wtorek, 10 marca 2015

Porachunki

Za oknem wiosna ^^ To od razu poprawia nastrój, aż chce się żyć. Kolejny fragment perypetii Wojtka i Erwina składam w Wasze ręce. Zachęcam do komentowania po lekturze. Pozdrawiam ^^

Nabuchodonozor wszedł do pokoju późną nocą. Na łóżku zastał dość nietypowy widok. Erwin spał w ubraniu twarzą do posłania, a tuż obok leżały dwie grube księgi. Od razu domyślił się jaką karę dostał od Baala. Niestety na czas ich rozmowy musiał załatwić pilną sprawę w mieście i przez to nie znał jej przebiegu. Spodziewał się, że Wojtek nie omieszkał jej podsłuchać, bo raczej nie mógł liczyć na zwierzenia brata.

- To trochę nieuważne tak słodko spać z wypiętym tyłkiem Lisku – szepnął wpatrując się w lekko obślinioną twarz rudzielca – jak uroczo.

Postanowił zrobić chłopakowi małego psikusa. Zabrał księgi z łóżka i położył je na szafce nocnej, po czym pozbawił śpiocha ubrań i przykrył kocem. Spodziewał się ciekawej pobudki z rana. Wziął odświeżający prysznic, po czym ułożył się obok również nagi.

- Pewnie pożałuję tego żartu – skradł Erwinowi buziaka – ale sam się o niego prosiłeś.

¨¨¨

Olga z samego rana zaczęła się krzątać po kuchni. Szykowała coś specjalnego dla Wojtka. Tak bardzo się cieszyła, że panicz Baal doczeka się potomka w tak krótkim czasie. Jednocześnie kibicowała Nabuchodonozorowi, by wreszcie formalnie związał się z Erwinem, który stał się jej ulubieńcem. Ten dzieciak potrafił docenić jej wysiłki przy gotowaniu, czego nie mogła powiedzieć o Wojtku, który jadł jak wróbelek.

- Dzień dobry Olgita! – Przywitał ją rudzielec wbiegając do kuchni. – Co dobrego mi dziś upichciłaś?

- Widzę, że znowu chcesz zajadać nerwy – pacnęła go w czoło sadowiąc przy stole – Co się stało piegusku?

- Ten zboczuch Nab postanowił sobie ze mnie żartować – mruknął pochmurniejąc na twarzy – Zasnąłem w ubraniu wściekły po rozmowie z Baalem, a dziś rano budzę się na golasa. Wiesz jaki to dla mnie był szok? A on się jedynie szczerzył i bezczelnie gapił.

- Rozumiem twoje uczucia, ale nie bądź zbyt surowy dla panicza – podstawiła mu pod nos talerz z omletem – To, że nie może spuścić z ciebie wzroku, świadczy o jego pożądaniu ciebie.

- Nie pocieszasz mnie – sapnął smętnie dźgając omlet widelcem – Wiesz, kocham Naba, ale ciężko sobie radzę z emocjami jakie we mnie wzbudza. Kiedy na mnie patrzy, mam ochotę zapaść się pod ziemię.

- Z czasem do wszystkiego przywykniesz – zmierzwiła mu włosy w pieszczocie – Miłość wyprze dumę i ten upór, który jej towarzyszy.

- Jakoś nie jestem głodny – wstał z krzesła i ruszył do drzwi wyjściowych – Przepraszam, ale muszę się przewietrzyć.

W milczeniu opuścił dom. Ruszył pierwszą lepszą ścieżką przed siebie całkowicie pogrążając się w myślach. Miał mętlik w głowie i to go irytowało. Zawędrował w ten sposób dość daleko w głąb lasu. Usiadł na niewielkiej polance ciężko wzdychając.

- Co ja mam zrobić? – Pytał siebie w myślach. – Kocham go, a ciągle mam wątpliwości. Jak Wojtek może sobie z tym radzić?

Przymknął oczy i odchylił w tył głowę, wystawiając twarz na promienie słońca. Nagle poczuł na gardle coś chłodnego.

- Jesteś kimś ważnym dla Nabuchodonozora Mammona z rodu Rofokal? – Usłyszał pytanie jakiegoś mężczyzny. Zdziwiony otworzył oczy, którym ukazał się długowłosy jegomość z wycelowanym w niego ostrzem. – Ani człowiek, ani demon.

- Kim pan jest? – Wyszeptał w strachu głośno przełykając ślinę. – Nie znam pana. I raczej nie przypominam sobie bym w czymś zawinił.

- Jesteś naiwny, sądząc że możesz wypuszczać się tak daleko w las Przedsionka w pojedynkę – zauważył mężczyzna chowając swój miecz – Jestem Mefistofeles Behemot Rofokal, starszy brat Nabuchodonozora i Baala. Masz szczęście, że to ja cię znalazłem, a nie szpiedzy spiskowców, którzy są kilometry stąd.

- Brat Naba?! – Wytrzeszczył oczy przyglądając się nieznajomemu. Jego długie włosy przypominały ogień, co było dość uderzające. – Nie jesteście podobni.

- Matka się postarała – zaśmiał się Mefistofeles raptownie dźwigając z ziemi zdębiałego chłopaka – Idziemy, nim szpiedzy zwęszą nasz trop.

