poniedziałek, 3 sierpnia 2015

Porachunki

Wiem, wiem - długo mi zajęło. Jednak Wy w ogóle się jakoś nie odzywacie. Na pozostałych blogach dostaję ponaglenia, co mnie jakoś motywuje, a tu cisza... :(  
Komentarze karmią wenę... dobra nic już nie piszę.
Mam nadzieję, że rozdział się spodoba...
Pozdrawiam ^^


Wiki z nostalgią wpatrywała się w huśtawkę z opony, którą kiedyś zawiesił dziadek. Rok po tym zmarł. Pamiętała, jak Wojtuś szaleńczo chciał się na niej bujać. Ledwie chodził, a już chciał oderwać się od ziemi.

- Straciłam tyle wspólnych chwil – szepnęła smutno – Michaś, tak mi ciebie brakuje. Gdybyś żył pewnie byłbyś dumny z naszego syna.

- Powinnaś raczej poszukiwać towarzystwa wśród żywych – usłyszała poradę od Baala – Rozumiem, że kochałaś tego mężczyznę, ale wracanie do przeszłości niczego ci nie da prócz rozpaczy.

- I poucza mnie demon – wyśmiała go gorzkim tonem – Sęk w tym blondasku, że nie ma nikogo, kto by go zastąpił.

- Skąd ta pewność? – Spytał podnosząc jedną brew. – Mój brat kiedyś też się zarzekał, że nikt nie zastąpi jego ukochanej żony, a teraz ma Erwina.

- Do czego zmierzasz? – Sondowała go podejrzliwym wzrokiem. – Demony i ludzie różnią się pod względem uczuć.

- Racja, jest różnica – przyznał w zamyśleniu – jednak nie jest ona aż tak wielka jak sądzisz. Kiedy demon wyczuje swoją bratnią duszę, za wszelką cenę chce ją mieć przy sobie. Ty po śmierci ukochanego odcięłaś się od mężczyzn i wpadłaś w wir pracy. Zawęziłaś pole poszukiwań i w końcu się poddałaś.

- Baal, skończ – ostrzegła go czując, że uderza w bolesny punkt – Nie życzę sobie byś to robił.

- Zależy mi na szczęściu męża – odpowiedział łagodnie – On się o ciebie martwi. W tej rodzinie miał jedynie ciebie i babcię.

- Wiem – po policzkach pociekły jej łzy – Nie zasługuję by nazywać się jego matką. Przez swoją głupotę skazałam go na taki los.

- Porozmawiaj z nim na ten temat, a zobaczysz, że jedynie ty się o to obwiniasz – polecił łapiąc ją w pasie – A teraz zabieram cię na małe wakacje do Przedsionka.

- Ani mi się waż! – Ryknęła wyrywając się demonowi. – Baal, natychmiast mnie puść!

- Dramatyzujesz – zaśmiał się przenosząc się z nią do swojego domu – Nowe otoczenie dobrze ci zrobi teściowo.

- Odstaw mnie do babci – syknęła wściekła. Ten wzrok mógłby zabić aczkolwiek przykuwał uwagę. – Baal, czemu mnie dręczysz?

- Pomyślałem, że skoro lubisz mierzyć się z demonami przeszłości, to kilka dni wśród tych prawdziwych nie zrobi ci różnicy – rozłożył otwarcie ręce w akcie dobrych intencji – Wiki, poznasz moją rodzinę.

- Zrozum, nie mam na to sił – sapnęła zrezygnowana – i nie mam tu swoich rzeczy.

- Jeśli oto chodzi, to babcia cię już spakowała – usłyszała głos syna, który przyniósł jej walizkę – cieszę się, że tu jesteś.

- Obaj to uknuliście – jęknęła starając się ukryć przed Wojtkiem fakt, że płakała – To nie fair.

- Eh – niebieskooki podszedł do kobiety i mocno ją przytulił – Mamo, jeśli chcesz już wspominać tatę, to przynajmniej mi o nim opowiedz. Nawet nie wiem kiedy zginął i gdzie leży.

- Wybacz mi – wtuliła się w tors syna i zaczęła płakać – Opowiem ci o nim, tylko nie w tym miejscu.

- No tak, salon to trochę mało prywatne miejsce – zaśmiał się Baal, dostrzegając Mefiego z Belem skrytych za drzwiami kuchni i Lucyfera u szczytu schodów – Zaprowadź Wiki do jej pokoju, a ja przyniosę wam ciepłej herbatki.

- Coś ty się taki słodki zrobił – Wojtek zmierzył czujnie męża. – Ani mi się waż taki być, bo dobrze wiesz, że nie cierpię słodkości.

- Wiem – uśmiechnął się zadziornie – dzięki tej wiedzy mogę cię efektywnie karać.

- Na razie nie masz ku temu powodów – prychnął w irytacji – i dla twojej informacji, nasz syn również nie lubi słodkich rzeczy. W szczególności czekolady!

- Zrozumiałem – wycofał się widząc iskierki złości w niebieskich oczach – zajmij się matką, ok?

- To twoja teściowa? – Najodważniejszy Belzebub wychylił się z kuchni by obejrzeć męża brata. – Ładnego mam szwagra.

- To mój starszy brat Belzebub – przedstawił go blondyn zdębiałej Wiki – A to matka mojego małżonka Wiktoria.

- Miło poznać – odparła niepewnie lekko skłaniając się demonowi. Wydał jej się dość straszny, dlatego złapała dłoń syna. – Mamy coś do omówienia… dlatego proszę nam wybaczyć.

- Widzisz Bel, kobiety przeraża twoja facjata – zachichotał Mefistofeles nadal schowany za drzwiami – Ja się jej nie dziwię.

