Po dłuższej przerwie wstawiam kolejną notkę. Trochę to zajęło, ale problemy gonią problemy zabierając mi czas na pisanie. Dawajcie znać czy coś jest nie tak, bo z pewnością są w tekście jakieś błędy i literówki.
Przepraszam za zwłokę i zapraszam do czytania.
pozdrawiam
P.S. Mam nadzieję, że posypiecie trochę komentarzami ;)
Za oknem panowała dość silna burza.
Lekko uchylone w nocy okno zostało otwarte na oścież przez porywisty wiatr,
który miotał firanką na lewo i prawo. Obudził go głośny grzmot, wyrywając z
niepokojącego snu. Podniósł się do siadu i przetarł zaspane oczy. Jego ciało na
zmianę przeszywały fale zimna i gorąca. Jednocześnie oddech stał się
niespokojny. Pomimo wpadającego do sypialni rześkiego powietrza brakowało mu
tchu. Miał uczucie jakby zaraz przyszło mu się udusić.
- Czy to twoja sprawka? – Spytał
szeptem gładząc brzuch. Bolesny skurcz był jasną odpowiedzią. – Nie możesz
jeszcze zaczekać? Tu nie jest aż tak bezpiecznie.
Wstał z łóżka i na chwiejnych nogach
podszedł do drzwi. Opuścił pokój i powoli skierował się ku schodom. Nie miał
siły na użycie mocy, dlatego pozostał mu standardowy środek lokomocji jak
własne nogi. Kiedy był już przy poręczy, ktoś złapał go w pasie, ratując od
upadku.
- Nie powinieneś wychodzić z łóżka –
usłyszał chłodny głos Lucyfera – mój brat jest na dole z matką.
- Wiem – odparł cicho z miną pełną winy
– chciałem szklankę zimnej wody. Coś się ze mną dzieje.
- To widzę – westchnął z politowaniem
rzucając okiem na jego stan – chodź ze mną.
Przeniósł się z chłopcem do izolatki w
odległej części domu. Na siłę położył go w łóżku i kazał zaczekać na Baala,
matkę i Asarot. Sam udał się po Wiktorię. Podejrzewał, że nie chciałaby
przegapić narodzin wnuka.
Wojtek pomimo zakazu Lucyfera usiadł na
łóżku. Już miał zamiar wstać, gdy w izolatce zjawił się Baal. Zgromił męża
karcącym spojrzeniem, po czym do niego podszedł.
- Kochanie – zaczął przyglądając się
niesfornemu małżonkowi – Lu kazał ci leżeć.
- Ale kiedy leżę, to bardziej boli –
jęknął czując kolejny bolesny skurcz. Ich częstotliwość się skróciła w czasie i
wydłużała w trwaniu. Do tego temperatura jego ciała kilkakrotnie wzrosła. Miał
wrażenie jakby gotował się od środka. – Czy to normalne?
- Baal wyjdź – poleciła bratu Asarot
zjawiając się w izolatce wraz z matką. – My się tym zajmiemy. Zaczekaj na zewnątrz.
- Jak to? – Wystraszony Wojtek patrzył
na kobiety z paniką wymalowaną na twarzy. – Chcę żeby Baal został.
- Nie bój się – uspokajała go Lilith –
razem z Asarot zadbamy o ciebie i maleństwo.
- Ale – chciał jeszcze coś powiedzieć,
jednak teściowa mu na to nie pozwoliła – zaufaj mi dziecko.
- Matko – Baal zmartwiony patrzył na
zaniepokojonego męża – może mu potowarzyszę.
- Nie ma takiej potrzeby – zbyła syna
wskazując mu wyjście – potowarzyszysz mu po wszystkim. Idź do Wiktorii.
- Będę blisko kochanie – demon
przytulił Wojtka, po czym opuścił pokój.
Wojtek nie widząc innego rozwiązania
wykonywał polecenia kobiet. Najpierw położyły go na łóżku, wokół którego wylały
jakieś mikstury. Następnie z miejsca zetknięcia płynów z podłogą wyrosły
kolorowe płomienie. Wystraszył się taką postacią rzeczy. Jednak z drugiej
strony ból zelżał.
- To ogień uśmierzający ból –
poinformowała go Lilith delikatnie głaszcząc jego policzek – odpręż się i daj
dziecku wyjść.
Po tych słowach poczuł parcie i
towarzyszący temu narastający ból. Nawet płomienie tego nie uśmierzały. Zaczął
krzyczeć cierpiąc katusze, ale nie mógł się poddać. Musiał wytrzymać, by
dziecko mogło bezpiecznie przyjść na świat. Był przerażony i wycieńczony, ale
desperacko starał się utrzymać przytomność.
- Jesteś dzielny – pochwaliła go Asarot
dodając otuchy – jeszcze tylko chwilka.
- Chwilka? – Stęknął zaciskając palce
na zmiętym prześcieradle. – Męczę się już niemal godzinę!
- Dasz radę – wtrąciła Lilith –
niedługo będzie koniec.
Usłyszał płacz dziecka. Jeszcze nigdy
nie odczuł takiej ulgi. Uspokojony faktem, że wszystko jest w porządku zemdlał.
- Ciekawe – obie kobiety ze zdumieniem
wpatrywały się w noworodka. Miał czarne włoski ze srebrnymi końcówkami. A
najdziwniejsze było to, że urodził się pod postacią ludzką. Demony zazwyczaj
witały świat w prawdziwej postaci. Zamianę w ludzi przyswajały dopiero w
trakcie szkolenia. Czyżby maluch postanowił zmienić kolejność? Delikatnie umyły
malucha i chciały zająć się nieprzytomnym Wojtkiem, ale stało się coś
niespodziewanego.