Erwin chciał już iść, jednak demon przyciągnął go do siebie i wzbił się z nim w powietrze.

- Tak będzie szybciej – oświadczył lecąc z wystraszonym rudzielcem – Widzę, że nie przepadasz za wysokościami.

- Postaw mnie na ziemi! – Pisnął trzęsąc się jak galareta. – Bo cię kopnę porywaczu.

- Niezłe z ciebie ziółko – zachichotał dając chłopakowi buziaka w czubek głowy. Po chwili ten zawisł w jego ramionach bez energii. – Ups, chyba za bardzo cię osłabiłem. No nic, przynajmniej przestałeś się wić dżdżownico.

¨¨¨

Wojtek wstał dość wcześnie. Oczywiście połowa łóżka z reguły zajmowana przez jego męża świeciła pustkami. Westchnął ciężko tęskniąc za ciepłymi ramionami, w które zwykł się wtulać po przebudzeniu, po czym ruszył do łazienki. W połowie drogi wyczuł, że coś jest nie tak. W domu znajdował się tylko on i Olga. Nigdzie nie było Erwina. To go zaniepokoiło, zważywszy na ostatnie przeżycia przyjaciela.

- Gdzie jest Erwin? – Spytał zjawiając się w kuchni. – Nigdzie nie czuję jego obecności.

- Wyszedł jakąś godzinę temu – odpowiedziała Olga równie zmartwiona – Panicz Nabuchodonozor musiał udać się do piekła zaraz po tym jak Lisek wyszedł na spacer.

- Rozumiem – sapnął, po czym zniknął – Coś tu nie gra.
Zmaterializował się tuż przy lesie i chwilę węszył. Poczuł nowy zapach i podniósł swoją czujność. Pobiegł na pobliską polankę idąc tropem nowego śladu. Nagle zobaczył intruza.

- Erwin – warknął widząc nieprzytomnego przyjaciela. Nieznajomy wylądował tuż przed nim. – Kim jesteś?

- Myślę, że chciałeś spytać co mu zrobiłem – oświadczył rozbawionym tonem ognistowłosy mężczyzna – Chciałem go tylko uspokoić, ale nieco przesadziłem.

- Mefistofeles – mruknął Wojtek w skupieniu – Co cię sprowadza?

- Chęć poznania męża mojego młodszego brata – skłonił się teatralnie – jak również poinformować obu braci o zbliżającym się niebezpieczeństwie.

- Rozumiem – westchnął zaniepokojony stanem przyjaciela, po czym ruszył w stronę domu – Mówiąc niebezpieczeństwo, masz na myśli tę grupę intruzów kawałek drogi stąd?

- Zauważyłeś?! – Zdumiał się Mefistofeles spostrzegawczością chłopaka – Imponujące.

- Wyczułem ich po wyjściu z domu – poinformował go zmęczonym głosem. Ciąża nieco pozbawiała go energii. – Są wśród nich kreatury, które niedawno zaatakowały mnie i Erwina.

- W świecie demonów te kreatury najmuje się do brudnej roboty – zrównał się z ciemnowłosym – Nie czują bólu i nie znają litości. W dodatku żywią się pobratymcami.

- Mam tego świadomość – ziewnął chcąc już znaleźć się w łóżku – Boleśnie to odczułem.

- Ten lisek również, nieprawdaż? – Spytał go przyglądając się nieprzytomnemu w jego ramionach. – Wyczuwam w nim pewne wahanie.

- Powinien odzyskać przytomność jak poczuje placek Olgity – zmienił temat nie chcąc wracać do tamtych wydarzeń. Przypominały mu jego słabość. – To niesamowity łasuch.

- Uciekasz od tematu – wytknął mu Mefisto ze złośliwym uśmieszkiem – Baal pozwala ci chadzać po lesie w takim stanie?

- To nie twoja sprawa, więc się łaskawie odwal – warknął zirytowany mrużąc błękitne oczy. Ognistowłosy przypomniał mu właśnie zamiar męża przydzielenia mu straży przybocznej, co ograniczyłoby jego prywatność. – Olga zajmie się Erwinem, dlatego idę do siebie.

- Panicz Mefi! – Z domu wybiegła uradowana kobieta. – Ileż to lat?

- To będzie ze dwa stulecia – szybko oszacował demon, kątem oka obserwując znikającego Wojtka – Gdzie odstawić to dziecko?

- Biedactwo ma ostatnio trochę zmartwień – Olga zmierzyła nieprzytomnego rudzielca zaniepokojonym spojrzeniem. W duchu dziękowała siłom piekielnym, że Nabuchodonozor został wezwany do pałacu na obrady. – Pozwoli panicz, że się nim zajmę.

- Olgita, skarbie najdroższy – obdarzył ją uwodzicielskim uśmiechem jak za dawnych lat, gdy był jeszcze dzieciakiem – nie pozwolę byś dźwigała w swoim wieku.

- Cały panicz Mefisto – zaśmiała się w lekkiej irytacji – Dżentelmen z dużą dawką syndromu urwisa.

- Jak ty mnie znasz – westchnął widząc jej urazę w oczach – Jako jedyna byłaś odporna na moje zabiegi.

