającym niebezpieczeństwem.

- Dobrze – zdarzenie nad przepaścią okazało się dobrym motywatorem do przestrzegania tej jednej zasady. Nie chciał mieć do czynienia z tym kimś. – Nie chcę już umierać.

- To mnie cieszy – patrzył mu prosto w oczy – kocham cię Lisku.

- Nie chcę cię już ranić – szepnął zmieszany intensywnością spojrzenia demona – ostatnio ciągle to robiłem. Czy to znaczy, że cię kocham?

- A co czujesz, gdy mnie widzisz? – Nie miał zamiaru mu tym razem odpuścić. – Gdy jestem obok?

- Serce mi wariuje – spuścił zawstydzony wzrok. Nie lubił mówić o własnych uczuciach. – Czuję się bezpieczny i wypełniony takim miłym ciepełkiem.

- Ciepełkiem – powtórzył rozbawiony takim stwierdzeniem – masz mnie za grzejnik?

- Też – mruknął w odpowiedzi – i nie żartuj sobie ze mnie.

- Nie żartuję – przyciągnął go do siebie i posadził sobie na kolanach – Jesteś naprawdę uroczy i słodki, gdy mówisz o uczuciach.

- Urocze i słodkie to są dziewczyny lub kociaki – zarumienił się poruszony słowami demona – ja nie jestem żadnym z wymienionych.

- Liski też są urocze – liznął jego drżące usta – w dodatku ten tutaj smakuje malinowo.

- Piłem herbatę z sokiem malinowym – speszył się działaniem popielatowłosego. Serce zaczęło boleśnie walić w piersi, a skóra parzyć w miejscu gdzie dotknął go demon. Czy uczucia tak mocno zmieniają siłę doznań i odczuć? To sprawiło, że zapragnął być jeszcze bliżej. – Coś ze mną jest nie tak.

- Wszystko z tobą w porządku – uspokajał chłopaka łagodnym tonem – chcesz buziaka?

- Możliwe, że tak – zrobił młynek palcami – a dasz?

- A dam – uśmiechnął się ciepło – mogę dać ci o wiele więcej.

- Małe kroczki – zastopował go pomimo wielkiej chęci na demona – inaczej zwariuję.

- Niech tak będzie – zgodził się po chwili wahania – zastosujemy tę metodę.

¨¨¨

Zamykała właśnie kawiarnię, gdy poczuła za sobą czyjąś obecność. Schowała klucz do torebki, po czym się odwróciła.

- Witam – przywitał ją zadowolony Baal – Czy znajdzie pani chwilkę na wizytę w Przedsionku Piekła?

- Coś nie tak z Wiki bądź Wojtusiem? – Upewniała się zaniepokojona. – Baal?

- Wszystko w porządku – uspokajał ją stanowczym tonem – Chciałem tylko oświadczyć, że została pani praprababcią.

- Urodził – stwierdziła z ulgą wypuszczając powietrze – jesteś już oficjalnie świeżo upieczonym tatusiem. To wielka odpowiedzialność.

- Wiem – przyznał nie kryjąc przed nią obaw – za wszelką cenę będę bronił Wojtka i Jona.

- Czyli nazywa się Jon – uśmiechnęła się ciepło – Z pewnością dacie sobie radę. W razie kłopotów możecie zawsze liczyć na wsparcie rodziny.

- Rozumiem – skłonił się uprzejmie – i dziękuję.

- Weź przestań – zaśmiała się w nerwach – co ludzie pomyślą, gdy zobaczą młodego mężczyznę kłaniającego się takiej pomarszczonej rodzynce?

- Nie obchodzi mnie ich zdanie – oznajmił poważnie – okazywanie szacunku starszym nie jest żadnym grzechem.

- Oczywiście – nie miała siły na tego demona – pomijasz jednak fakt, że jesteś ode mnie o wiele starszy Baal. O tym, że jesteś Władcą Piekieł nie wspomnę.

- Kolejna osoba w tej rodzinie wypomina mi wiek – westchnął zrezygnowany – nieładnie.

- Gratuluję chłopcze – pocałowała go w policzek – to na szczęście.