- Grr! – Warknął bobas zmieniając
postać i prychając na kobiety. Przypominał małego kociaka, który usilnie
próbuje coś ochronić. Kiedy Asarot zbliżyła się bardziej do Wojtka, maluch
poraził ją nadspodziewanie silną energią. – Grrr!
- Nie chcemy skrzywdzić twojego mamusia
– wyjaśniała mu Lilith łagodnym tonem – pomożemy mu.
Niestety to nie podziałało i niemowlak
nastroszył się jeszcze bardziej obnażając kły i niewielkie szpony. Sytuację
uratował Baal. Na jego widok maluch nieco ochłonął i cicho zakwilił. Ponownie
zmienił się w człowieka, gdy ojciec wziął go na ręce.
- Jest taki malutki – demon nie mógł
oderwać od niego oczu – tatuś się tobą zajmie, a w tym czasie babcia z ciocią
pomogą mamusi.
- Charakterek ma po tobie – stwierdziła
Lilith rozkładając ręce – nic dziwnego, że się tak łatwo dogadujecie.
- Mamy wspólny cel – wzruszył ramionami
– chronić Wojtka.
¨¨¨
Został sam. Siedział na skraju skały i
wpatrywał się w przepaść. Bał się tej odległości, która dzieliła go od ziemi,
ale jakoś odważył się tu przyjść. Nagle usłyszał w głowie cichy głosik.
- Czego
się boisz?
- Niczego – mruknął w odpowiedzi.
- Co
cię tak przeraża?
- Zamknij się – potarł skroń, którą
przeszył dziwny ból – Daj mi spokój.
- Wystarczy
jedynie skoczyć. Ból i strach miną.
- Nie prosiłem o radę – stęknął wstając
z miejsca. Jakoś przestrzeń przed nim zaczęła go przytłaczać. – Kim jesteś i
czego chcesz?
- Ciebie.
Twej słodkiej śmierci i bólu.
- Śmierci
i bólu? – Powtórzył ze strachem. – Nie ma takiej opcji.
Przerażony wrócił do mieszkania w
jaskini. Położył się na kanapie i skulony drżał zlękniony. W dodatku jakoś
zrobiło mu się straszliwie zimno. Coś mroziło jego kości z żądaniem powrotu nad
przepaść. W ogóle nie rozumiał tego zachowania. Wiedział tylko tyle, że ktoś
próbuje nim manipulować. Czyżby chcieli skrzywdzić Naba? Nie pozwoli na to. Sam
go zranił ostatnimi czasy i teraz musi to jakoś naprawić. Na szczęście
szyderczy głosik nie docierał do niego, gdy był w jaskini. Bariera chroniąca
odpychała wszelkie wrogie zamiary i ukrywała ich obecność. Ktoś naprawdę silny
mógł złamać pieczęci ustawione wokół wejścia i modlił się w duchu, by tego nie
zrobił.
- Do
niedawna sam chciałem umrzeć – pomyślał pełen goryczy – to się nazywa ironią losu.
To zaskakujące jak szybko ulega zmianie
punkt widzenia. Wystarczy, że to samo stanie się z celem. Jeszcze kilka dni
temu próbował popełnić samobójstwo, a teraz śmierć napawała go strachem. Miał
świadomość, że stanowi słaby punkt Nabuchodonozora, jednak to właśnie ten demon
odmienił jego życie. Nie mógł już temu zaprzeczać, po prostu się w nim
zakochał. Z ledwością utrzymywał nad sobą kontrolę, gdy był w pobliżu tego
popielatowłosego bożyszcza piękna. Dlaczego demony muszą być aż tak piękni?
Tylko kuszą słabych ludzi.
- Wróć szybko do domu Nab – siedział
skulony na sofie i drżał z tego nieokreślonego zimna – Boję się.
¨¨¨
Wiktoria pełna obaw siedziała w pokoju
obok izolatki. Wojtek urodził, ale nadal bała się wejść do środka. Wcześniej
tak mocno krzyczał. W pierwszej reakcji chciała do niego pobiec, ale powstrzymał
ją Lucyfer. Trzymał ją w ramionach dopóty, dopóki nie skończył się poród. Teraz
mogła tam wejść, ale nie potrafiła przekroczyć progu drzwi.
- Jesteś strasznie sprzeczna –
usłyszała za sobą głos Lucyfera – Po prostu tam idź.
- Nie wiem, czy powinnam – wahała się
stojąc przed zamkniętymi drzwiami – tak bardzo cierpiał, a ja nie mogłam mu
pomóc.
- Żyje, jak również i twój wnuk –
poinformował ją czując jej strach – chce cię zobaczyć. Pytał o ciebie.
- Naprawdę? – Nie odwróciła się do
niego, próbując ukryć łzy. – Czy chcesz mnie pocieszyć?
- Zrobiłbym wszystko, ale nie to –
podszedł do niej z ironicznym uśmieszkiem – Ostatnio strasznie się mażesz.
Beksy mają małe powodzenie u mężczyzn.
- I dobrze – fuknęła w złości – Odczep
się, skoro tak ci to przeszkadza.
- Jestem mężczyzną, ale i demonem –
szepnął jej do ucha w rozbawieniu. Uwielbiał bawić się jej emocjami. – Resztę
sobie dopowiedz.
- Sam sobie dopowiadaj kretynie –
warknęła odpychając go od siebie – Zostaw mnie.
- Po prostu tam wejdź – westchnął, po
czym otworzył drzwi i wepchnął ją do izolatki – Nie dziękuj.