- Dawał mi panicz nieźle w kość swoimi nieudolnymi podróbkami Casanovy – zakpiła prowadząc mężczyznę korytarzem w stronę pokoju Erwina i Naba – W podrywie trzeba czasem mieć wyczucie, a panicz lubi przekraczać pewne granice przyzwoitości.

- Oj tam, oj tam – zachichotał wspominając wybryki młodości – Stare dzieje.

- Coś mi mówi, że panicz niewiele się zmienił przez te dwa stulecia – sapnęła otwierając drzwi sypialni – I pomyśleć, że zmieniałam paniczowi pieluchy.

- Matko Olga – jęknął skonfundowany – czemu zawsze wywlekasz tak zawstydzające rzeczy. Przypominasz mi w tym matkę.

- Bracia panicza są właśnie na spotkaniu w pałacu – poinformowała go, gdy położył na łóżku Erwina – Mogę przygotować pokój gościnny. Myślę, że chwila odpoczynku i kąpiel będą paniczowi służyć.

- Sugerujesz, że śmierdzę? – Powąchał się, jednocześnie uzyskując odpowiedź. – Rozumiem.

¨¨¨

Było dość późno, kiedy skończyło się zebranie w pałacu. Baal z Nabem zostali jeszcze w auli obrad i w milczeniu przeglądali dokumentację.

- I co o tym sądzisz? – Przerwał ciszę młodszy z braci. – Ci starzy głupcy nie widzą problemu.

- Za to ja go widzę – sapnął zmęczony Nabuchodonozor – i to nie jeden.

- Każde posiedzenie sprowadza mnie do coraz większych wątpliwości – odparł znużony władca – Nachodzi mnie ochota na małą rewolucję w Ministerstwach.

- Niedługo to zemrze – mruknął popielatowłosy studiując treść papierów – Jeśli będą podejmować takie decyzje, niedługo zemrzemy my wszyscy.

- Z tego co mówisz, widmo wojny stało się realnym zagrożeniem – zamknął piekące oczy, pragnąc już wrócić do domu i wziąć w ramiona Wojtka – Knują za moimi plecami i myślą, że o niczym nie wiem. Od samego początku śledzę ich poczynania i szczerze mam już tego dość.

- Nie możesz ogłosić ludowi wieści o małżeństwie i potomku, skoro panuje w społeczeństwie zamęt – rzucił cicho Nab odkładając kolejną depeszę – Nikt nie będzie bezpieczny, gdy wybuchnie wojna.

- Nie wybuchnie – ziewnął wstając z krzesła – Zadbam o to. Nie pozwolę by powtórzył się scenariusz zdrady.

¨¨¨

Fritz siedział przy stole w jadalni i bez apetytu mieszał zupę łyżką na talerzu. Sytuacja w domu nie należała do najlepszych. Po śmierci ojca wszystko zaczęło się walić. Matka jeszcze jakoś utrzymywała rodzinę w zgodzie, ale to było trudne zadanie. Wuj, istny raptus nigdy nie myślał, a działał. To z kolei rozsierdzało wszystkich wokół.

- Co cię martwi synku? – Poczuł na sobie wzrok matki. Jej niegdyś srebrzyste włosy z nadmiaru stresu stały się białe i matowe. To go smuciło i wkurzało. – Od powrotu z pałacu nie chcesz jeść.

- Ubolewam, że nasza rodzina stwarza tyle problemów władcy – odparł odkładając na talerz łyżkę – Rodzina powinna się wspierać, a tymczasem wzajemnie się niszczymy. Grozi nam widmo wojny, a my niemal się zabijamy o kawałek ziemi z sąsiadami. Ojciec już dawno by to rozwiązał. Nikt nie chce mnie i ciebie słuchać.

- Rozumiem twój niepokój – delikatnie dotknęła jego ramienia – Poradzimy sobie ze wszystkim.

- Wuj szykuje bunt matko – rzucił gwałtownie wstając – Nie zgadzam się z jego pokręconym myśleniem. Już dawno powinien zrozumieć, że przemoc do niczego nie prowadzi.

- Uspokój się – spojrzała na syna melancholijnie. Zdawała sobie sprawę z frustracji Fritza. Tak bardzo przypominał ojca. – Rozumiem twoją złość, ale ona odbiera rozum.

- Wuj coś o tym wie – zadrwił powoli odzyskując spokój – Ledwie powstrzymałem go przed władcą. Mało brakowało, a skończylibyśmy w lochach pałacu.

- Gdzie idziesz? – Chciała go zatrzymać. – Fritz?

- Na spacer – posłał jej wymuszony uśmiech – Mam wiele rzeczy do przemyślenia.

Odszedł znikając za drzwiami. Nie kłamał w kwestii rozważenia kilku spraw. Spotkanie władcy miało swoje plusy i minusy. Nie chciał mu się sprzeciwiać, ale miał już serdecznie dość rządzenia się wuja i jego zatargów z sąsiadami. Przez to wszystko tracił apetyt.

- Zaryzykuję panie i nie przybędę – wyszeptał patrząc w dal – Niech wuj sam się tłumaczy ze swoich sprawunków.

¨¨¨

Erwin ocknął się w pokoju. Nie miał siły nawet na otworzenie oczu. Jednak podświadomie wiedział, że znajduje się w domu. Czuł zapach Naba i kuchni Olgi.