- Jeszcze jedno słowo bracie, a obiję ci twoją – warknął Bel w złości – Wygląd bywa mylny.

- Z pewnością – przyznał w ciepłym uśmiechu Wojtek rozładowują powstałe napięcie – Wybacz nam Belzebubie, ale moja mama nie jest w najlepszym nastroju do zaznajamiania z innymi. Może jutro będzie w lepszej formie.

- Rozumiem – ten dzieciak od razu przypadł mu do gustu – Nie przeszkadzam.

- Dziękuję – wymamrotała Wiki – i przepraszam.

Po tym Wojtek skierował się z nią do schodów. Nie miał już siły na przenoszenie, dlatego uznał, że krótki spacer do pokoju będzie najlepszym wyjściem. Kiedy byli już u szczytu, spotkali długowłosego demona, który z uwagą przyglądał się kobiecie. Poprzez krew wiedział kim on jest, jednak nic nie powiedział.

- Pomogę ci – zaoferował swoją pomoc Lucyfer, dostrzegając lekkie osłabienie chłopaka – Czyli to tak wyglądasz.

- Tak wiem, nie jestem za ładny – zaśmiał się cicho – Mam nadzieję, że mój syn przynajmniej wda się w Baala.

- Broń cię siło nieczysta – rzucił platynowo włosy w uniesieniu – Mój bratanek ma mieć twoje oczy. Błękit oceanu jest niespotykany w Piekle.

- Nie mogę tego obiecać – westchnął zmęczony – Niezależnie jaki się nie urodzi, będę go kochał.

- To najlepsze podejście – wtrąciła Wiki – Michał miał takie podejście. Twierdził, że jeśli masz być do kogoś podobny, to do siebie.

- Ale opowiesz mi więcej o tacie, prawda? – Upewniał się łaknąc informacji o rodzicach. – O waszym pierwszym spotkaniu i o tym jak jeździł.

- Tak, pociąg do motocykli masz po nim – uśmiechnęła się szczerze pierwszy raz po przybyciu do Przedsionka. – Mam nadzieję, że czasem mnie odwiedzisz, gdy się pomarszczę i bardziej zbrzydnę?

- Oczywiście mamo – zapewnił ciepło – mam tylko ciebie i babcię. Erwin będzie pod ręką, bo Nab z pewnością nie da mu odejść. Cieszę się, że wreszcie mogę żyć wśród rodziny.

- Też się cieszę – wzruszyła się – Przez ciebie robię się zbyt sentymentalna. Do czego to doszło, że nawet Baal mnie pouczał.

- Wiesz, jest troszeczkę starszy od naszej dwójki razem wziętej – wyszeptał jej w żartach, rozśmieszając towarzyszącego im Lucyfera – a poza tym ma do ciebie słabość przez twoje zboczone prezenty dla mnie.

- Tak? – Zdziwiła się – Uff, już myślałam, że chodziło ci o te figle moich rodziców na jego ołtarzu.

- Istnieje prawdopodobieństwo, że to też ma na to wpływ – zastanawiał się na głos – bądź co bądź dzięki temu nie musimy obawiać się jego klątwy.

- Coś wspominał – przypomniała sobie – W sumie nieważne.

- Może zamieszkałabyś z babcią? – Zaproponował nagle. – Mieszkasz sama w Paryżu, babcia w Gdańsku. Przydałaby się jej pomoc przy prowadzeniu kawiarni.

- Rozważałam taką opcję – przyznała w przygnębieniu – miałabym bliżej do grobu Michała.

- Myślę, że tata by nie chciał abyś została starą panną – oznajmił stanowczo – Znajdź sobie faceta i czerp z życia szczęście.

- Baal też o tym mówił – coś jej przyszło do głowy – czy wasza dwójka nie planuje przypadkiem bawić się w swatki?

- Uwierz mi – zaczął w śmiechu – Baal ma mało wspólnego ze swatką.

- Powinnaś słuchać syna – polecił Lucyfer – Mój brat nie nadaje się na Amora.

- My się znamy? – Uważnie przyjrzała się demonowi. – Chyba już gdzieś słyszałam ten głos.

- Nie martw się, będziemy mieć sporo czasu by pogłębić naszą znajomość – odparł spokojnie – Może wtedy sobie przypomnisz.

¨¨¨

Erwin obudził się wtulony w ramiona narzeczonego. Targający jego włosy wiatr, dał mu do zrozumienia, że są w powietrzu. Dla uspokojenia nerwów nawet nie próbował otwierać oczu. Za to mocniej złapał szyję Nabuchodonozora.

- Obudziłeś się – delikatnie musnął ustami czoło rudzielca – Jesteśmy już prawie na miejscu.

- Aha – mruknął w tors demona – zimno.

- Zaraz się ogrzejesz – zapewnił lądując przed wlotem jakiejś groty – witaj w osobistym ośrodku wypoczynkowym dla niesfornych lisków.

- Jaskinia – wypalił w szoku – tam jest ciemno jak w zadku mamuta.

- Jeszcze tam nie wszedłeś, a już narzekasz – westchnął patrząc na chłopaka z politowaniem – Cały ty.

- Wysoko – głośno przełknął ślinę, dostrzegając fakt, że stoją na półce skalnej jakiejś góry – gdzieś ty mnie zabrał?

Nie odpowiedział tylko wszedł z nim do wnętrza groty. W środku znajdował się oświetlony tunel prowadzący do przytulnie urządzonego mieszkania. Erwin oniemiał zaskoczony tym widokiem. Z jednej ze ścian spływała woda wypełniając pomieszczenie przyjemnym dla ucha szumem.

- Tu zamieszkamy po ślubie – Nab postawił chłopaka na miękkim dywanie. – Podoba ci się?