Powoli podniosła wzrok na łóżko, w
którym leżał Wojtek. Obok niego spał czarnowłosy bobas.
- Podejdź – przywołał ją do siebie Baal
– ktoś chce cię poznać.
- Mnie? – Zdziwiła się tym
stwierdzeniem. – Na pewno?
- Oczywiście – zapewnił ją Wojtek – Nie
wygłupiaj się mamo i podejdź.
- Ok. – Wykonała prośbę syna i
podeszła. Jej wnuk był ślicznym berbeciem, a syn wyglądał na wycieńczonego. –
Kiepsko wyglądasz.
- Tak się też czuję – stęknął
poprawiając się na poduszce – czego się bałaś?
- O ciebie – wyznała drżącym głosem –
pierwszy raz spotykam się z porodem demona, który do niedawna był człowiekiem,
a w dodatku jest moim synkiem.
- Rozumiem – uśmiechnął się pomimo
potwornego zmęczenia – Poznaj Jona Azazela.
- Jon Azazel – powtórzyła cicho
spoglądając na wnuka. Maluch otworzył oczka i leniwie się przeciągnął.
Przypominał jej w tym momencie kociaka. – Witaj malutki.
Chłopczyk śmignął i wylądował w jej
ramionach. Śmiesznie węszył noskiem jakby próbował zapamiętać jej zapach. Po
chwili wrócił do Wojtka i wtulił się w jego bok.
- Jest troszeczkę nieufny – oznajmił
spokojnie Baal – Wcześniej rzucił się na moją matkę i siostrę. Bronił mamusia.
- Dzielny malec – pochwaliła go
siadając na skraju łóżka – Pójdę do babci i opowiem jej jak wspaniałego ma praprawnuczka.
- Zostań ze mną – poprosił ją Wojtek –
Baal powiadomi babcię.
- Nie ucieknę – rzuciła zawstydzona.
- Nie posądziłem cię o to – pokręcił
zrezygnowany głową – po prostu chcę byś tu była.
- Dobrze – spuściła wzrok na podłogę,
gdy nagle poczuła lekkie szarpnięcie z boku. To Jon ciągnął ją za skraj bluzki.
– Mam ślicznego wnuka, choć jestem stanowczo za młoda na bycie babcią.
- Ja nie podejrzewałem, że urodzę
dziecko – spojrzał na matkę wymownie – Nie zawsze idzie po naszej myśli.
- To fakt – przyznała mu rację – życie
nieraz uczyło mnie pokory.
- Podejrzewam – widział ból w jej
oczach – nigdy się jednak nie poddawałaś. Czemu chcesz to zrobić właśnie teraz?
- Może się wypaliłam? – Wzruszyła
ramionami. – Nie wiem.
- Rozpalę cię na nowo – w pomieszczeniu
zjawił się Lucyfer – Pytanie do ciebie Wojtku.
- Nie waż się jej skrzywdzić –
odpowiedział z groźbą w błękitnych oczach – To moja matka.
- Dlatego pytam cię o zgodę – nie
unikał wzroku chłopaka – I nie chcę jej skrzywdzić.
- Gadacie o mnie w mojej obecności –
wtrąciła w irytacji – a co z moim zdaniem?
- Ty nie myślisz racjonalnie – zbył ją
Lucyfer, łapiąc za ramię – ciągle rozpamiętujesz nieżyjącego kochanka.
- Lu – Baal posłał bratu ostrzegawcze
spojrzenie – nie szarżuj.
- Dotrzemy się, więc zachowajcie spokój
– oznajmił przyciągając do siebie Wiktorię – Zadbam o tę upartą kobietę.
- Wojtek – patrzyła na pogrążonego w
myślach syna – godzisz się na coś takiego?
- Ja chcę byś wreszcie była szczęśliwa
– odparł cicho zmęczonym głosem – wiesz jak boli mnie twój stan? Zastanawiam
się czy wytrwasz? Czy nic sobie nie zrobisz? Ostatnio topisz smutki w alkoholu,
a to nie zdrowe wyjście i chwilowa ucieczka przed problemami.
- Kiepska ze mnie matka, bo pozwoliłam
byś tak łatwo mnie przejrzał – odgarnęła zbłąkany kosmyk włosów z czoła – W
dodatku jeszcze niedawno byłeś moim małym chłopczykiem. Czemu ten czas tak
szybko płynie?
- Czas to pojęcie względne – wtrącił
Lucyfer – zwykle postrzegamy go w subiektywny sposób, choć nie mamy wpływu na
jego bieg i naturę.
- Profesor filozofii się znalazł –
zadrwiła zrzędliwie. Jakoś nie mogła oprzeć się pokusie by mu nie dogryźć. –
Wyluzuj.
- Jednak się dogadujecie – zachichotał
Baal – jak stare, dobre małżeństwo.
- Zamknij się! – Warknęła równocześnie
z Lucyferem.
- Daj mu szansę mamo – Wojtek spojrzał
z nadzieją na Wiktorię – Tata nie miałby nic przeciwko, gdybyś ułożyła sobie
życie i była szczęśliwa. Chyba właśnie tego chciał.
- Wiem – przyznała w smutku – Twój
ojciec z pewnością kazałby mi iść do przodu i nie oglądać się do tyłu.
- W takim razie, dlaczego ciągle się
wahasz? – Nie rozumiał jej Baal. – Skoro tego chciał?
- To tylko prosto brzmi – jęknęła – w
praktyce to strasznie ciężkie.
- Trudne, bo działasz w pojedynkę –
stwierdził Wojtek – wiem z autopsji, że wsparcie bliskich daje bardzo dużo niż
się zdaje. Spróbuj.