- Jak się czujesz? – Usłyszał głos przyjaciela. – Nie wyglądasz najlepiej.

- I tak właśnie się czuję – pomyślał wiedząc, że Wojtek usłyszy – Nienajlepiej. Wypruty z wszelkiej siły.

- Poznałeś Mefistofelesa – poinformował go łagodnie – Dałbym ci trochę energii, ale sam mam jej niewiele. Wiesz od Baala, że noszę w sobie dziecko. Ono kosztuje mnie wiele siły.

- Wiem – odparł w duchu rudzielec – Możemy na razie o tym nie mówić? Nie jestem w stanie… nie teraz.

- Rozumiem – westchnął ciężko. Erwin mógł w tym wyczuć smutek. – Chciałem ci to powiedzieć sam, ale Baal mnie uprzedził. Wybacz, że dowiedziałeś się tego w taki sposób. Kiedy poczujesz się lepiej, nauczę cię pisma demonów. Odpoczywaj.

- Przepraszam – Poczuł się strasznie. Nie chciał zasmucić przyjaciela, a tymczasem zachował się jak egoista nie licząc się z uczuciami innych. Sama myśl o ciąży była straszna dla niego, a co dopiero musiał przeżywać Wojtek. – Cholera!

¨¨¨

Mefistofeles czekał na braci w gabinecie Baala. Z nudów śledził poczynania Wojtka, który bezsensu snuł się po domu. Starał się subtelnie dotknąć jego umysłu, jednak ten niemal natychmiast to wyczuł i ukrył swoją obecność.

- Zdolne maleństwo – mruknął pod nosem zaskoczony zaawansowaniem demonicznych umiejętności chłopaka – Baaluś umie dobierać sobie partnerów. Ten dzieciak jest wprost wymarzonym małżonkiem.

Postanowił sprawdzić partnera drugiego z braci. Rudzielec tkwił w półśnie. Nawet nie zorientował się, że ktoś wnika w jego umysł. Był łatwym celem inwigilacji demona.

- Tyle wątpliwości w tak młodym wieku – westchnął powoli wycofując się z umysłu chłopaka. W ostatniej chwili coś go zaciekawiło. – No proszę, kochasz aczkolwiek wolisz uciec. Jak lekkomyślnie i dziecinnie.

- Mef – w gabinecie zjawili się bracia – Co cię sprowadza?

- Dobrze wiecie co – odparł znudzonym głosem – Niedługo te wasze maleństwa nie będą tu bezpieczne.

- Zdajemy sobie z tego sprawę – sapnął Baal siadając w swoim fotelu – Co dla nas masz?

- Przybyłem was wesprzeć – odpowiedział kątem oka obserwując Naba – Niedługo zjawi się reszta naszej rodzinki.

- Rozumiem, że to decyzja ojca – wtrącił Nab nieobecny myślami – nie, to sprawka matki.

- Rodzice mają już dość tych buntowników – Mefisto rzucił najmłodszemu z mężczyzn list od matki – Tym bardziej, że atak jest wycelowany w nasz ród.

- Czyli pełna mobilizacja – jęknął Baal czytając wiadomość od rodzicielki – Jeszcze tego mi brakowało.

- Sam jesteś sobie winien – zachichotał ognistowłosy – Było nie ukrywać przed nią ślubu, a jak zobaczy stan tego niebieskookiego cudu, to Armagedon murowany.

- Matka przyjeżdża?! – Nabuchodonozor wzdrygnął się wyrwany z myśli. – Lucyferze najmilszy.

- Oj już przestań nawoływać tego pacana – burknął Baal – Niedługo i on się tu zjawi.

- Rodzina raczej będzie chciała mieszkać w pałacu – zauważył Nab – Wątpię by chcieli gnieździć się w Przedsionku.

- Też tak myślę – przyznał mu rację Mefisto – Ten dom jest zbyt skromny.

- Niech śpią gdzie chcą – machnął ręką Baal – Wojtek z pewnością nie przeniesie się do Piekła. Jeszcze nie.

- Erwin też jeszcze nie jest na to gotowy – oznajmił Nab – Coś mu zrobiłeś bracie. Jest pozbawiony energii.

- Spotkałem go w środku lasu – wzruszył ramionami poprawiając jednocześnie swoje płomienne włosy – Musiałem jakoś uspokoić tę ruchliwą glizdę.

- Rozumiem – popielatowłosy natychmiast zniknął.

- Myślę, że wszystko już wiemy w kwestii zjazdu rodziny – Baal podniósł się z fotela. – Wybacz, ale dość długo użerałem się z ministrami na obradach.

- Nie wyjaśniaj, bo znam tych starych pierdzieli – posłał blondynowi zrozumiałe spojrzenie. Współczuł bratu, że władza przypadła właśnie jemu. Pamiętał jak ojciec tracił czas na dyskusje z ministrami i w ogóle tego nie zazdrościł. – Pozwól, że zamieszkam w tym domu. Olga przygotowała mi dość wygodny pokoik.

- Zawsze miałeś do niej słabość – wspomniał Baal w szerokim uśmiechu. To zaskoczyło Mefisto, jeszcze nigdy nie widział takiego szczęśliwego brata. Pamiętał go jako melancholika i ponuraka. – Tylko nie męcz jej zbyt mocno.