- Jest ładne – przyznał cicho podchodząc do piekielnego ognia, który płonął w palenisku utworzonym wewnątrz starego stalagnatu. To było zadziwiające zjawisko, bo płomień nie wytwarzał dymu, a jedynie się palił.

- Jak to możliwe? – Wpatrywał się w język ognia oczarowany jego pięknem. – Ogień potrzebuje paliwa, jak drewno, czy węgiel.

- Nie ten – oznajmił w uśmiechu – Ogień piekielny płonie wiecznie.

- To trochę straszne – zadrżał robiąc krok w tył – Jakbym umarł, to bym trafił do piekła?

- Możliwe – postanowił go nieco podręczyć – wówczas pieściłyby cię języki takiego ognia.

- Naprawdę? – Zląkł się takiej wizji. – Czy to boli?

- Ten ogień powstał by sprawiać cierpienie – oświadczył łagodnie – Nie pali, ale niemiłosiernie parzy ogromnym gorącem. Dusza, która do niego trafi skazana jest na wieczne męczarnie bez łaski ukojenia.

- Serio?! – Cicho zaskomlał przerażony.

- To prawda – potwierdził poważnie, po czym złapał kulącego się rudzielca i mocno przytulił – dlatego nie igraj ze śmiercią, bo tam trafisz i przekonasz się na własnej skórze.

- Nie pozwoliłbyś chyba na coś takiego? – Spytał z maślanym wzrokiem. – Nab?

- Jeśli będziesz tak szybko rezygnował z życia, wówczas ci nie pomogę Lisku – pocałował drżące usta Erwina, który automatycznie wtulił się w jego tors – Samobójcy trafiają do kadzi wypełnionej tymi płomieniami. Kogoś takiego tylko Władca Demonów może ocalić od męki.

- Masz na myśli Baala? – Upewniał się patrząc mu w oczy. – To bym się wkopał.

- Mój brat cię lubi – zaśmiał się w reakcji na minę zbitego psa, którą uraczył go rudzielec – a poza tym masz po swojej stronie Wojtka.

- Jednak wolałbym nie ryzykować – wzdrygnął się na samą myśl, że byłby na łasce tego tlenionego demona – nie ma takiej opcji.

¨¨¨

Wiktoria spacerowała po lesie z głową w chmurach. Rozmowa z Wojtkiem skończyła się zaraz po rozpoczęciu. Nawet nie zdążyli wypić do końca herbaty przyniesionej przez Baala. Martwił ją stan syna, ale po zachowaniu zięcia wiedziała, że nie jest osamotniona.

- Dziwny mikroklimat – mruknęła dostrzegając poziomki w środku jesieni – u nas las zasłany jest dywanem martwych liści.

Postanowiła nazbierać trochę owoców, znając do nich słabość syna. Nie dziwiła się mu czując ich zapach i słodki smak. Aż wróciły wspomnienia, gdy był jeszcze berbeciem w pieluszkach i zwykle brudził sobie nimi buzię. Był wtedy takim słodkim brzdącem, którego jeszcze nie zdążono skrzywdzić. Usiadła na powalonym pniu, który zarósł miękkim mchem. Jeszcze nigdy nie czuła się tak samotna. Zawsze myślała, że Wojtek zostanie przy jej boku, a teraz miał przed sobą przyszłość z własną rodziną.

- To takie frustrujące – sapnęła wracając do zbierania owoców – nie powinnam go o nic obwiniać, prędzej Baala, że mi go odebrał.

- Co pani tu robi? – Usłyszała pytanie od czarnowłosego chłopca. Po oczach poznała, że jest demonem. – Nie boi się pani zapuszczać w las bez towarzystwa?

- Zięć mnie tu ściągną wbrew moim sprzeciwom – odpowiedziała nie kryjąc irytacji – zbieram poziomki dla synka, który bardzo je lubi. I nie jestem już sama, gdyż ty tu przyszedłeś.

- Jestem Fritz – przedstawił się chłopiec kucając naprzeciw niej – niebezpiecznie jest spacerować samemu po tym lesie.

- I mówi to dziecko, które samo przechadza się po lesie? – Sarknęła podnosząc jedną brew. – Nazywam się Wiktoria.

- Chodziło mi o to, że jest pani człowiekiem – wyjaśniał w zawstydzeniu – ja potrafię się dobrze kryć, ale pani zapach rozchodzi się po okolicy, co wabi drapieżne demony.

- Wiesz, wczoraj poznałam takiego o strasznym wyglądzie – odparła dość cicho – okazał się starszym bratem mojego zięcia. Nie wiem jak Wojtuś może mieszkać w tak zatłoczonym domu.

- Rozumiem, czyli jest pani mamą Wojtka – uśmiechnął się ciepło, lecz nagle spoważniał – musimy wracać do domu.

- Czemu tak nagle? – Zdezorientowana szła ciągnięta za rękę przez chłopca. Kątem oka dostrzegła ruch w zaroślach za nimi. – Co się dzieje?

- To drapieżcy – poinformował ją przyspieszając kroku – Nie jestem jeszcze na tyle silny, by z nimi walczyć.

- Mamo! – Przed nimi zjawił się Wojtek z obawą wymalowaną na twarzy. – Fritz, zabierz ją stąd!

- Ale – protestował w strachu – co z tobą?

- Baal! – Krzyknął niebieskooki wzywając męża. – Pomóż!

- Już – blondyn zmaterializował się tuż przy małżonku, gdy z zarośli wyłoniły się cztery monstra uzbrojone w ostre kły i pazury. Ich czerwone oczy i bladozielona skóra odpychały nie mniej niż odór jaki roztaczały. Wiki w strachu wtuliła się w stojącego obok chłopca, a Baal zasłonił sobą Wojtka. – Zostaw to mnie.