Ujął jej dłoń, po czym przeniósł ich do pokoju, w którym leżał Wojtek z dzieckiem. Oboje spali, dlatego cichaczem opuścili pomieszczenie. Jednak przed tym pani Elżbieta przyjrzała się niemowlęciu.

- Masz silnego syna – pochwaliła go dumna z wnuka – Żeby tylko jeszcze Wiktoria odnalazła szczęście.

- O to się już postaramy – zapewnił ją blondyn prowadząc do pokoju gościnnego – jutro zapoznam panią z Lucyferem, który ma wobec niej plany.

- Rozumiem – jakoś widok łóżka przypomniał jej o całodniowym urwaniu głowy w kawiarni – Jutro też oficjalnie poznam twojego synka.

- Czy chce mi pani o czymś powiedzieć? – Coś skrupulatnie ukrywała umiejętnie izolując przed nim umysł. – Pani Elżbieto?

- To nic Baal – zbyła go uśmiechem ze sprzecznym przekazem – Musisz skupić uwagę na Jonie i Wojtku.

- Jest pani bardzo ważna – próbował otworzyć sobie drogę do jej myśli, jednak jej obrona okazała się silniejsza niż sądził – szczególnie dla Wojtka.

- Wiem co próbujesz zrobić – zganiła go grożąc palcem – to niegrzeczne wdzierać się do czyjejś głowy bez pozwolenia.

- Proszę wybaczyć – skłonił się przepraszając. Jakoś czuł respekt przed tą kobietą. – Coś jest nie tak.

- Nigdy nic nie idzie po naszej myśli – zamknęła mu drzwi przed nosem – Dobranoc Panie Piekieł.

¨¨¨

Postanowiła się przejść. Pomimo wyraźnym zakazom demonów opuściła dom. Musiała się przewietrzyć, a spacery pomagały jej pozbierać myśli. Rześki wiaterek targał jej splecionymi w warkocz włosami i dał pozorne uczucie wolności.

- Co powinnam zrobić? – Spytała księżyca, który wyłonił się zza chmur. – Czy naprawdę jestem tutaj potrzebna?

- Jesteś – usłyszała nad sobą odpowiedź. Kiedy spojrzała w górę, zobaczyła zawieszonego nad nią Lucyfera. – Jesteś matką i świeżo upieczoną babcią. Tamta dwójka cię potrzebuje.

- Wiem – mruknęła spuszczając wzrok – jednak nadal mam wątpliwości.

- Zwątpienie – zakpił lądując tuż przed nią – wy ludzie często ulegacie temu stanowi. To was gubi.

- Możliwe – jego obecność pokrzyżowała jej plany – Śledzisz mnie?

- Patrolowałem okolicę – poinformował ją od niechcenia – niestety ktoś postanowił złamać zakaz. I tak, mam cię na oku.

- Nie trzeba mnie pilnować – łypała na niego z dozą podejrzliwości – potrafię o siebie zadbać.

- W to akurat nie uwierzę – wyśmiał ją z tą pełną kpiny miną – twoje dotychczasowe decyzje i zachowanie temu zaprzeczają.

- Odczep się wreszcie – warknęła wściekła – jesteś upierdliwy.

- Czyżby?! – Złapał ją w pasie i przyciągnął do siebie tak, że zetknęła się z jego ciałem. – Wojtek dał mi pozwolenie, dlatego będę upierdliwie wtrącał się w twoje życie.

- Puszczaj! – Starała się uwolnić, jednak nie miała z nim szans. – Zabieraj te łapska!

- A co jeśli odmówię? – Droczył się z nią w żartach. Uwielbiał doprowadzać ją do ostateczności. – Co możesz zrobić? Pokaż na co cię stać.

- Ty pieprzony, tleniony demonie! – Ryknęła kopiąc go kolanem w krocze. W reakcji na ból poluźnił uścisk. – Teraz znasz swoje miejsce natręcie.

- Przegięłaś – przybrał pełną, demoniczną formę – czas bym teraz ja pokazał ci twoje miejsce skarbie.

- Co?! – Nie zdążyła zareagować, bo demon pochwycił ją w szpony i porwał z ziemi. – Co ty robisz?

- Chociaż przez chwilę bądź cicho – nakazał oschle jak nigdy – mam dość twojej niedojrzałości.