- Postaram się – odwzajemnił uśmiech – Muszę przyznać, że ta kobieta dojrzewa jak dobre wino. Im starsza, tym lepsza.

- Rób jak uważasz – pokręcił zrezygnowany głową – Tylko później nie miej do niej pretensji jak poprzetrąca ci kości.

Po tych słowach zniknął z gabinetu pozostawiając w nim rozmarzonego ognistowłosego.

¨¨¨

Erwin po dwóch dniach odzyskiwania sił był do cna wynudzony. Wątpliwości względem uczuć do Naba nadal go nie opuszczały. Podsłuchał też rozmowę Baala z Mefistofelesem o jakiejś wojnie, co trochę bardziej pogłębiło jego wahanie. Nie chciał być słabym punktem demona, tym bardziej po zaznajomieniu się ze smutną przeszłością i zdradą jego przyjaciela.

Olga starała się jak tylko mogła podnosić go na duchu, tak samo Wojtek, jednak on postanowił zrobić coś głupiego i igrać z losem. Złożył starannie drżącymi dłońmi list pożegnalny i zostawił go na środku łóżka. Następnie przekradł się do tymczasowego pokoju babci Wojtka i przeszedł przez portal. Znalazł się na werandzie domu pani Elżbiety i nagle przyszło mu do głowy, że nie ma dokąd pójść. Ojciec z pewnością nie będzie chciał go widzieć.

- Pewnie o mnie zapomniał – westchnął smutny, wychodząc na chodnik – Będę słaby i pewnie umrę, ale to i tak lepsze od bycia czyjąś słabością.

Szedł przed siebie przygarbiony ze wzrokiem wbitym w chodnik. W świecie ludzi był raczej wyrzutkiem. Mógłby poprosić panią Elżbietę o azyl, ale wiedział, że powiadomiłaby Wojtka, a ten z kolei Baala. Wiadomo jakby to się skończyło.

- No nic – sapnął patrząc w niebo – zakosztuję życia bezdomnego. Tam z pewnością Nab nie będzie mnie szukać.

W pewnym momencie uzmysłowił sobie, że nie zabrał ze sobą żadnych ubrań. Opuścił Przedsionek w tym co na sobie miał, czyli w dżinsach i cienkiej bluzce. W świecie ludzi było nieco chłodniej i od razu odczuł różnicę temperatur. Postanowił jednak zaryzykować powrotem do domu Foxów i wzięcia kilku ciepłych bluz.

Stanął przed bramką prowadzącą na podwórko i  ogródek, wahając się czy wejść. Wziął głęboki wdech, po czym otworzył furtkę i zrobił krok na przód, potem następny i jeszcze jeden. Nim się zorientował był już przed drzwiami. Uniósł drżącą rękę walcząc z emocjami i zawiesił ją w połowie drogi do dzwonka.

- To był jednak głupi pomysł – stęknął odwracając się by odejść – Lepiej od razu pójdę pod most. W śmietniku znajdę jakieś ciuchy.

- Wini – poczuł na ramieniu dłoń macochy – Nie odchodź.

- Nie mogę tu zostać – odparł smętnie – Nab z pewnością będzie mnie tu szukać.

- Wejdź przynajmniej na herbatę synku – przytuliła go od tyłu czując zagubienie rudzielca – opowiedz mi co cię trapi.

- Dobrze – zgodził się wchodząc do domu – Napije się herbaty lipowej.

- Jestem sama, więc nie obawiaj się mówić – poleciła wstawiając wodę w czajniku – Wysłucham cię jak za dawnych czasów.

- Mamo, kocham Naba – spojrzał na nią zbolałym wzrokiem – Nie chcę by cierpiał, ale musiałem go opuścić. On już raz stracił żonę i dziecko w wojnie, a szykuje się następna. Lepiej żebym zniknął i go nie rozpraszał.

- Ale cierpisz – zauważyła stawiając mu przed nosem napar z kwiatu lipy – widzę to w twoich oczach synku.

- Bo to tak cholernie boli – z oczu poleciały mu łzy – Kochamy się, ale czuję, że nie jestem wart jego uczucia. Jestem taki beznadziejny i lepiej dla niego by o mnie zapomniał. Uciekłem jak rasowy tchórz. Zawsze uciekam, gdy się czegoś boję, a to uczucie mnie przeraża.

- Miłość nie jest prosta – podała mu chusteczkę – nie dziwię ci się, że przeraża cię jej siła. Jednak czemu skazujesz siebie na ból?

- Mamo, ja niedługo opadnę z sił i umrę – oznajmił łamiącym się głosem – to będzie moją karą za zranienie Naba. Moja dusza i tak do niego trafi, ale pewnie nie będzie chciał mnie widzieć. Zniszczy mnie.

- Jak to umrzesz?! – Ze strachem patrzyła na zapłakane oczy pasierba. – Gdzie chcesz w takim razie się udać?

- Zamieszkam z miejscowymi bezdomnymi – odpowiedział cicho obracając w dłoniach kubek z herbatą – Postanowiłem jak skończę. Będę niezidentyfikowanym wyrzutkiem, którym zresztą jestem.

