Pierwsze opowiadanie, a raczej jego część, składam w Wasze "ręce". Mam nadzieję, że ten fragmencik zachęci Was do odwiedzania tego bloga ^^.
Życzę miłej lektury i pozdrawiam.
I
Pogoda była pod psem, kiedy pociąg
zatrzymał się na stacji docelowej. Nieco korpulentny osiemnastolatek wyciągnął
się na siedzeniu z zaciekawieniem przyglądając się peronowi widocznemu za oknem
jego wagonu. Przydługa grzywka jego czekoladowych włosów wpadała mu do oczu,
tym samym zmuszając go do ich przymrużenia. Dziś miał wprowadzić się do domu
babci, która prowadziła małą kawiarnię na obrzeżach Gdańska. Jego podróż trwała
dość długo, bo jak dotąd, mieszkał w Krakowie. Rodzice wyjechali na jakiś
projekt badawczy do Kairu i postawili go przed faktem dokonanym, odstawiając na
dworzec i pakując z walizką do pociągu. Chłopiec w ogóle nie był zadowolony z
takiego obrotu spraw, ponieważ raptownie musiał porzucić swoje dotychczasowe
życie i przyjaciół. Niestety jego stosunki z rodzicami od lat były na ostrzu
noża i tym razem również przegrał zaczętą z nimi sprzeczkę, co w konsekwencji
skończyło się na pozostaniu przy ich decyzji. Ciężko wzdychając wygramolił się
z przedziału i ruszył do wyjścia z wagonu. Na peronie czekała na niego babcia,
z uśmiechem machając na powitanie ręką.
- Wojtuś! – Zawołała wesoło przytulając
do siebie wnuka. – Jak dobrze, że przyjechałeś tu cały i zdrowy.
- Spokojnie babciu – starał się
oswobodzić z ramion sześćdziesięciolatki – Masz krzepę, jak na kogoś w swoim
wieku.
- No pewnie, że mam – zaśmiała się, klepiąc go w plecy – Muszę mieć siły na prowadzenie kawiarni i zmagania
z marudzącymi klientami. Od poniedziałku idziesz do szkoły i załatwiłam już
wszelkie formalności z tym związane.
- Rozumiem – schylił się by
złapać walizkę, gdy ktoś z impetem zderzył się z jego babcią, która zachwiała
się i upadła na kolana.
- Z drogi starucho – usłyszał tylko
zamiast „przepraszam” od jasnowłosego mężczyzny ubranego w drogi garnitur.
- Ty, kolo! – Chłopak nie wytrzymał, pomógł jej wstać i wściekły ruszył w stronę ludzkiego tarana. Złość go zaślepiła
w tak dużym stopniu, że nawet nie przyjrzał się sprawcy wypadku. – Trochę dobrego wychowania jeszcze nikomu nie
zaszkodziło. – Złapał tył marynarki mężczyzny lekko ją rozrywając. – Ups. Mały
wypadek.
Z premedytacją odszedł od jasnowłosego
bez żadnych przeprosin. W tym momencie uznał, że jego hybryda prawa
Hammurabiego będzie odpowiednią ripostą na zachowanie mężczyzny. Wrócił do
babci, po czym z wolna ruszyli w stronę wyjścia z peronu, mieszając się z
tłumem. Przez chwilę czuł na sobie wściekłe spojrzenie blondyna, jednak się tym
nie przejął, przypuszczając, że już go nie spotka. Wyszli z budynku
dworca, a następnie wpakowali się do zabytkowego samochodu.
- Wiesz, mogłabyś zainwestować w jakiś
lepszy wóz – mruknął zmęczonym głosem, kiedy przy jakimś wyboju uderzył
głową w dach auta – Rozumiem, że to ukochany samochód dziadka, ale to nie
znaczy, że musisz nim wszędzie jeździć.
- Nie narzekaj – dała mu mięśniaka w
ramię – Z tym wozem wiąże się tyle wspomnień z twoim dziadkiem, twoją matką i
tobą. Nie mam serca go wyrzucić.
- Kumam – w zmęczeniu ciężko wypuścił powietrze z płuc – Mam tylko nadzieję, że nie rozklei się nam w czasie drogi.
- Nie bój żaby wnusiu – uspokajała go w śmiechu – Bert jeszcze nigdy mnie nie zawiódł.
- Bert?! – Sapnął zdumiony. – Samochód
nazywa się Bert?!
- Tak – wzruszyła ramionami – To
imię do niego pasuje.
- Ok, nie wnikam – wolał nie
wgłębiać się w jej myślenie – Daleko jeszcze, bo mam ochotę wziąć
prysznic i się położyć spać.
- Rozumiem – posłała mu
zatroskane spojrzenie – Miałeś długą podróż i z pewnością jesteś zmęczony. Już
jesteśmy na miejscu.