- Puść! – Pisnęła szarpiąc się i wierzgając nogami. – No puszczaj!

- Wedle życzenia – wykonał jej polecenie czekając na logiczną reakcję.

- Aaaaaaaaaaaaa! – Krzyknęła bezlitośnie zbliżając się do ziemi. – Nieeee! Pomocy! Złap mnie! Błagam!

- Zrobię to – odparł zrównując się z dziewczyną – jednak wiedz, że już cię nie wypuszczę. Będziesz należeć do mnie Wiktorio.

- Dobra – zgodziła się z nim zakrywając oczy – tylko mnie złap.

Złapał ją w ostatniej chwili. Przylgnęła do niego by następnie okładać go pięściami w płaczu.

- Chciałeś mnie zabić! – Łkała drżąc z przeżytych emocji. – Jak mogłeś?

- Pokazałem ci twoje miejsce – oświadczył nieprzejęty jej atakiem – czyż nie chciałaś przypadkiem umrzeć? Zmieniłaś zdanie?

- Czego ty chcesz? – Rozpłakała się już na dobre. – Męczysz mnie tylko.

- Chcę ciebie – odpowiedział w pełni przekonany własnymi odczuciami – nie pozwolę ci uciec uparta kobieto.

- Czemu akurat mnie? – Nie rozumiała jego pokręconej logiki. – Czemu uparłeś się na mnie?

- Taką podjąłem decyzję – oznajmił biorąc ją na ręce – instynkt był silnym regulatorem i wskazówką.

- Czyli to tak – westchnęła strapiona – tylko to. Decyzja i instynkt.

Milczał. Nie zamierzał niczego jej wyjaśniać. Fakt, że nie zlękła się jego prawdziwej postaci utwierdził go w przekonaniu, iż jest odpowiednią kobietą dla niego. Od początku czuł jej inność. Miała nadzwyczajne oczy. Podejrzewał, że pozwalają na wgląd w istotę rzeczywistości. Najzabawniejsze w tym wszystkim było to, że umiejętnie to kamuflowała, a najczęściej nie brała tej wiedzy do wiadomości.

¨¨¨

Nie mógł spać, dlatego siedział na parapecie i patrzył na księżyc. Nadal bał się o własne bezpieczeństwo i matki. W dodatku Belzebub ciągle miał go na oku. Przez to czuł się osaczony. Od niemal tygodnia nie opuszczał pokoju, bojąc się czekającego poza nim Bela.

- To nie w porządku – westchnął głośno i otworzył okno – dłużej tak nie mogę.

Zeskoczył na wilgotną od rosy trawę i ruszył przed siebie. Światło księżyca oświetlało mu drogę tycząc szlak nocnego spaceru. Rześkie powietrze wypełniło jego płuca dodając pewności siebie. Postawił następny krok powoli zagłębiając się w las. Odgłosy nocy koiły jego wzburzone emocje.

Nagle zatrzymały go czyjeś krzyki. Wytężył wzrok i wstrzymał oddech na widok lecącej ku ziemi matki Wojtka. Chciał już biec z pomocą, gdy dostrzegł przemienionego Lucyfera.

- Ta rodzina ma chyba jakiś problem – mruknął skręcając w przeciwną stronę – trafić na kogoś z niej to jak podpisanie cyrografu własną krwią.

- Czyli to myślisz o mnie i mojej rodzinie – usłyszał za sobą głos osoby, której wolał nie spotykać w tej chwili – Złotooki Fritzu.

Tego było za wiele. Ukojone nerwy wróciły ze zdwojoną siłą, a jeszcze do końca ich nie złagodził. Nie miał ochoty na żadną rozmowę, szczególnie z tym konkretnym demonem. Śmignął przed siebie nie zważając na nic. Prowadził go instynkt. Takim sposobem znalazł się przed rodzinnym domem, który był pusty i cichy.

 Ostrożnie wszedł do środka i rozejrzał się dookoła. Na fasadzie kominka stało zdjęcie ich całej rodziny. Uśmiechnięta matka i obejmujący go czule ojciec. Miał wtedy niewiele lat i rzeczywiście nie pamiętał tego momentu. Ślad jednak pozostał na fotografii. Coś załaskotało jego policzek i kiedy dotknął go palcami, poczuł łzy. Płakał z tęsknoty za dobrymi czasami, gdy mógł żyć beztrosko.