- Dobrze – zgodziła się nie do końca
pewna – Spróbuję.
- To mnie cieszy – obdarzył matkę
ciepłym uśmiechem – Wreszcie wykonasz jakiś krok do przodu.
- Pomogę ci stawiać kolejne kroki –
zaoferował Lu – Nie dam ci możliwości by się cofnąć.
¨¨¨
Otworzył oczy. Wreszcie nawiązał
kontakt z kimś ważnym dla NIEGO. Rudzielec siedzący na krawędzi przepaści. Czyż
to nie kusząca sytuacja by nim posterować? Niestety dzieciak okazał się być silniejszy
niż sądził.
- Drogi przyjacielu – mruknął patrząc
na bliznę pozostawioną przez dawnego druha – tym razem postąpię wbrew ustalonym
zasadom.
Uśmiechnął się w przestrzeń zadowolony
z nowego pomysłu. Cel był już wiadomy. Porwać i zwabić, by następnie
torturować. Widok cierpienia w JEGO oczach powinien zrekompensować lata
odzyskiwania sił, które właśnie ON mu odebrał.
- Już wkrótce – zaśmiał się ponownie
zapadając w sen.
¨¨¨
Obudziło go delikatne gładzenie po
głowie. Kiedy spojrzał w górę, zobaczył zamyśloną twarz popielatowłosego
demona. Nie trwało to jednak długo, bo szybko zorientował się, że jest
obserwowany.
- Co cię wystraszyło? – Spytał
zwracając wzrok na rudzielca. – Drżałeś śniąc.
- To już nieważne – wtulił się w
mężczyznę, czując ukojenie – grunt, że wróciłeś.
- Wszystko co dotyczy ciebie jest ważne
Lisku – zaznaczył poważnie – Coś się wydarzyło, gdy byłeś sam?
- To trochę dziwne – posępniał
wspominając ten wwiercający się w umysł zimny głos – Coś lub ktoś chciał bym
się zabił. Nakłaniał mnie bym skoczył w przepaść.
- Wychodziłeś na zewnątrz? – Obdarzył go
karcącym spojrzeniem. – Miałeś nie opuszczać mieszkania.
- Wiem – speszył się czując poczucie
winy – ale chciałem przyzwyczaić się do otoczenia.
- Rozumiem – pocałował go w czoło i
delikatnie zmierzwił rudą czuprynę – następnym razem nie wychodź poza barierę.
Ona ochrania cię przed czyhającym niebezpieczeństwem.
- Dobrze – zdarzenie nad przepaścią okazało
się dobrym motywatorem do przestrzegania tej jednej zasady. Nie chciał mieć do
czynienia z tym kimś. – Nie chcę już umierać.
- To mnie cieszy – patrzył mu prosto w
oczy – kocham cię Lisku.
- Nie chcę cię już ranić – szepnął
zmieszany intensywnością spojrzenia demona – ostatnio ciągle to robiłem. Czy to
znaczy, że cię kocham?
- A co czujesz, gdy mnie widzisz? – Nie
miał zamiaru mu tym razem odpuścić. – Gdy jestem obok?
- Serce mi wariuje – spuścił
zawstydzony wzrok. Nie lubił mówić o własnych uczuciach. – Czuję się bezpieczny
i wypełniony takim miłym ciepełkiem.
- Ciepełkiem – powtórzył rozbawiony
takim stwierdzeniem – masz mnie za grzejnik?
- Też – mruknął w odpowiedzi – i nie
żartuj sobie ze mnie.
- Nie żartuję – przyciągnął go do
siebie i posadził sobie na kolanach – Jesteś naprawdę uroczy i słodki, gdy
mówisz o uczuciach.
- Urocze i słodkie to są dziewczyny lub
kociaki – zarumienił się poruszony słowami demona – ja nie jestem żadnym z
wymienionych.
- Liski też są urocze – liznął jego
drżące usta – w dodatku ten tutaj smakuje malinowo.
- Piłem herbatę z sokiem malinowym –
speszył się działaniem popielatowłosego. Serce zaczęło boleśnie walić w piersi,
a skóra parzyć w miejscu gdzie dotknął go demon. Czy uczucia tak mocno
zmieniają siłę doznań i odczuć? To sprawiło, że zapragnął być jeszcze bliżej. –
Coś ze mną jest nie tak.
- Wszystko z tobą w porządku –
uspokajał chłopaka łagodnym tonem – chcesz buziaka?
- Możliwe, że tak – zrobił młynek
palcami – a dasz?
- A dam – uśmiechnął się ciepło – mogę
dać ci o wiele więcej.
- Małe kroczki – zastopował go pomimo
wielkiej chęci na demona – inaczej zwariuję.
- Niech tak będzie – zgodził się po
chwili wahania – zastosujemy tę metodę.
¨¨¨
Zamykała właśnie kawiarnię, gdy poczuła
za sobą czyjąś obecność. Schowała klucz do torebki, po czym się odwróciła.
- Witam – przywitał ją zadowolony Baal
– Czy znajdzie pani chwilkę na wizytę w Przedsionku Piekła?
- Coś nie tak z Wiki bądź Wojtusiem? –
Upewniała się zaniepokojona. – Baal?
- Wszystko w porządku – uspokajał ją
stanowczym tonem – Chciałem tylko oświadczyć, że została pani praprababcią.
- Urodził – stwierdziła z ulgą
wypuszczając powietrze – jesteś już oficjalnie świeżo upieczonym tatusiem. To
wielka odpowiedzialność.
- Wiem – przyznał nie kryjąc przed nią
obaw – za wszelką cenę będę bronił Wojtka i Jona.