- Kąski – wysyczał jeden ze stworów zbliżając się do blondyna – ludzki kąsek jest z wami.

- Zawróćcie! – Nakazał władczo Baal. – Inaczej zginiecie.

- Oddaj nam kąsek – zawarczał inny stwór wyskakując zza drzew. Przypominał skrzyżowanie małpy z psem. – Złodzieju!

- Mamo! – Wojtek w ostatniej chwili skontrował atak jednego z potworów na Wiki. Krople krwi z jego zranionego ramienia naznaczyły jej twarz. – nic ci nie jest?

- To ciebie zranił – załkała w strachu – Nie narażaj się!

Te słowa były jak zachęta do ataku. Wszystkie monstra ruszyły z ukrycia w ich stronę. Baal jednak szybko je unicestwił. Dla niego nie stanowiły większego wyzwania. Spopielił ich szczątki by nie wydzielały tego okropnego odoru, po czym uleczył ramię męża.

- Wracamy do domu – zarządził karcąco spoglądając na teściową – Coś mi mówi, że muszę cię poinstruować Wiktorio.

- Ok. – Stęknęła ledwie stojąc na miękkich nogach. – Gdzieś ty mnie ściągnął?

- Mamo? – Wojtek dostrzegł jej niemoc, dlatego próbował jej pomóc. Uprzedził go jednak Baal biorąc ją na ręce. – Bądź dla niej delikatny.

- Wiem skarbie – cmoknął go w czoło, po czym zniknął.

Fritz pomógł Wojtkowi się przenieść do domu. Gdy zjawili się w salonie, obaj odetchnęli z ulgą.

- To dla ciebie – wręczył Wojtkowi kawałek kory wypełnionej poziomkami – zbierała je dla ciebie.

- Zapomniałem ją ostrzec – jęknął biorąc owoce – przez to była w niebezpieczeństwie.

- Równie dobrze mógł to zrobić władca – pocieszał go złotooki – to on ją tu ściągnął.

- Chcesz mnie podnieść na duchu – westchnął ruszając w stronę schodów – Dziękuję, że starałeś się ją chronić.

- Ty zrobiłbyś to samo – posłał mu ciepłe spojrzenie – jest naprawdę piękną kobietą i mocno ją przypominasz.

- Dziękuję – powtórzył znikając. Poczucie winy było zbyt silne, by próby pocieszenia przez Fritza mogły coś wskórać. Zwinął się w kłębek na łóżku i wzdychał w przygnębieniu. Mógłby obwiniać Baala za to, że ściągnął Wiki w tak niebezpieczne miejsce, jednak sam również był winny tego, że go nie powstrzymał. Po dłuższej chwili dopadło go zmęczenie, dlatego zasnął wtulony w poduszkę.

¨¨¨

Baal zaniósł Wiktorię do jej tymczasowego pokoju. Posadził ją w fotelu i chwilę patrzył w jej stronę. Kiedy upewnił się, że wszystko z nią w porządku, postanowił zacząć rozmowę.

- Dlaczego wyszłaś sama do lasu? – Spytał siląc się na łagodny ton. – To nie było mądre z twojej strony.

- Wiesz, na ogół w lesie nie czają się takie monstra – sarknęła odreagowując stres. Nadal miała przed oczami zranione ramię syna, za co gryzło ją sumienie. – Nie wiedziałam.

- Rozumiem, że nie miałaś pojęcia – westchnął patrząc w jej melancholijne oczy – jednak powinnaś mieć więcej rozwagi. Wiesz od Wojtka, że szykuje się wojna. Wróg czyha na każdym kroku, a ty beztrosko spacerujesz sobie po lesie.

- Baal – stęknęła z bólem w oczach – przepraszam.

- Wiktorio – nie miał na nią siły. Wojtek odziedziczył po niej te najgorsze cechy i teraz widział to jak na dłoni. – Pomyślałaś może jakby czuł się Wojtek, gdybyś tam zginęła? Łatwo jest zrezygnować z życia, ale pamiętaj, że masz je tylko jedno.

- Wiem – załkała bezradna – ja już po prostu nie mogę. Nie chcę być ciężarem dla Wojtusia. Tęsknię za Michałem i czasem zazdroszczę własnemu dziecku, że nie poznało ojca. Niewiedza jest prostsza i tak bardzo nie boli.

- Zacznij wreszcie żyć teraźniejszością i zapomnij o przeszłości – poradził jej nie mogąc patrzeć jak się katuje wspomnieniami o zmarłym ukochanym. Poniekąd podejrzewał jak się musi czuć. Kiedyś w podobnym stanie tkwił Nab. – Przyszłość niesie nowe możliwości. Lada dzień zostaniesz babcią. Miałem nadzieję, że pomożesz nam w wychowywaniu syna. Moja matka raczej się do tego nie nadaje.

- Wszystko słyszałam! – Ryknęła Lilith nagle zjawiając się w pokoju. – Tylko spróbuj odizolować mnie od wnuczka i zięcia, a zrobię ci coś gorszego od dżihadu.

- Jakoś tak się nie paliłaś, gdy trzeba było opiekować się mną – wytknął jej w złości – a teraz rościsz sobie prawa do mojego męża i syna!

- A żebyś wiedział Baaluniu – syknęła z premedytacją szczypiąc go w policzek – jeśli chcesz, to mogę cię "porozpieszczać".

- Baaluniu? – Zachichotała Wiki. – Niezłe.

- Z czego rżysz? – Nie podzielał humoru teściowej, ale ulżyło mu, że już nie płacze. – Kuniu.

- Skąd? – W szoku spojrzała w oczy demona. – Baal! Czy ty grzebałeś mi w głowie?

- Tak troszeczkę – pokazał jej palcami mniej więcej ilość – W ogóle nie zauważyłaś.