Dom, w którym mieszkała znajdował się na obrzeżach
miasta w odosobnieniu, co dla chłopca było na rękę. Nie lubił wścibskich
oczu sąsiadów i miejskiego zgiełku. Odświeżył się lekkim prysznicem, a
następnie położył spać w pokoju, który uprzednio przyszykowano na jego przyjęcie. Niestety nie miał
spokojnego snu, bo znowu nawiedził go koszmar z dzieciństwa. Z krzykiem zerwał
się rano z łóżka cały roztrzęsiony.
- Co się stało? – Do pokoju wparowała
wystraszona babcia z miotłą w ręku. – Czemu krzyczałeś?
- Koszmar. – Wytarł z oczu lecące
łzy – To koszmar, nic poza tym. Przepraszam, że cię obudziłem.
- Znowu ten zły sen? – Podeszła
do wnuka i mocno go przytuliła. Pamiętała, jak w dzieciństwie często budził się
z krzykiem i płakał w reakcji na zły sen. – O czym jest ten sen?
- Sam już nie wiem, czy to sen, czy
wspomnienie – westchnął cicho, powoli się uspokajając – Mam siedem lat i wraz z
kolegami weszliśmy do opuszczonego tartaku. Chyba świetnie się tam bawimy do
czasu, kiedy zjawia się jakiś potwór i nas goni. Na moich oczach zabija jednego
z nich, przebijając mu klatkę piersiową i wyrywając serce. Później je zjada i
zabiera się za następną osobę. Udaje mi się uciec na zewnątrz, ale mnie łapie.
W tym momencie zwykle się budzę.
- Straszne – Ponownie
przytuliła wnuka. Syn opowiadał jej o tym zdarzeniu. Wojtek był świadkiem
masowego mordu w wieku siedmiu lat, jednak podświadomie wymazał to wspomnienie
z pamięci. Jedynym śladem po tym zdarzeniu był nawiedzający chłopca co jakiś
czas koszmar. – Na szczęście, to tylko mara senna.
- Na szczęście – Posłał jej niemrawy uśmiech – Nie jest tak źle, jak by się wydawało. Wezmę letni prysznic
i całkowicie się uspokoję.
- W takim razie, zrobię ci śniadanie –
oświadczyła opuszczając pokój – Nie spiesz się.
- Nie zamierzam – ruszył do
łazienki z szlafrokiem w ręku i czystym ręcznikiem. – Za kwadrans zejdę na dół.
- Będę czekać – usłyszał zza drzwi jej głos.
Zgodnie z umową, Wojtek stawił się w
kuchni po piętnastu minutach. W domu roznosił się smakowity zapach smażonego
jajka na bekonie. Dawno nie jadał domowych posiłków, dlatego z wdzięcznością
spojrzał na krzątającą się przy kaflowej Westfalce babcię.
- Śniadanie gotowe – podstawiła mu pod
nos talerz z jedzeniem i kubek z ciepłą herbatą – Co planujesz dziś robić?
- Chciałbym się trochę rozejrzeć po
okolicy – oświadczył przełykając kęs chleba – Po niedzieli zaczynam szkołę i
wolałbym się raczej nie zgubić w drodze do niej.
- Poproszę Erwina, syna sąsiada by cię
oprowadził – zaproponowała w szerokim uśmiechu – Będziecie razem w jednej klasie i tym
samym zyskasz kolegę.
- Nie chciałbym robić kłopotu – starał
się wykręcić od pomocy – Przyzwyczaiłem się robić wszystko samodzielnie.
- Nie na mojej zmianie wnusiu – spojrzała groźnie na Wojtka, dając do zrozumienia, że nie ma z nią dyskusji –
Erwin z pewnością pomoże ci zapoznać się z okolicą. W dzieciństwie ładnie się
ze sobą bawiliście i myślę, że nadal będziecie.
- No dobrze – Uległ jej sile perswazji –
Nie chciałem mu zabierać ostatnich dni wakacji.
- Nie zabierasz – zachichotała, wstając od stołu – Myślę, że Erwin z wdzięcznością tu przyjdzie. Przez wakacje
ojciec zmusza go do pracy w ogrodzie. Wiesz, rodzinny interes warzywny.
- Rozumiem – westchnął podnosząc się z
miejsca i odnosząc brudne naczynia do zlewu – Pozmywam. Chociaż tak odwdzięczę
się za to pyszne śniadanie.
- Nie musisz – pociągnęła go do
tyłu i pchnęła w stronę drzwi – Mam zmywarkę od tego, a twój uśmiech wszystko
mi wynagrodził.
- Nie rozpieszczaj mnie zanadto, bo
całkowicie się rozleniwię – zaśmiał się chłopiec wychodząc z kuchni – Kocham
cię, wiesz?