- Czyli nazywa się Jon – uśmiechnęła
się ciepło – Z pewnością dacie sobie radę. W razie kłopotów możecie zawsze
liczyć na wsparcie rodziny.
- Rozumiem – skłonił się uprzejmie – i
dziękuję.
- Weź przestań – zaśmiała się w nerwach
– co ludzie pomyślą, gdy zobaczą młodego mężczyznę kłaniającego się takiej
pomarszczonej rodzynce?
- Nie obchodzi mnie ich zdanie –
oznajmił poważnie – okazywanie szacunku starszym nie jest żadnym grzechem.
- Oczywiście – nie miała siły na tego
demona – pomijasz jednak fakt, że jesteś ode mnie o wiele starszy Baal. O tym,
że jesteś Władcą Piekieł nie wspomnę.
- Kolejna osoba w tej rodzinie wypomina
mi wiek – westchnął zrezygnowany – nieładnie.
- Gratuluję chłopcze – pocałowała go w
policzek – to na szczęście.
Ujął jej dłoń, po czym przeniósł ich do
pokoju, w którym leżał Wojtek z dzieckiem. Oboje spali, dlatego cichaczem
opuścili pomieszczenie. Jednak przed tym pani Elżbieta przyjrzała się
niemowlęciu.
- Masz silnego syna – pochwaliła go
dumna z wnuka – Żeby tylko jeszcze Wiktoria odnalazła szczęście.
- O to się już postaramy – zapewnił ją
blondyn prowadząc do pokoju gościnnego – jutro zapoznam panią z Lucyferem,
który ma wobec niej plany.
- Rozumiem – jakoś widok łóżka
przypomniał jej o całodniowym urwaniu głowy w kawiarni – Jutro też oficjalnie
poznam twojego synka.
- Czy chce mi pani o czymś powiedzieć?
– Coś skrupulatnie ukrywała umiejętnie izolując przed nim umysł. – Pani
Elżbieto?
- To nic Baal – zbyła go uśmiechem ze
sprzecznym przekazem – Musisz skupić uwagę na Jonie i Wojtku.
- Jest pani bardzo ważna – próbował
otworzyć sobie drogę do jej myśli, jednak jej obrona okazała się silniejsza niż
sądził – szczególnie dla Wojtka.
- Wiem co próbujesz zrobić – zganiła go
grożąc palcem – to niegrzeczne wdzierać się do czyjejś głowy bez pozwolenia.
- Proszę wybaczyć – skłonił się
przepraszając. Jakoś czuł respekt przed tą kobietą. – Coś jest nie tak.
- Nigdy nic nie idzie po naszej myśli –
zamknęła mu drzwi przed nosem – Dobranoc Panie Piekieł.
¨¨¨
Postanowiła się przejść. Pomimo
wyraźnym zakazom demonów opuściła dom. Musiała się przewietrzyć, a spacery
pomagały jej pozbierać myśli. Rześki wiaterek targał jej splecionymi w warkocz
włosami i dał pozorne uczucie wolności.
- Co powinnam zrobić? – Spytała
księżyca, który wyłonił się zza chmur. – Czy naprawdę jestem tutaj potrzebna?
- Jesteś – usłyszała nad sobą
odpowiedź. Kiedy spojrzała w górę, zobaczyła zawieszonego nad nią Lucyfera. –
Jesteś matką i świeżo upieczoną babcią. Tamta dwójka cię potrzebuje.
- Wiem – mruknęła spuszczając wzrok –
jednak nadal mam wątpliwości.
- Zwątpienie – zakpił lądując tuż przed
nią – wy ludzie często ulegacie temu stanowi. To was gubi.
- Możliwe – jego obecność pokrzyżowała
jej plany – Śledzisz mnie?
- Patrolowałem okolicę – poinformował
ją od niechcenia – niestety ktoś postanowił złamać zakaz. I tak, mam cię na
oku.
- Nie trzeba mnie pilnować – łypała na
niego z dozą podejrzliwości – potrafię o siebie zadbać.
- W to akurat nie uwierzę – wyśmiał ją
z tą pełną kpiny miną – twoje dotychczasowe decyzje i zachowanie temu
zaprzeczają.
- Odczep się wreszcie – warknęła wściekła
– jesteś upierdliwy.
- Czyżby?! – Złapał ją w pasie i
przyciągnął do siebie tak, że zetknęła się z jego ciałem. – Wojtek dał mi
pozwolenie, dlatego będę upierdliwie wtrącał się w twoje życie.
- Puszczaj! – Starała się uwolnić,
jednak nie miała z nim szans. – Zabieraj te łapska!
- A co jeśli odmówię? – Droczył się z
nią w żartach. Uwielbiał doprowadzać ją do ostateczności. – Co możesz zrobić?
Pokaż na co cię stać.
- Ty pieprzony, tleniony demonie! –
Ryknęła kopiąc go kolanem w krocze. W reakcji na ból poluźnił uścisk. – Teraz
znasz swoje miejsce natręcie.
- Przegięłaś – przybrał pełną,
demoniczną formę – czas bym teraz ja pokazał ci twoje miejsce skarbie.
- Co?! – Nie zdążyła zareagować, bo
demon pochwycił ją w szpony i porwał z ziemi. – Co ty robisz?
- Chociaż przez chwilę bądź cicho –
nakazał oschle jak nigdy – mam dość twojej niedojrzałości.
- Puść! – Pisnęła szarpiąc się i
wierzgając nogami. – No puszczaj!
- Wedle życzenia – wykonał jej
polecenie czekając na logiczną reakcję.