- No wiesz, ja tu serce przed tobą otwieram, a ty gmerasz mi w myślach – wściekła podeszła do niego i dźgała go palcem w pierś – Nie życzę sobie byś to robił! To moje prywatne sprawy!

- Chciałem wiedzieć co cię męczy – tłumaczył się chcąc ją jakoś udobruchać – nie unoś się tak.

- Ja się unoszę? – Sarknęła w złości. – Jeszcze nie widziałeś jak się unoszę i wierz mi nie chcesz tego widzieć!

- Matko to też ma po tobie – jęknął wspominając wściekłość Wojtka – to będę miał ciekawe życie.

- Teraz matkę wołasz? – Lilith w rozbawieniu obserwowała zaistniałą sytuację. Żywiołowość matki Wojtka przypadła jej do gustu. Dziwiło ją tylko, że jest jeszcze taka młoda.

- Chodź dziecko – złapała Wiktorię i pociągnęła w swoją stronę – Cieszy mnie, że nie lękasz się mojego syna, ale daj mu już spokój. Biedaczysko nie najlepiej radzi sobie z uczuciami innych. To zrozumiałe, gdyż jest demonem. Ludzie są nazbyt emocjonalnymi stworzeniami, ale wszystko można ze sobą pogodzić.

- Pani to? – Spytała łypiąc na srebrnowłosą z podejrzliwością wymalowaną na twarzy.

- Mów mi Lilith słońce – uśmiechnęła się widząc jak zaczyna się wstydzić. Była jeszcze dziecinna i nieświadoma większości rzeczy. Z pewnością mało wiedziała o demonach. – Jestem matką Baala.

- Rozumiem – nieśmiało spojrzała jej w oczy – Wiktoria Hoffman, matka Wojciecha.

- Pomińmy te konwenanse – zaśmiała się rozbawiona jej powagą – należysz przecież do rodziny. A propos, masz ukochanego?

- Miałam – posmutniała wspominając Michała – Zginął dawno temu.

- Aha – jej uśmiech jeszcze bardziej pojaśniał – wiesz kochanie, mam kilku chłopców na wydaniu. Chętnie widziałabym cię w roli mojej synowej.

- Że jak?! – Osłupiała w reakcji na to wyznanie. – Nie sądzę, by to był…

- Nie przesądzaj jeszcze – przerwała jej prztykając ją w nos – dziecko, nie poznałaś jeszcze moich wszystkich synów.

- Chyba poznałam – kluczyła niepewnie – i jakoś nie prognozuję tego najlepiej.

- Oj, z widzenia się nie liczy – nie zgodziła się ciągnąc ją ze sobą – napijemy się herbaty i jeszcze przedyskutujemy tę kwestię.

- Baal? – Zwróciła się do blondyna z rozpaczliwym spojrzeniem. – Pomóż.

- Mamo… – chciał zacząć, ale nie dała mu dojść do słowa.

- Cicho! – Rzuciła z mordem w oczach, przez co słowa utkwiły mu w gardle. Nagle poczuł się jak w dzieciństwie. Nieporadnie. – Idź do męża, a ja zajmę się Wiktorią.

Po tych słowach zniknęły z pokoju pozostawiając go samego. Nie czekając długo po prostu przeniósł się do sypialni, gdzie spał Wojtek. Usiadł przy nim i delikatnie gładził jego spięte plecy. Widząc, że coś go gnębi, zanurzył się w jego umyśle i odegnał złośliwe myśli. To sprawiło, że chłopak odzyskał spokój. Niestety to zniknie wraz z przebudzeniem nad czym ubolewał. Wolałby, aby Wojtuś nie posiadał żadnych zmartwień. Szkoda, że nie mógł mu ich całkowicie odjąć.

¨¨¨

Siedziała przy okrągłym stoliku do herbaty w obcym jej środowisku. Matka Baala była przerażająca, a w towarzystwie Olgi w ogóle się nie hamowała. W dodatku te dwie miały jeszcze jedną kompankę, która czujnie lustrowała ją chłodnym spojrzeniem.

- Klotod słońce – zaświergotała Lilith przesłodzonym głosem – nie patrz tak na Wiktorię, bo biedaczysko ledwie się trzyma.

- Co cię tak niepokoi? – Spytała ją Olga dostrzegając kroplę krwi na jej policzku. – to krew panicza Wojtka.

- Obronił mnie, gdy zaatakowały tamte stwory – wyjaśniła nieśmiało z poczuciem winy wymalowanym na twarzy – beznadziejna ze mnie matka.

- Jesteś matką Wojtka?! – Klotod była w szoku. – Taka młoda.

- Prawda? – Uśmiechnęła się Lilith. – Myślę, że zeswatam ją z Mefisto albo Lu. Bel niestety ją zbytnio przeraża.

- Belzebub opiekuje się moim Fritzem – Klotod poprawiła nieco włosy. – Może i wygląda strasznie, ale to miły demon.

- To prawda – przyznała Olga – znam go do maleńkości i wiem na co go stać. Musiał stać się tyranem, bo Północne Piekło do tego zobowiązuje.

- Poznałam Lucyfera i Belzebuba – oznajmiła cicho – Czy ten Mefisto to taki lowelas z kiepskim poczuciem humoru?

- Wypisz, wymaluj on – zgodziła się z nią Olga – dodaj jeszcze natrętny zboczuch.

- Coś mi się wydaje, że mój mały Casanova wpadł komuś w oko – Lilith wymownie spojrzała na przyjaciółkę. – On od dawna się w tobie podkochuje.

- No wiesz?! – Zapowietrzyła się w zażenowaniu. – Zmieniałam mu pieluchy.