- Wszystko idzie nie tak – sięgnął zdjęcie i wytarł je z kurzu – nie potrafię opiekować się mamą tak jak ty tato. Działam nieporadnie i posuwam się jak ślepiec bez laski. Chciałem ochronić siebie i ją, a tak naprawdę uciekłem, zrzucając odpowiedzialność na innych.

Odstawił zdjęcie na miejsce i ciężko westchnął. Pusty dom całkowicie stracił urok, który pamiętał z dzieciństwa. To już nie było bezpieczne schronienie, które oddzielało go od reszty świata. Zostało zbrukane przez zdradliwego członka rodziny.

- Cholera – rozwalił sobie rękę uderzając z całej siły w ścianę – to nie fair.

- W taki sposób nie znajdziesz rozwiązania – Został złapany przez silne ramiona i przyciągnięty do demona, od którego uciekał. – jedynie sam będziesz cierpieć.

- Co pan może o tym wiedzieć? – Powątpiewał próbując się wyrwać. Niestety starszy demon był o wiele silniejszy. – W ogóle nie zna pan mojej sytuacji.

- Znam jej zarys – przytulał chłopca na siłę – chętnie posłucham reszty.

- Uwziął się pan na mnie – załkał pełen frustracji – czego pan chce?

- Nie bój się, nie gustuję w małolatach – uspokajał go lekko się uśmiechając – znałem twojego ojca.

- Czy to prawda? – Nie wierzył jego słowom. – Czy mówi to pan jedynie dlatego bo wymaga tego sytuacja?

- Naprawdę go znałem – utwierdza go poważnym tonem – walczyliśmy razem w bitwie o Centralne Piekło. To było zanim poznał twoją matkę i gdy byliśmy jedynie wyrostkami po akademii. Ta wojna zmieniła nasze drogi życia. Ja zawsze byłem destruktywny, a Mastema… no cóż powiedzmy, że nie przepadał za rozrywkami mojego pokroju.

- To czego pan ode mnie chce? – Ponowił pytanie. – Niech pan mi odpowie.

- Polubiłem cię – zaśmiał się tarmosząc mu włosy – a poza tym twój ojciec nie raz ratował mi skórę w akademii.

- W Piekielnej Akademii Demonicznej Armii Strachu? – Upewniał się w zdumieniu. – Tata tam uczęszczał?!

- I był jednym z najlepszych absolwentów – pocieszał go na tyle, na ile mógł – Mastema był mądrym i szczerym demonem. Po prostu za bardzo ufał i wierzył w innych.

- Zawsze powtarzał, że szczera rozmowa potrafi zdziałać więcej niż sądzę – przypomniał sobie słowa ojca – Powtarzał mi to zawsze, gdy potłukłem się z kimś o jakiś bzdet.

- Dopiero uczysz się życia – stwierdził mierzwiąc czarną czuprynę chłopca – masz prawo popełniać błędy i się na nich uczyć. Dzięki konsekwencjom naszych czynów potrafimy kroczyć obraną wcześniej drogą życia. To zapewnia nam niejaki drogowskaz w chwilach zwątpienia.

- Tylko, że nie mogę błądzić – jęknął skołowany – muszę jak najszybciej dorosnąć i …

- Niczego nie musisz – przerwał mu lekkim prztyknięciem w czoło – zaufaj mi.

- To trochę trudne – westchnął pocierając czoło – jest pan odrobinę straszny.

- Tylko odrobinę?! – Uniósł jedną brew w zdumieniu, po czym wybuchł śmiechem. – A sądziłem, że nieco więcej niż odrobinę.

- Po dłuższym zapoznaniu nie jest aż tak źle – kręcił młynek palcami w zakłopotaniu – choć ciężko wytrzymać ten groźny wzrok.

- Niestety nic nie poradzę na wzrok – wzruszył ramionami. Młody był naprawdę świetny i bezsprzecznie go polubił. – To cecha genetyczna. Żałuj, że nie poznałeś mojego ojca. Ten to gromił wszystkich spojrzeniem.