- Aaaaaaaaaaaaa! – Krzyknęła
bezlitośnie zbliżając się do ziemi. – Nieeee! Pomocy! Złap mnie! Błagam!
- Zrobię to – odparł zrównując się z
dziewczyną – jednak wiedz, że już cię nie wypuszczę. Będziesz należeć do mnie
Wiktorio.
- Dobra – zgodziła się z nim zakrywając
oczy – tylko mnie złap.
Złapał ją w ostatniej chwili.
Przylgnęła do niego by następnie okładać go pięściami w płaczu.
- Chciałeś mnie zabić! – Łkała drżąc z
przeżytych emocji. – Jak mogłeś?
- Pokazałem ci twoje miejsce –
oświadczył nieprzejęty jej atakiem – czyż nie chciałaś przypadkiem umrzeć?
Zmieniłaś zdanie?
- Czego ty chcesz? – Rozpłakała się już
na dobre. – Męczysz mnie tylko.
- Chcę ciebie – odpowiedział w pełni
przekonany własnymi odczuciami – nie pozwolę ci uciec uparta kobieto.
- Czemu akurat mnie? – Nie rozumiała
jego pokręconej logiki. – Czemu uparłeś się na mnie?
- Taką podjąłem decyzję – oznajmił
biorąc ją na ręce – instynkt był silnym regulatorem i wskazówką.
- Czyli to tak – westchnęła strapiona –
tylko to. Decyzja i instynkt.
Milczał. Nie zamierzał niczego jej
wyjaśniać. Fakt, że nie zlękła się jego prawdziwej postaci utwierdził go w
przekonaniu, iż jest odpowiednią kobietą dla niego. Od początku czuł jej
inność. Miała nadzwyczajne oczy. Podejrzewał, że pozwalają na wgląd w istotę
rzeczywistości. Najzabawniejsze w tym wszystkim było to, że umiejętnie to
kamuflowała, a najczęściej nie brała tej wiedzy do wiadomości.
¨¨¨
Nie mógł spać, dlatego siedział na
parapecie i patrzył na księżyc. Nadal bał się o własne bezpieczeństwo i matki.
W dodatku Belzebub ciągle miał go na oku. Przez to czuł się osaczony. Od niemal
tygodnia nie opuszczał pokoju, bojąc się czekającego poza nim Bela.
- To nie w porządku – westchnął głośno
i otworzył okno – dłużej tak nie mogę.
Zeskoczył na wilgotną od rosy trawę i
ruszył przed siebie. Światło księżyca oświetlało mu drogę tycząc szlak nocnego
spaceru. Rześkie powietrze wypełniło jego płuca dodając pewności siebie.
Postawił następny krok powoli zagłębiając się w las. Odgłosy nocy koiły jego
wzburzone emocje.
Nagle zatrzymały go czyjeś krzyki.
Wytężył wzrok i wstrzymał oddech na widok lecącej ku ziemi matki Wojtka. Chciał
już biec z pomocą, gdy dostrzegł przemienionego Lucyfera.
- Ta rodzina ma chyba jakiś problem –
mruknął skręcając w przeciwną stronę – trafić na kogoś z niej to jak podpisanie
cyrografu własną krwią.
- Czyli to myślisz o mnie i mojej
rodzinie – usłyszał za sobą głos osoby, której wolał nie spotykać w tej chwili
– Złotooki Fritzu.
Tego było za wiele. Ukojone nerwy
wróciły ze zdwojoną siłą, a jeszcze do końca ich nie złagodził. Nie miał ochoty
na żadną rozmowę, szczególnie z tym konkretnym demonem. Śmignął przed siebie
nie zważając na nic. Prowadził go instynkt. Takim sposobem znalazł się przed
rodzinnym domem, który był pusty i cichy.
Ostrożnie wszedł do środka i rozejrzał się
dookoła. Na fasadzie kominka stało zdjęcie ich całej rodziny. Uśmiechnięta
matka i obejmujący go czule ojciec. Miał wtedy niewiele lat i rzeczywiście nie
pamiętał tego momentu. Ślad jednak pozostał na fotografii. Coś załaskotało jego
policzek i kiedy dotknął go palcami, poczuł łzy. Płakał z tęsknoty za dobrymi
czasami, gdy mógł żyć beztrosko.
- Wszystko idzie nie tak – sięgnął
zdjęcie i wytarł je z kurzu – nie potrafię opiekować się mamą tak jak ty tato.
Działam nieporadnie i posuwam się jak ślepiec bez laski. Chciałem ochronić
siebie i ją, a tak naprawdę uciekłem, zrzucając odpowiedzialność na innych.
Odstawił zdjęcie na miejsce i ciężko
westchnął. Pusty dom całkowicie stracił urok, który pamiętał z dzieciństwa. To
już nie było bezpieczne schronienie, które oddzielało go od reszty świata.
Zostało zbrukane przez zdradliwego członka rodziny.
- Cholera – rozwalił sobie rękę
uderzając z całej siły w ścianę – to nie fair.
- W taki sposób nie znajdziesz
rozwiązania – Został złapany przez silne ramiona i przyciągnięty do demona, od
którego uciekał. – jedynie sam będziesz cierpieć.
- Co pan może o tym wiedzieć? –
Powątpiewał próbując się wyrwać. Niestety starszy demon był o wiele silniejszy.
– W ogóle nie zna pan mojej sytuacji.
- Znam jej zarys – przytulał chłopca na
siłę – chętnie posłucham reszty.
- Uwziął się pan na mnie – załkał pełen
frustracji – czego pan chce?
- Nie bój się, nie gustuję w małolatach
– uspokajał go lekko się uśmiechając – znałem twojego ojca.