- Czyli zostaje nam Lu – uradowana klasnęła w dłonie wymownie spoglądając na wystraszoną Wiki – Zaraz go zawołamy i przedstawimy przyszłej narzeczonej.

- Ale ja nie chcę – raptownie wstała rozlewając herbatę – Przepraszam, ale nie jestem na to gotowa.

Wybiegła z pomieszczenia z mieszanymi uczuciami. Ukryła się w dawnym pokoju syna. Dyby i łańcuchy były dość straszne, ale wolała towarzystwo tego żelastwa niż nieznanego jej demona. Chciała już się rozpłakać i przeklinać swoją niedolę, gdy przypomniała sobie o portalu do domu babci. Wyśliznęła się z tymczasowej kryjówki i ruszyła w tamtą stronę. Była już prawie na miejscu, gdy ktoś zagrodził jej drogę. Kiedy spojrzała przed siebie, zobaczyła Lucyfera. Patrzył na nią oceniającym wzrokiem jakby szacując co zamierza. Po chwili zdała sobie sprawę, że lustruje jej myśli.

- Przestań – cofnęła się przerażona tym, że z łatwością dobrał się do jej umysłu – Proszę.

- Mogę to usunąć – oświadczył chłodnym głosem nie spuszczając z niej wzroku – wystarczy jedno słowo, a zniszczę źródło twojego cierpienia.

- Nie chcę – pokręciła głową w sprzeciwie – proszę, zejdź mi z drogi.

- Uciekasz? – Nie ruszył się nawet o cal. – Nie obchodzi cię syn?

- On ma dobrą opiekę – odparła w przygnębieniu z bólem wymalowanym na twarzy – ja tu tylko zawadzam.

- Gdzie się podziała ta wyszczekana kobieta, którą spotkałem w Paryżu? – Podszedł do niej i złapał jej rękę. – Ta co porównała mnie do kiczowatej zabawki?

- Teraz sobie przypominam – wydusiła z siebie w szoku – jesteś tym zimnym typkiem spod wieży Eiffla.

- Czyli pamiętasz – uśmiechnął się złośliwie – Zastanawiałem się co ci zrobić, jak cię znajdę. Teraz, gdy widzę cię w takim stanie, mam ochotę odizolować cię od tego bólu.

- Czemu? – Nie zrozumiała o co mu chodziło.

- Za bardzo skupiasz się na tym bólu i nie dostrzegasz oczywistych rzeczy – pacnął ją w czoło w żartach – staczasz się, a szkoda.

- To nie twój interes – zgromiła go pełnym wyrzutu spojrzeniem – zostaw mnie i daj wreszcie spokój.

- Tu jesteście – zaświergotała Lilith pojawiając się tuż przy nich – śliczna z was para.

- Do czego zmierzasz matko? – Lucyfer zerknął na rodzicielkę ze zdumieniem w oczach.  – Co ty knujesz?

- Postanowiłam wreszcie ustatkować moich synów – oświadczyła w skowronkach – Kiedy wyjawiłam ten pomysł Wiktorii, biedactwo uciekło w popłochu.

- Niech się pani ode mnie odczepi – burknęła niezadowolona – mam tego dosyć i wracam do babci.

- Odważna jest, nieprawdaż? – Spytała syna już poważnie. – Lucyferze?

- Owszem, jest – odparł skupiając wzrok na Wiktorii – po prostu nie wie z kim ma do czynienia.

- Co powiesz, gdyby była kandydatką na twoją narzeczoną? – Kontynuowała swój wywiad obserwując oboje. – Miałabym z tego związku śliczne wnuki.

- Pani żartuje – wymamrotała przerażona – ja się nie zgadzam.

- Podoba mi się ten pomysł – uśmiechnął się cierpko do dziewczyny – nie mam nic przeciwko by związać się z Wiktorią.

- Że co proszę? – Wezbrała w niej złość. Jakim prawem chcieli decydować o jej życiu? Lucyfer może i był przystojny, ale nie chciała wiązać się z innym mężczyzną. Nadal cierpiała po utracie Michała. – Nie ma takiej opcji!

Wyminęła demony i spiesznym krokiem ruszyła w stronę pokoju z portalem. Nie zamierzała zostawać w tym domu ani chwili dłużej. Chwyciła za klamkę i miała już otworzyć drzwi, gdy Lucyfer je zatrzasnął więżąc ją pomiędzy swoimi ramionami.

- Nie – wypowiedział swoje zdanie w kwestii jej ucieczki. Jego ton był władczy i nie podlegał dyskusji. – Powtórzę raz jeszcze Wiktorio. Nie.

- Czemu? – Ze łzami w oczach zsunęła się na kolana. Czołem dotknęła chłodnej ściany, jednak to nie przyniosło żadnej ulgi. Czuła się bezradna jak dziecko.

- Nie płacz – pocieszała ja Lilith – Znam ten ból, dlatego chcę ci pomóc stanąć na nogi. Teraz zaśniesz, a gdy się obudzisz wznowimy rozmowę.

Uśpiła Wiktorię zaklęciem, po czym dała znać synowi by ją zabrał. Lucyfer wykonał polecenie matki i zaniósł dziewczynę do swojego pokoju. Położył ją na łóżku i wpatrywał się w jej nieprzytomną twarz. Była naprawdę piękną kobietą, choć charakterną, ale miał już serdecznie dość ułożonych panien z dobrego domu. Taka nieprzewidywalna i zaopatrzona w ostry język kobieta przypadła do jego gustu.

- Czy to możliwe, że to właśnie ty? – Spytał szeptem odgarniając z jej czoła grzywkę. – Naprawdę nie miałbym nic przeciwko Wiktorio.

¨¨¨

Erwin obudził się czując ładny zapach. Nie otwierając oczu węszył nosem zabawnie go marszcząc.