- Wystarczy, że przestanie się pan tu marszczyć – dotknął palcem wskazującym zmarszczek pomiędzy brwiami – od razu lepiej.

- Jaki ojciec, taki syn – mruknął wspominając podobne zachowanie Mastemy w akademii – wracajmy. Tu nie jest bezpiecznie.

- Niech będzie – zruszył ramionami szykując się do śmignięcia, jednak Belzebub szybko go przechwycił i przyciągnął do siebie – Co pan wyczynia?

- Wracamy na moich warunkach – odparł więżąc nastolatka w silnych ramionach – tak będzie najbezpieczniej i szybciej.

Coś zbliżało się do miejsca ich pobytu i wolał mieć dzieciaka jak najbliżej siebie. Już jakiś czas temu wyczuł wrogo nastawioną energię w pobliżu domu chłopca. Coś czaiło się w cieniu i wolał uniknąć konfrontacji. Zakamuflował ich obecność, po czym błyskawicznie śmignął w odleglejsze miejsce. Dopiero po upewnieniu się, że nie jest śledzony ruszył do domu Baala.

- Co to było? – Spytał go Fritz, gdy pojawili się w salonie domu Władcy Piekła. – Ta dziwnie zimna aura?

- Ktoś czaił się blisko tamtego miejsca – poinformował go łagodnie. Dzieciak powinien mieć świadomość zagrożenia z jakim się minęli. – Możliwe, że to poplecznicy Beliara.

- Rozumiem – jedynie spuścił wzrok i ciężko westchnął – Powinienem chyba wrócić do pokoju.

- To najlepsze co teraz możesz uczynić – przytaknął delikatnie popychając go w stronę schodów – przemyśl sobie naszą wcześniejszą rozmowę.

- Możliwe, że tak zrobię – szepnął kierując się we wskazanym kierunku – Dziękuję panu.

- Nie masz jeszcze za co – uśmiechnął się rozczulony naiwnością Fritza. Będzie musiał nieco dłużej pobawić się w jego opiekuna. Pstryknął palcami nakładając pieczęć na okno nastolatka. To było zabezpieczenie na wypadek podobnego wybryku. Młode demony bywają nieprzewidywane w tym wieku.  – Wolniej pojmuje niż Mastema, ale wszystko w swoim czasie.

¨¨¨

Obudził się z wielką ochotą na koktajl bananowy. Ta zachcianka była dla niego irracjonalna, bo zazwyczaj nie przepadał za słodkimi rzeczami. Podniósł się do siadu i spojrzał na śpiącego jeszcze synka. /coś musiało mu się śnić, bo zabawnie marszczył nosek.

- Cholera – jęknął czując ból w dole brzucha i dyskomfort w tyłku – to poległem na samym wstępie.

Próbował wstać, ale nogi odmawiały mu posłuszeństwa. Rozjeżdżały się na boki i wydawały się być z waty. Kiedy ponowił próbę, Jon zakwilił. Po chwili śmignął mu prosto w ramiona.

- Już dobrze – uspokajał synka delikatnie bujając go i tuląc – nic mi nie jest, choć przyznam, że trochę się boję. Kiepski ze nie rodzic. Nawet nie wiem jak mam cię karmić.

- Wszystkiego się nauczymy – w pokoju zjawił się Baal z koktajlem bananowym w ręku – Sori i matka dadzą nam krótki instruktarz.

- Przydałby się teraz – westchnął czując, że mały zaczyna lizać jego skórę na szyi – Jon jest głodny.

- Natnij nadgarstek – wtrąciła się Asarot wchodząc do pokoju – przyłóż malucha do rany i gotowe. Instynktownie będzie wiedział co robić.

- Czyli krew – mruknął pod nosem, nacinając nadgarstek i podsuwając pod nosek synka – No proszę, pije.

- Oczywiście, że pije – zaśmiała się rozczulona widokiem – niedźwiadku, tylko twoja krew może zaspokoić głód tego smyka.

- A Baala nie? – Spojrzał na kobietę w zdumieniu. – Też jest jego rodzicem.

- Małe demony same decydują czyją krew będą piły w początkowych dniach – wyjaśniała spokojnie – Jon zdecydował, że to będzie twoja krew. Baal odpadł drogą eliminacji.