- Czy to prawda? – Nie wierzył jego
słowom. – Czy mówi to pan jedynie dlatego bo wymaga tego sytuacja?
- Naprawdę go znałem – utwierdza go
poważnym tonem – walczyliśmy razem w bitwie o Centralne Piekło. To było zanim
poznał twoją matkę i gdy byliśmy jedynie wyrostkami po akademii. Ta wojna
zmieniła nasze drogi życia. Ja zawsze byłem destruktywny, a Mastema… no cóż
powiedzmy, że nie przepadał za rozrywkami mojego pokroju.
- To czego pan ode mnie chce? – Ponowił
pytanie. – Niech pan mi odpowie.
- Polubiłem cię – zaśmiał się tarmosząc
mu włosy – a poza tym twój ojciec nie raz ratował mi skórę w akademii.
- W Piekielnej Akademii Demonicznej
Armii Strachu? – Upewniał się w zdumieniu. – Tata tam uczęszczał?!
- I był jednym z najlepszych
absolwentów – pocieszał go na tyle, na ile mógł – Mastema był mądrym i szczerym
demonem. Po prostu za bardzo ufał i wierzył w innych.
- Zawsze powtarzał, że szczera rozmowa
potrafi zdziałać więcej niż sądzę – przypomniał sobie słowa ojca – Powtarzał mi
to zawsze, gdy potłukłem się z kimś o jakiś bzdet.
- Dopiero uczysz się życia – stwierdził
mierzwiąc czarną czuprynę chłopca – masz prawo popełniać błędy i się na nich
uczyć. Dzięki konsekwencjom naszych czynów potrafimy kroczyć obraną wcześniej
drogą życia. To zapewnia nam niejaki drogowskaz w chwilach zwątpienia.
- Tylko, że nie mogę błądzić – jęknął
skołowany – muszę jak najszybciej dorosnąć i …
- Niczego nie musisz – przerwał mu
lekkim prztyknięciem w czoło – zaufaj mi.
- To trochę trudne – westchnął
pocierając czoło – jest pan odrobinę straszny.
- Tylko odrobinę?! – Uniósł jedną brew
w zdumieniu, po czym wybuchł śmiechem. – A sądziłem, że nieco więcej niż
odrobinę.
- Po dłuższym zapoznaniu nie jest aż
tak źle – kręcił młynek palcami w zakłopotaniu – choć ciężko wytrzymać ten
groźny wzrok.
- Niestety nic nie poradzę na wzrok –
wzruszył ramionami. Młody był naprawdę świetny i bezsprzecznie go polubił. – To
cecha genetyczna. Żałuj, że nie poznałeś mojego ojca. Ten to gromił wszystkich
spojrzeniem.
- Wystarczy, że przestanie się pan tu
marszczyć – dotknął palcem wskazującym zmarszczek pomiędzy brwiami – od razu
lepiej.
- Jaki ojciec, taki syn – mruknął
wspominając podobne zachowanie Mastemy w akademii – wracajmy. Tu nie jest
bezpiecznie.
- Niech będzie – zruszył ramionami
szykując się do śmignięcia, jednak Belzebub szybko go przechwycił i przyciągnął
do siebie – Co pan wyczynia?
- Wracamy na moich warunkach – odparł
więżąc nastolatka w silnych ramionach – tak będzie najbezpieczniej i szybciej.
Coś zbliżało się do miejsca ich pobytu
i wolał mieć dzieciaka jak najbliżej siebie. Już jakiś czas temu wyczuł wrogo
nastawioną energię w pobliżu domu chłopca. Coś czaiło się w cieniu i wolał
uniknąć konfrontacji. Zakamuflował ich obecność, po czym błyskawicznie śmignął
w odleglejsze miejsce. Dopiero po upewnieniu się, że nie jest śledzony ruszył
do domu Baala.
- Co to było? – Spytał go Fritz, gdy
pojawili się w salonie domu Władcy Piekła. – Ta dziwnie zimna aura?
- Ktoś czaił się blisko tamtego miejsca
– poinformował go łagodnie. Dzieciak powinien mieć świadomość zagrożenia z
jakim się minęli. – Możliwe, że to poplecznicy Beliara.
- Rozumiem – jedynie spuścił wzrok i
ciężko westchnął – Powinienem chyba wrócić do pokoju.
- To najlepsze co teraz możesz uczynić
– przytaknął delikatnie popychając go w stronę schodów – przemyśl sobie naszą
wcześniejszą rozmowę.
- Możliwe, że tak zrobię – szepnął
kierując się we wskazanym kierunku – Dziękuję panu.
- Nie masz jeszcze za co – uśmiechnął
się rozczulony naiwnością Fritza. Będzie musiał nieco dłużej pobawić się w jego
opiekuna. Pstryknął palcami nakładając pieczęć na okno nastolatka. To było
zabezpieczenie na wypadek podobnego wybryku. Młode demony bywają
nieprzewidywane w tym wieku. – Wolniej
pojmuje niż Mastema, ale wszystko w swoim czasie.
¨¨¨
Obudził się z wielką ochotą na koktajl
bananowy. Ta zachcianka była dla niego irracjonalna, bo zazwyczaj nie przepadał
za słodkimi rzeczami. Podniósł się do siadu i spojrzał na śpiącego jeszcze
synka. /coś musiało mu się śnić, bo zabawnie marszczył nosek.
- Cholera – jęknął czując ból w dole
brzucha i dyskomfort w tyłku – to poległem na samym wstępie.