- Smakowity zapach – mruknął gramoląc się na łóżku tkwiąc jeszcze w półśnie – Ała.

Jęknął spadając z łóżka. Spadł na miękki dywan, ale i tak trochę się pobił. Otworzył oczy i lekko je przetarł ziewając. Następnie wstał i kierując się zapachem ruszył do jego źródła. Doznał szoku widząc krzątającego się po kuchni, odzianego w turkusowy fartuszek demona.

- Umiesz gotować?! – Spytał patrząc na naleśniki i parujące kakao. – Wow.

- Każde z nas to potrafi – odpowiedział skradając mu całusa – po prostu przy Oldze nie możemy się wykazać.

- Aha – w osłupieniu obserwował jak Nab przerzuca naleśniki na patelni. Robił to z taką łatwością i gracją. – Jak ty to robisz?

- Chodź to cię nauczę – zachęcił go przywołując jednym machnięciem – zobaczysz, że to żadna filozofia.

- Akurat – nie wierzył, ale podszedł – Nie jestem w tym dobry.

- Stań tutaj – wskazał miejsce pomiędzy nim a kuchenką – O tak. Złap patelnię.

Erwin posłusznie wykonywał każde polecenie demona. W pewnym momencie poczuł na plecach dotyk twardego torsu i ciepły oddech na karku.

- Musisz wyczuć odpowiedni moment – instruował go Nab delikatnie łapiąc jego dłoń, którą trzymał patelnię. Jakoś słowa nauki nie docierały do rudowłosego. Bliskość i intensywność dotyków przeniosła go do innego świata. – Teraz!

- Ok. – Z pomocą demona podrzucił naleśnik, który obrócił się w powietrzu lądując z powrotem na rozgrzanym metalu patelni. – Udało mi się. Naprawdę się udało!

- Mówiłem, że to łatwizna – pocałował go w policzek. Zauważył roztargnienie swojego Liska, ale postanowił poczekać. Tym razem cierpliwie doczeka się pierwszego kroku z jego strony. Klepnął delikatnie jego tyłek odsuwając go od kuchenki. – A teraz idź jeść nim wszystko wystygnie.

- Yhm – mruknął wracając do stołu – a co z tobą?

- Już jadłem – rzucił łagodnie – polowałem kiedy spałeś.

- Rozumiem – trochę głupio było mu jeść w samotności. Przywykł już, że z kimś jadał w kuchni Olgi. – Na pewno nie będziesz jadł?

- Na pewno – uśmiechnął się ciepło – to wszystko dla ciebie Lisku.

- Lubię słodkie rzeczy, ale bez przesady – wepchnął sobie do buzi pokaźny kawałek naleśnika z dodatkiem czekolady, po czym zamruczał – Pyszne.

- Może to nie poziom masterchef’a – podszedł do rudzielca i zlizał pozostałości czekolady z jego twarzy – jednak wyszły dobrze.

- Znowu to robisz – wzdrygnął się w reakcji na dotyk demona – jak jesteś głodny to zjedz z talerza.

- Wolałbym jeść z ciebie – zażartował, choć w wyobraźni widział to i owo w tym temacie – wtedy lepiej smakuje.

- Nawet o tym nie myśl zboczeńcu – zarumienił się po same uszy – nie dam ci takiej szansy byś spróbował.

- Czasem jesteś strasznym sknerą – udał focha i wrócił do smażenia – a ja przygotowałem dla ciebie pyszne śniadanko.

- Dziękuję za to – podszedł do popielatowłosego i delikatnie pocałował go w policzek, następnie szybko się wycofał do drzwi – było pyszne.

- A to huncwot – mruknął zaskoczony działaniem chłopak – tak słodko mnie podszedł.

¨¨¨

Wiki obudziła się jakoś wypoczęta. Dawno tego nie czuła. Przeciągnęła się leniwie ziewając. Było jej tak dobrze. Ciepłe łóżeczko, miękki kocyk i dopasowana podusia, przystojne ciacho leżące obok. Zaraz, zaraz. Jakim cudem znalazła się w jednym łóżku z tym adonisem?

- Ała – jęknęła szczypiąc się w przedramię – matko to nie sen.

- Dzień dobry królewno – przywitał ją w złośliwym uśmieszku – Widzę, że dobrze ci się spało.

- Jak… - nie wiedziała co powiedzieć. Cała magia przebudzenia zniknęła jak pstryknięcie palców – czemu?

- Urocza jesteś tkwiąc w tej dezorientacji – odgarnął z jej twarzy włosy – postarałem się by twój sen był spokojny.

- Aha – odwróciła speszone spojrzenie. Nie mogła wytrzymać tej intensywności wzroku Lucyfera. Zawstydzał ją patrząc na nią w ten sposób. Dawno zapomniała jak to jest mieć kogoś obok po przebudzeniu. Ta bliskość i ciepło drugiego ciała były tak nostalgiczne a zarazem słodko-gorzkie. – Wybacz.

- Nie mam czego – westchnął w lekkim rozbawieniu. Odkrył, że jej zawstydzanie jest dość ciekawą rozrywką. Robiła tak urocze miny, którym towarzyszyły soczyste rumieńce. Miał ochotę sprawdzić jej wszystkie reakcje, jednak przed tym musiał porozmawiać z jej synem. Nie chciał mieć w nim wroga. – Wynagrodziłaś mi wszystko tymi słodkimi minkami.

- Co? – zażenowana zerwała się do siadu, po czym ruszyła do drzwi. Kiedy chwyciła za klamkę, zorientowała się, że ma na sobie jedynie bieliznę. – Jaki czort?

- Za tobą – zaśmiał się zauroczony jej gestykulacją i przekleństwami – Nie mogłem pozwolić byś spała w ubraniu. Tak przy okazji, nosisz gustowną bieliznę. Biedroneczki to ostatni krzyk mody we Francji?