- Boże dziecko – przytuliła go do siebie – Zostań w domu. Nie jesteś wyrzutkiem! Jesteś moim małym synkiem,

- Nie mamo – odsunął ją od siebie – już postanowiłem. Ojciec dawno skreślił mnie z roli syna, a ty masz inne dzieci. Dziękuję ci za wszystko co dla mnie zrobiłaś. Nie smuć się. I tak jest mi ciężko.

- Nie mogę się zgodzić byś umarł gdzieś tam… – łamał się jej głos – masz dom, rodzinę. Zaopiekujemy się tobą.

- Mamo – wstał ciężko wzdychając – nie pozwolę byś patrzyła jak umieram. Patrzyłem na śmierć matki i wiem jakie to trudne. Nie skażę nikogo na coś takiego.

- Skoro wiesz, że pobyt w tym świecie cię zabija, to czemu tu uciekłeś? – Zapytała z troską i niepokojem w oczach. – Są inne światy, gdzie byłbyś bezpieczny.

- Nie znam innych światów, a w Przedsionku czy Piekle umarłbym niemal natychmiast pożarty przez demony – wyjaśniał – Tu przynajmniej mój koniec się nieco odwlecze. Umrę spokojnie pozbawiony energii.

- Kto niby umrze? – Do domu wszedł stary Fox. W milczeniu i z marsową twarzą wpatrywał się w syna. – Nie pozwolę.

- I tak dla ciebie jestem trupem – wzruszył ramionami – Mamo, mogę wziąć jakąś cieplejszą bluzę? Albo od razu sobie pójdę. Nie będę już waszym problemem.

- Proszę cię Wini – błagała przytulając pasierba – wróć do Nabuchodonozora i żyj.

- Nie chce go ograniczać – delikatnie wyrwał się z jej objęć – Nadchodzi wojna wycelowana w jego ród. Lepiej żeby bronił Wojtka i jego nienarodzonego bratanka.

- Wojtuś jest w ciąży? – Zamarła zdębiała. – To w ogóle możliwe?

- U demonów tak – wzdrygnął się odpowiadając – jeśli Nab by mnie przemienił, ja też mógłbym dać mu potomka. Lepiej już pójdę. Zakłócam wam spokój.

- Nigdzie nie idziesz! – Ryknął Fox i ogłuszył syna. – Tym razem postąpię jak twój ojciec. Nikt już nie umrze na mojej warcie.

Zaniósł nieprzytomnego rudzielca do środkowego pokoju bez okien i zamknął na klucz. Następnie narzucił na siebie wyjściową kurtkę i skierował się do wyjścia.

- Pilnuj go – polecił żonie – Pójdę do Weissowej i poproszę o pomoc.

¨¨¨

Nabuchodonozor jak szalony przeszukiwał każdy kąt domu, jednak nigdzie nie mógł znaleźć Erwina. Kiedy wszedł do sypialni, pod łóżkiem dostrzegł jakąś kartkę. Sięgnął po nią i rozwinął.


Drogi Nabuchodonozorze,

Kiedy czytasz ten list, mnie pewnie nie ma już w Przedsionku. Długo myślałem co Ci napisać i czy w ogóle jest sens to robić, ale byłbym nie fair wobec Ciebie, gdybym nie zostawił kilku słów wyjaśnień. Nie chcę Cię ograniczać i sądzę, że zasługujesz na kogoś wartościowszego niż ja. Jestem tylko tchórzem i nie potrafię dać Ci tego co Ty dajesz mi. Kocham Cię, ale wiem, że stanowię Twój słaby punkt. Lepiej będzie jak odejdę teraz póki jeszcze mam na to trochę sił. Z każdym dniem jest mi coraz ciężej to zrobić. To boli, ale tak odpokutuję ranę, którą Ci zadałem.
Dbaj o siebie…

Erwin


- Ty pieprzony kretynie – w złości zmiótł zewnętrzną ścianę pokoju – Niewybaczalne!

- Nab – w sypialni zjawił się Baal zaalarmowany hukiem – Co się stało?

- Lisek postanowił… ten cholerny tchórz… – podał bratu list – nie pozwolę na to.

- Rozumiem – spalił list i poklepał ramię popielatowłosego – Poszukamy go razem. Czas jest tu istotny.

- Boże, co tu się zdarzyło? – Do pokoju wparowała pani Elżbieta. Ledwie łapała oddech. – Pędziłam tu co sił w nogach z kawiarni. Był u mnie stary Fox. Błagał bym sprowadziła demona, z którym był Erwin.

- Po co? – Nab spojrzał groźnie na kobietę.

- Nie wiem do końca o co chodzi – wyjaśniała zdyszana – Mówił coś, że nie pozwoli by kolejny członek rodziny umarł z jego winy. Erwin ponoć wrócił do domu się pożegnać z matką.

- Gdzie teraz jest Lisek? – Podszedł do staruszki i gwałtownie nią potrząsnął.

- Fox go ogłuszył i zamknął w pokoju bez okien by nie uciekł – odparła w nerwach – Pilnuje go Waleria.

- Rozumiem – Baal odsunął brata od babci Wojtka. – Pozwól, że ja po niego pójdę. Zaczekaj w domu.

- Nie! – Nab gotował się ze złości i mieszanych emocji. – Idę!