Próbował wstać, ale nogi odmawiały mu
posłuszeństwa. Rozjeżdżały się na boki i wydawały się być z waty. Kiedy ponowił
próbę, Jon zakwilił. Po chwili śmignął mu prosto w ramiona.
- Już dobrze – uspokajał synka delikatnie
bujając go i tuląc – nic mi nie jest, choć przyznam, że trochę się boję.
Kiepski ze nie rodzic. Nawet nie wiem jak mam cię karmić.
- Wszystkiego się nauczymy – w pokoju
zjawił się Baal z koktajlem bananowym w ręku – Sori i matka dadzą nam krótki
instruktarz.
- Przydałby się teraz – westchnął
czując, że mały zaczyna lizać jego skórę na szyi – Jon jest głodny.
- Natnij nadgarstek – wtrąciła się
Asarot wchodząc do pokoju – przyłóż malucha do rany i gotowe. Instynktownie
będzie wiedział co robić.
- Czyli krew – mruknął pod nosem,
nacinając nadgarstek i podsuwając pod nosek synka – No proszę, pije.
- Oczywiście, że pije – zaśmiała się
rozczulona widokiem – niedźwiadku, tylko twoja krew może zaspokoić głód tego
smyka.
- A Baala nie? – Spojrzał na kobietę w zdumieniu.
– Też jest jego rodzicem.
- Małe demony same decydują czyją krew
będą piły w początkowych dniach – wyjaśniała spokojnie – Jon zdecydował, że to
będzie twoja krew. Baal odpadł drogą eliminacji.
- Podjął pierwszą, męską decyzję – Baal
nie miał do nikogo żalu – i słusznie wybrał. Na jego miejscu dokonałbym tego
samego.
- Nie będę przeszkadzać świeżo
upieczonym rodzicom – zniknęła zadowolona z siebie.
- Chyba się najadł – Ostrożnie zabrał
synka od męża i położył sobie na ramieniu, lekko klepiąc po pleckach. Kiedy
dziecku się odbiło, ułożył je w łóżeczku. – To teraz zajmiemy się mamusiem.
- Dam sobie radę sam – mruknął pod
nosem ponawiając próbę wstania. Musiał iść do toalety i jakoś wstydził się
prosić o pomoc męża. – Popilnuj Jona.
- Zaraz po tym – uśmiechnął się,
zanosząc uparciucha do łazienki – Zawołaj jak skończysz.
- Trochę to potrwa, bo chcę się jeszcze
wykąpać – zarumienił się siadając na klozecie – jestem zmęczony Baal.
- Wiem – przykucnął przy Wojtku i
delikatnie pogłaskał jego policzek – Zadbam o ciebie i o naszego syna.
- Ja myślę – uśmiechnął się do blondyna
– spróbowałbyś nie.
- Wolę nie igrać z twoimi emocjami –
cmoknął go w usta – ustabilizuj się wreszcie, bo dajesz mi w kość tymi
huśtaweczkami.
- Ktoś musi – pokazał mu język –
inaczej rozleniwisz się kochanie.
- Kto by pomyślał, że tak się
troszczysz o moją irytację – nie miał na niego siły – jednak nie igraj z tą
stroną mojej osobowości skarbie.
- Postaram się – szepnął zmęczony i
obolały – lecz nie ręczę za siebie.
- Masz taryfę ulgową – uśmiechnął się
mierzwiąc mu włosy – odkąd cię spotkałem i pokochałem pobłażam ci w wielu
kwestiach.
- Tak? – Spojrzał mu w oczy i nagle
przypomniał sobie o egzekucji na zdrajcach w auli audiencyjnej pałacu. – Chyba
już łapię.
- Nie to miałem na myśli – pokręcił
zrezygnowany głową – zostawię cię i pójdę do Jona. Daj znać, gdy będziesz
potrzebował pomocy.
- Dobrze – przytaknął, czując się
niezręcznie. Baal dał mu do myślenia. – Idź do Jona.
Spojrzał na Wojtka, jednak ten tego nie odwzajemnił. Postanowił dać mu czas. Sam
przyjdzie, gdy nadejdzie odpowiednia pora.
Kiedy Baal zniknął, skorzystał z
toalety. Następnie dopełzł do wanny i z ledwością jakoś do niej wszedł.
Napuścił wody i zaprawił ją wonnymi olejkami. Tego było mu trzeba. Odprężającej
kąpieli. Usadowił się wygodnie wdychając zapach wody z olejkami. Zdawał sobie
sprawę z tego, że zachował się niedojrzale, ale ciężko mu było postąpić
inaczej. Baal to rozumiał, dlatego dał mu czas na ochłonięcie.
- Chyba jednak będziesz musiał mnie
wychować – mruknął pod nosem powątpiewając we własne słowa – to straszne, że
jestem aż takim dzieciakiem.
No ale fajnie, w końcu urodził, maluch przypadł mi od razu do gustu. Trzeba bronic mamusia za wszelką cenę i już:-)
OdpowiedzUsuńHistoria mnie tak poniosła, że nie znalazłam żadnych błędów dlatego nie nadaję się na bete :-)
Jon jeszcze nieraz pokaże pazurki ;) Nawet władca piekła ich posmakuje. No cóż maluch odziedziczył trudny temperament Baala i niewinny wygląd Wojtka. W świecie demonów to niebezpieczny zestaw :)
UsuńBłędów poszukam po pewnym czasie, kiedy odpocznę od tekstu ;)
pozdrawiam ^^
Ja chcę więcej. Uwielbiam to opowiadanie jak nic innego. Wybacz za zero odzewu z mojej strony ale miałam wiele na głowie ostatnio. Weny i nadal czekam na kolejne nowości!
OdpowiedzUsuń