- Zamknij się i oddaj mi ciuchy – rzuciła się w jego stronę i chwyciła skrawek jego koszuli na piersi – gdzie one są?

- Tam gdzie powinny – wzruszył ramionami w akcie niewinności wskazując krzesło po drugiej stronie łóżka. Ubranie było złożone w równą kostkę i odświeżone. – Kiepski z ciebie obserwator.

- Daruj sobie te uwagi – stęknęła puszczając jego koszulę – chyba trochę mnie poniosło.

- Zaczynam lubić tę twoją żywiołowość – zachichotał śledząc każdy jej ruch, gdy się ubierała. Miała naprawdę ładne ciało i złapał się na myśli, że chciałby obejrzeć je w całej okazałości. – Jednak zaczekam na odpowiedni moment.

- Na co zaczekasz? – Spytała z podejrzliwością w głosie.

- Dowiesz się w swoim czasie – zbył ją wstając z łóżka – skoro się ubrałaś to możemy zejść na śniadanie.

Wziął ją pod ramię i przeniósł ich do jadalni. Oszołomiona wpatrywała się w długi stół, przy którym siedział Wojtek z Baalem i reszta demonów. Wyglądali jak normalna rodzina, co przywoływało wspomnienia. Szybko je jednak odpędziła czując na biodrze dłoń Lucyfera. Posadził ją na jednym z krzeseł i podstawił pod nos talerz z tostami. Chciała uciec, ale zmartwiony wzrok syna skłonił ją do zmiany zdania. Jako jego matka musi dać mu dobry przykład i zjeść porządne śniadanie. W milczeniu złapała za jeden z tostów i posmarowała go dżemem wiśniowym. Chłopak automatycznie poszedł w jej ślady. To z kolei wywołało ulgę u Baala, który nie mógł namówić męża do jedzenia. W taki oto sposób po raz pierwszy od jakiegoś czasu poczuła, że nie jest sama.

¨¨¨

11 komentarzy:

  1. No i co ja mam zrobić, uwielbiam wszystkie twoje blogi. O ile na jedny sie dopominałam to na drugim już nie. Jak niecierpliwie sie dopominam to autor sie wścieka, że jak mu sie zechce to napisze. Więc siedze cichutko, że może jednak łaskawie dokończy historię. A tu masz tak żle i tak niedobrze. Mam nadzieję że nie będę czekac na następny miesiącami:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja do nikogo nie mam pretensji ani nic. Po prostu stwierdziłam fakty. Mam ostatnio tyle na głowie, że zapominam o niektórych rzeczach. Czasem zajmę się pisaniem innych opowiadań i zapominam o tych na blogach. Jestem dość roztrzepana ostatnimi czasy...jednak nie przypominam sobie bym się wściekała. Tłumaczyć owszem, ale nie wściekałam. Za błędy jakiekolwiek przepraszam, ale piszę na telefonie.
      Pozdrawiam.

      Usuń
    2. No dobrze ja tak bardziej o innych autorach. Ale skoro piszesz inne opowiadania to gdzie można je przeczytać?

      Usuń
    3. Na razie notki wstawiam na trzy blogi (Involutio, Wymiar Wyobraźni i Na Marginesie). Piszę obecnie kilka opowiadań na raz i nie wszystkie są upublicznione. Może z czasem je gdzieś umieszczę ^^

      Usuń
    4. Chętnie poczytam. Nawet bardzo jeśli te upały mnie nie wykończą. Niektórzy autorzy wiedza jestem wiernym fanem i trzymam kciuki za każdego z was. U mnie jesteś na górze listy ulubionych wiec czekam cierpliwie i zaglądam.:-)

      Usuń
  2. W końcu się doczekałam, to opowiadanie jest moim ulubionym i mam nadzieje na szybkie pojawienie się kolejnego rozdziału. Uwielbiam Wojtka i Erwina, ale ostatnio strasznie zaciekawiła mnie historia Fritza i Belzebuba, liczę na to że kiedyś rozwiniesz ją bardziej :)
    Cierpliwie czekam na kolejny i pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Witam,
    droga autorko trafiłam tutaj kilka dni temu, niestety nie mam kiedy zabrać się porządnie za czytanie, a jedynie przeczytałam ten rozdzialik, i już na podstawie jego mogę powiedzieć, że często tu będę.. a co do czytania niestety najprawdopodobniej zabiorę się tak na poważnie dopiero w przyszłym tygodniu... ale będę szła rozdział za rozdziałem....
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  4. No i znowu przeczytałam wszystko jeszcze raz ja chcę by się w końcu urodziło bo wyjdzie na to że ciąża u demonów trwa ponad rok a nie trzy miesiące. Grzecznie przeczytałam wszystko jeszcze raz by sobie przypomnieć. Cały czas micha mi się uśmiechała i dobrnęłam do końca i ogarnęła mnie pustka nie ma nic dalej.....

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie chce marudzic, ale rozdzialu nie ma juz tak dlugo. Kiedy mozemy sie czegos spodziewac?

    OdpowiedzUsuń
  6. Wypadało by się przywitać
    A więc cześć i czołem!!!
    Niedawno odnalazła toje blogi i zważywszy na t że mam ferie to "pochłonęłam" twoje opowiadania i z niecierpliwością czekam na kolejne rozdziały!!
    I mi tu nie zniedbuj ich bo cię znajdę i zmuszeni do pisania! XD a tak na poważnie to zakochałam się W nich i uzależniona od nich i jestem bardzo urzeczona fabułą twoich opowiadań która dorównuje niektórym sławnym pisarzom
    Przesyłam pozdrowienia i chęci do pisania!! :D

    OdpowiedzUsuń