- Masz zostać! – Ryknął na niego blondyn. – W takim stanie możesz zrobić jakąś głupotę, której później będziesz żałował. Mefisto!

- Wzywałeś? – Ognistowłosy od razu zjawił się przy braciach. Stan jednego z nich mówił sam za siebie, dlatego natychmiast zareagował pozbawiając go energii. – Zajmę się tym Wezuwiuszem.

¨¨¨

Waleria Fox stała pod drzwiami zamkniętego pokoju i z uwagą nasłuchiwała. Ta cisza ją niepokoiła, a nie mogła sprawdzić co i jak, bo mąż zabrał ze sobą klucz.

- Wróciłem – obwieścił Fox odwieszając kurtkę na wieszak – zawiadomiłem Elżbietę. Obiecała sprowadzić tu demona.

- Trochę ci to zajęło – zauważyła poprawiając swoje jasne włosy – minęło kilka dobrych godzin.

- W zamian za pomoc obiecałem dopilnować interesu w kawiarni – tłumaczył podchodząc do żony – Popełniłem wiele błędów wychowując Winiego. Odsuwałem go od siebie, bo tak bardzo przypomina matkę. Choć raz chcę mu pomóc.

- Rychło w czas – zarzuciła mu cicho – On myśli, że jest wyrzutkiem. Wiesz, co postanowił uciekając od Nabuchodonozora?

- Nie – czuł się winny – Nie znam własnego dziecka. Tak łatwo się go wyrzekłem.

- On umiera w tym świecie – oświadczyła ze łzami w oczach – Każda chwila drastycznie osłabia jego organizm. On chciał stać się bezdomnym i umrzeć jako ktoś bezimienny. Chciał by Nab go znienawidził i zniszczył jego duszę. Chciał zniknąć całkowicie z każdego świata. On cierpi!

- Wypuście mnie! – Usłyszeli stłumione wołanie syna. – Nie mogę tu zostać!

- Uspokój się! – Krzyknął Fox. – Oszczędzaj siły i czekaj na pomoc!

- Nie chcę żadnej pomocy! – Walił w drzwi spanikowany. – Wypuście mnie do cholery!

- Witam – w salonie zjawił się jasnowłosy mężczyzna wystraszając Foxów – Przybyłem po Erwina.

- Nab nie przyszedł? – Spytała Waleria odzywając się zamiast męża.

- Nie jest w odpowiednim nastroju – odpowiedział uprzejmie – Mój brat rozwalił mi pół domu w furii.

- Kim pan jest? – Tym razem odezwał się Fox.

- Jestem młodszym bratem Nabuchodonozora, Baal – przedstawił się zwracając wzrok na zamknięte drzwi – Wojtek nieco mi o państwu opowiadał.

- Rozumiem – posłała demonowi ciepły uśmiech – jest pan mężem Wojtusia. Elżbieta wiele mi o was opowiada.

- Owszem – przyznał podchodząc do drzwi, które otworzył pstryknięciem palców. Im oczom ukazał się rudzielec. Był w opłakanym stanie. Z nosa leciała mu krew, a z oczu płynęły łzy. – Gotów by wrócić?

- Zostaw mnie Baal – cofnął się w strachu – Nie wracam!

- Dorośnij! – Ryknął na niego blondyn. – Podejdź do mnie.

- Zrozum. Nie jestem tak silny jak Wojtek – szlochał cofając się pod ścianę – Jestem słabym śmieciem, który pogrąży twojego brata. Lepiej żebym zdechł.

- Ani mi się waż to powtarzać! – W pomieszczeniu pojawił się wściekły Wojtek, uderzając w twarz przyjaciela. – Weź się w garść do cholery!

- Kochanie? – Baal zdębiały patrzył na męża. Podobnie Foxowie.

- Ja się nie nadaję – tłumaczył w szoku rudzielec – Ja to nie ty.

- I bardzo dobrze, że nie jesteś mną – oznajmił niebieskooki potrząsając Erwinem jak szmacianą lalką – Nie jestem kimś, kogo warto naśladować. Popełniam wiele błędów. To moja krew skazała cię na taki, a nie inny los.

- Wybacz – przepraszał go Erwin – Powinienem cię wspierać. Masz urodzić dziecko, a ja po prostu stchórzyłem. Nic dziwnego, że własny ojciec mną gardzi.

- Gościu, dzięki tobie nadal żyję – przytulił roztrzęsionego rudzielca – wtedy, gdy Baal przyniósł mnie do babci. Pomogłeś mi jak nikt inny.

- Zraniłem Naba – łkał w ramię Wojtka – Nie mogę wrócić. Jak ja spojrzę mu w twarz.

- Dasz radę – wtrącił Baal, dziękując w duchu za pojawienie się męża – co powiecie na wspólną noc?

- Nie mów mi, że masz nocne obrady – Wojtek zerknął na blondyna z wyrzutem – To rządzenie Piekłem absorbuje cały twój czas.

- Jestem władcą – też drażnił go temat obrad – Nie mogę zostawić kraju, gdy wisi nad nim widmo wojny.

- Wiem – sapnął czując, że Erwin traci przytomność – Powinniśmy wracać.

- Wezmę go – Od razu przejął rudzielca od męża – W twoim stanie nie powinieneś dźwigać.