- Wiem wnusiu – odprowadziła
Wojtka czujnym wzrokiem. Dobrze wiedziała, że przez ostatnie lata był praktycznie sam.
Rodzice non stop przesiadywali za granicą, a on pilnował domu. Postanowiła to
zmienić i siłą wywalczyła u syna by chłopiec zamieszkał u niej. Razem zawsze
raźniej.
¨¨¨
Dzwonek do drzwi zasygnalizował
przybycie gościa. Wojtek je otworzył zapraszając do środka uśmiechniętego
chłopaka z rozwianym miedzianym włosem i wysypem piegów na twarzy.
- Wow, Wojtek? – Rudzielec zaskoczony
spojrzał na chłopaka. – Bardzo się zmieniłeś. Pamiętam cię jako skaczącą
wszędzie kulkę.
- Trochę się zrzuciło – przywitał go z
uśmiechem Wojtek – kopę lat.
- Nie trochę, a dużo – pochwalił go
kolega – Masz minimalnie zaokrąglony brzuszek, którego prawie w ogóle nie
widać.
- Trochę ci się urosło – zauważył
Wojtek zdenerwowany mierzwiąc swoje brązowe włosy – Pamiętam cię jako takiego krasnala,
a teraz to ja sięgam ci zaledwie do brody.
- Geny ojca wzięły górę i w gimnazjum
zacząłem rosnąć – zaśmiał się speszony rudzielec – Kurczę, tyle lat cię nie
widziałem. Fajnie, że zamieszkasz z babcią, bo teraz będę miał do kogo wpadać.
Szczerze, w tej okolicy prawie nikt nie mieszka.
- Wiesz, cenię sobie prywatność i na
rękę mi taka spokojna okolica – wzruszył ramionami Wojtek – Dotychczas
mieszkałem w centrum miasta, gdzie non stop coś się dzieje. Dodaj do tego
wścibskich sąsiadów i szpiegów rodziców, a wyjdzie ci zero spokoju.
- Kumam – Erwin posłał koledze
zrozumiałe spojrzenie piwnych oczu – Ludzie są interesujący, ale tylko trzymani
na dystans.
- Właśnie – zaśmiał się ciemnowłosy –
Pokażesz mi drogę do szkoły? A, chciałbym też wiedzieć, jak dostać się do
kawiarni babci.
- Wszystko ci pokażę – zapewnił go
rudzielec – Wypuścimy się nawet do centrum, bo muszę coś załatwić dla ojca.
- Ok. – Wojtek zarzucił na siebie bluzę
i złapał klucz do domu, który pokazała mu babcia. – Babcia pojechała do
kawiarni i dom jest na mojej głowie do jej powrotu.
- Spoko – Erwin wyszedł z domu i
poczekał na kolegę aż ten zamknie drzwi na klucz. Naprawdę cieszył się, że ponownie
spotkał przyjaciela z dzieciństwa. Ostatnio widzieli się jedenaście lat temu i przez
ten czas nie zdołał znaleźć tak oddanego druha zabaw, jak Wojtek. – W takim
razie, ruszamy do szkoły, która jest najbliżej.
Erwin oprowadził Wojtka po okolicy,
pokazując mu niemal każdy kąt. Teraz jechali do centrum miasta, załatwić sprawę
dla jego ojca. Tramwaj był przepełniony i chłopcy dosłownie doświadczyli tak
zwanego parcia na szkło wbici w szybę pojazdu.
- Nareszcie! – Wojtek z ulgą opuścił
tramwaj. – Dopływ powietrza.
- Niemrawo wyglądasz, wiesz? – Zauważył
Erwin zaniepokojony bladością kolegi. – Mam wrażenie, że zaraz mi gdzieś
padniesz.
- Miałem kiepską noc, a ta podróż w
duszności w ogóle mi nie pomogła – wyjaśnił Wojtek w słabym uśmiechu – Chodźmy
lepiej załatwić tę sprawę dla twojego taty nim zamkną nam sklep.
- Nie bój żaby – rudzielec wyszczerzył
się w szerokim uśmiechu – Ten sklep jest całodobowy.
- Aha – ciemnowłosy odwrócił się i
niechcący potrącił stojącego za nim mężczyznę – Bardzo pana przepraszam, nie
patrzyłem gdzie idę. Jeszcze raz przepraszam za swoje gapiostwo.
- Myślę, że ten pan zrozumiał – Erwin
pociągnął kolegę w swoją stronę, widząc twarz mężczyzny – Wiejemy.
Ciągnął Wojtka tak kilka przecznic, aż
w końcu zatrzymali się przed sklepem, do którego zmierzali od samego początku.
- Cholera, pogięło cię?! – Wojtek
zdyszany patrzył na kolegę. – Czemu uciekliśmy?