- Podjął pierwszą, męską decyzję – Baal nie miał do nikogo żalu – i słusznie wybrał. Na jego miejscu dokonałbym tego samego.

- Nie będę przeszkadzać świeżo upieczonym rodzicom – zniknęła zadowolona z siebie.

- Chyba się najadł – Ostrożnie zabrał synka od męża i położył sobie na ramieniu, lekko klepiąc po pleckach. Kiedy dziecku się odbiło, ułożył je w łóżeczku. – To teraz zajmiemy się mamusiem.

- Dam sobie radę sam – mruknął pod nosem ponawiając próbę wstania. Musiał iść do toalety i jakoś wstydził się prosić o pomoc męża. – Popilnuj Jona.

- Zaraz po tym – uśmiechnął się, zanosząc uparciucha do łazienki – Zawołaj jak skończysz.

- Trochę to potrwa, bo chcę się jeszcze wykąpać – zarumienił się siadając na klozecie – jestem zmęczony Baal.

- Wiem – przykucnął przy Wojtku i delikatnie pogłaskał jego policzek – Zadbam o ciebie i o naszego syna.

- Ja myślę – uśmiechnął się do blondyna – spróbowałbyś nie.

- Wolę nie igrać z twoimi emocjami – cmoknął go w usta – ustabilizuj się wreszcie, bo dajesz mi w kość tymi huśtaweczkami.

- Ktoś musi – pokazał mu język – inaczej rozleniwisz się kochanie.

- Kto by pomyślał, że tak się troszczysz o moją irytację – nie miał na niego siły – jednak nie igraj z tą stroną mojej osobowości skarbie.

- Postaram się – szepnął zmęczony i obolały – lecz nie ręczę za siebie.

- Masz taryfę ulgową – uśmiechnął się mierzwiąc mu włosy – odkąd cię spotkałem i pokochałem pobłażam ci w wielu kwestiach.

- Tak? – Spojrzał mu w oczy i nagle przypomniał sobie o egzekucji na zdrajcach w auli audiencyjnej pałacu. – Chyba już łapię.

- Nie to miałem na myśli – pokręcił zrezygnowany głową – zostawię cię i pójdę do Jona. Daj znać, gdy będziesz potrzebował pomocy.

- Dobrze – przytaknął, czując się niezręcznie. Baal dał mu do myślenia. – Idź do Jona.

Spojrzał na Wojtka, jednak ten tego  nie odwzajemnił. Postanowił dać mu czas. Sam przyjdzie, gdy nadejdzie odpowiednia pora.

Kiedy Baal zniknął, skorzystał z toalety. Następnie dopełzł do wanny i z ledwością jakoś do niej wszedł. Napuścił wody i zaprawił ją wonnymi olejkami. Tego było mu trzeba. Odprężającej kąpieli. Usadowił się wygodnie wdychając zapach wody z olejkami. Zdawał sobie sprawę z tego, że zachował się niedojrzale, ale ciężko mu było postąpić inaczej. Baal to rozumiał, dlatego dał mu czas na ochłonięcie.


- Chyba jednak będziesz musiał mnie wychować – mruknął pod nosem powątpiewając we własne słowa – to straszne, że jestem aż takim dzieciakiem.

3 komentarze:

  1. No ale fajnie, w końcu urodził, maluch przypadł mi od razu do gustu. Trzeba bronic mamusia za wszelką cenę i już:-)
    Historia mnie tak poniosła, że nie znalazłam żadnych błędów dlatego nie nadaję się na bete :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jon jeszcze nieraz pokaże pazurki ;) Nawet władca piekła ich posmakuje. No cóż maluch odziedziczył trudny temperament Baala i niewinny wygląd Wojtka. W świecie demonów to niebezpieczny zestaw :)
      Błędów poszukam po pewnym czasie, kiedy odpocznę od tekstu ;)
      pozdrawiam ^^

      Usuń
  2. Ja chcę więcej. Uwielbiam to opowiadanie jak nic innego. Wybacz za zero odzewu z mojej strony ale miałam wiele na głowie ostatnio. Weny i nadal czekam na kolejne nowości!

    OdpowiedzUsuń