- Ehhh – westchnął widząc żałosny stan przyjaciela – Nab też jest w podobnym stanie. Mefistofeles pozbawiło go niemal całkowicie energii.

- To było niezbędne – odparł Baal – Widziałeś co zrobił z sypialnią.

- Nigdy bym go o to nie podejrzewał – Wojtek wspomniał dziurę w ścianie niemal na całą długość domu. Następnie zwrócił się do Foxów. – Zaopiekujemy się Erwinem.

- Mam nadzieję, że pochwalisz się swoją pociechą – Pani Waleria podeszła do ciemnowłosego. – Niech rośnie zdrowo.

- Oczywiście – posłał jej ciepły uśmiech – Muszę troszeczkę zmotywować jego upartego wujaszka.

- Ze wszystkich tu zebranych tylko ty możesz go podnieść – stwierdziła łagodnym głosem – Z pomocą Nabuchodonozora postawicie go na nogi. On po prostu wystraszył się siły swojej miłości. Pogubił się i spanikował.

- Wiem – odwrócił się od kobiety – Dam znać jak będzie z nim lepiej.

- Bądźcie zdrowi – pożegnała ich, gdy znikali – Ocalcie mojego Winiego.

- Będzie dobrze – Fox przytulił żonę. – Tam nie dadzą mu zginąć.

¨¨¨

Ocknął się, gdy było już jasno. Nie poznawał pokoju, w którym się znajdował. Usiadł na łóżku i dopiero teraz zobaczył śpiącego obok Wojtka.

- Śpij – mruknął przez sen ciemnowłosy – jeszcze nie wydobrzałeś.

- Jestem problemem – szepnął posłusznie się kładąc na poduszki – Baal pewnie jest zły.

- Nie jest zły – odpowiedział mu przyjaciel otwierając oczy – a ty nie jesteś problemem, ale je stwarzasz.

- A co za różnica? – Odparł smętnie. – Nab mnie pewnie nienawidzi.

- Nic z tych rzeczy – w pokoju pojawił się popielatowłosy – Nie nienawidzę cię, ale mocno mnie rozgniewałeś Lisku.

- Zostawić was? – Spytał Wojtek.

- Nie, zostań – poprosił go Nab – przy tobie będę się kontrolował.

- Rozumiem – posłał zrozumiałe spojrzenie demonowi. – w takim razie zostanę.

- Przepraszam – bał się spojrzeć mu w oczy – nie jestem ciebie wart.

- Coś ty sobie uroił w tej głowie? – Westchnął zirytowany. – Nie tobie oceniać takie rzeczy. Kocham ciebie, a ty mnie i nic się nie liczy poza tym uczuciem.

- Ja się boję Nab – załkał chowając twarz w podciągnięte pod pierś kolana – Czemu to tak boli?

- Próbowałeś złamać nam serca – rzucił w rozdrażnieniu. Miał ochotę złoić temu głuptasowi skórę. Ukarać za zwątpienie w siłę jego uczucia do niego. – To niewybaczalne Lisku.

- Wybacz – zaszlochał nadal bojąc się spojrzeć mu w oczy – Ukarz mnie.

- Podaj mi rękę od serca – nakazał demon poważnym tonem – ale już!

Erwin wyciągnął w stronę demona rękę, którą ten od razu pochwycił i wsunął coś na jeden palec. Zdumiony podniósł wzrok napotykając spojrzenie groźnych ślepi.

- Od tej chwili stajesz się moim narzeczonym – poinformował go popielatowłosy – za miesiąc będzie nów. Wówczas weźmiemy ślub.

- Co?! – Otworzył szeroko swoje brązowe oczy z doznanego szoku. – Ale jak to?


- Tak to Lisku – przyciągnął go do siebie – Od dziś będę znał każde twoje poczynanie. Już ode mnie nie uciekniesz. Zapamiętaj sobie te słowa. Należysz do mnie.

5 komentarzy:

  1. Komentarz ha. Najpierw nie powiem co mi się ciśnie na usta jak zobaczyłam rozdział i nie powiem nie były to peany. Gdyby nie powiadamiacz blogera chyba bym nie zauważył że w ogóle jest. Myślałam że porzuciłaś mnie czytelnika i swój blog. Potem się ucieszyłam że jednak niektórzy zmartwychwstają a to daje nadzieję. A reszta jak zwykle super nie mogę się doczekać dalszych rozstrzygnięć i mam nadzieję że to nie będzie za pół roku:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nic na razie nie zamierzam zawieszać. Mam po prostu trochę rzeczy na głowie i to opóźnia moje pisanie i wrzucanie postów. Postaram się umieścić kolejny wpis wcześniej niż ostatnio. Choć teraz czeka mnie pisanie rozdziału Involutio.

      Usuń
  2. Właśnie, zgadzam się z poprzednią komentatorką. Myślałem że porzuciłaś pisanie na jakiś czas. A tu bum rozdział, który był świetny jak zawsze. Mam malutką iskierkę nadziei, że opiszesz wojnę i jakąś bitwe ;))
    Wenyyyy ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co do opisu wojny - zobaczymy. Postaram się coś wrzucić do końca tego miesiąca.

      Usuń
  3. Piszesz bardzo dobrze, ale niestety rzadko :(

    OdpowiedzUsuń