- Nie zrozum mnie źle – Erwin nerwowo
błądził wzrokiem po okolicy. – Ten facet, w którego uderzyłeś… on nie jest
zwyczajnym człowiekiem.
- A co w nim takiego nadzwyczajnego? –
Wojtek nie rozumiał przekazu rudzielca. Dla niego człowiek był zawsze
człowiekiem. – Facet, jak każdy inny.
- To szef miejscowej mafii – oświadczył
Erwin ściszonym głosem – Lepiej mu nie podpadać, bo inaczej skończysz jako
pokarm dla rybek w betonowych butach na dnie Bałtyku.
- Aha – Wojtek chwilowo się zamyślił.
Skądś kojarzył twarz tego mężczyzny. – Już mam!
- Co masz?! – Teraz to Erwin nie
rozumiał jego zachowania. – No?
- Ten gość wydał mi się znajomy –
zaczął wspominać zdarzenie na dworcu – Przewrócił babcię na peronie, to mu
oddałem pięknym za nadobne.
- Co zrobiłeś? – Rudzielec pobladł.
- Kiedy chciałem go zatrzymać, to
chwyciłem jego marynarkę i lekko ją naderwałem – wyjaśniał Wojtek – Później
grzecznie odszedłem, bo byliśmy kwita.
- Czemu to zrobiłeś? – Erwin zaczął
powoli panikować. – Mam nadzieję, że cię nie skojarzył.
- No co, nikt bezkarnie nie będzie mi
babci przewracał – ciemnowłosy szedł w zaparte – Ten gość nawet jej nie
przeprosił, a wymaga tego dobre wychowanie.
- To boss mafii – rudzielec z
politowaniem spojrzał na kolegę – tacy ludzie nie przejmują się przewróconymi
staruszkami.
- Ok, wszystko już jasne – Wojtka
zmęczyła już ta rozmowa, tym bardziej, że zaczęło mu się kręcić w głowie.
Usiadł na chodniku i schował twarz między kolanami. – Idź kupić tę część dla
swojego taty, a ja tu poczekam. Coś kiepsko się czuję i lepiej żebym nie
wchodził do tego sklepu.
- Kumam – Erwin czujnie zmierzył
wzrokiem bladego kolegę – Postaram się załatwić tę sprawę jak najszybciej.
- Spoko – Wojtek posłał rudzielcowi mierny
uśmiech – Spadaj i się streszczaj.
- Ok. – Erwin zniknął za drzwiami
sklepu.
Wojtek oparł czoło o podwinięte pod
pierś kolana i na chwilę przymknął oczy zbierając myśli. Lekki wietrzyk
omiatający jego twarz nieco pomógł mu odzyskać stabilność.
- Eh, ledwie zdołałem tu przyjechać, a
już z kimś zadarłem, nawet nie zdając sobie z tego sprawy – mruczał pod nosem
ganiąc siebie w myślach – Dzięki Bogu nie zamierzam za często bywać w centrum,
a na obrzeża raczej ten gościu się nie zapuszcza. Bynajmniej mam taką nadzieję.
– Westchnął ciężko. – W sumie, to nic takiego mu nie zrobiłem. Może zapomni o
tych dwóch epizodach ze mną w roli głównej?
Z monologu do kolan wyrwał go dzwonek
jego komórki. Spojrzał na wyświetlacz i z westchnięciem odebrał połączenie.
- Hej, tato – udawał normalny ton głosu,
chcąc ukryć osłabienie. Wiedział, że to był telefon kontrolny. – Już w Kairze?
- Właśnie dotarliśmy do obozu –
oświadczył męski głos – Co u ciebie? Dogadujesz się z babcią?
- Tak, nawiązaliśmy wspólny język –
odparł chłopiec przymykając oczy – Tato, mam pytanie.
- O co chodzi? – Mężczyzna był lekko
zaniepokojony. Jego syn rzadko zadawał jakiekolwiek pytania.
- Wiesz, znowu nawiedza mnie ten
koszmar z dzieciństwa. – Wojtek lekko ściszył głos. – Mam takie wrażenie, że
się zrobił bardziej intensywny. Przez to nie mogę normalnie spać. Budzę się
rano strasznie zmęczony.
- Rozumiem – ojciec chwilę się
zastanawiał, powodując głuchą ciszę w komórce – Najlepiej będzie, jeśli
pójdziesz do apteki i kupisz coś na sen. Proszki pomogą ci odpocząć od tego
koszmaru.
- Jesteś pewny? – Wojtek był w szoku. –
Mam się naćpać przed snem?
- Środek nasenny sprawi, że nie
będziesz miał żadnych snów – oświadczył spokojnie ojciec – Muszę już kończyć,
bo wołają mnie z punktu wykopalisk. Nie sprawiaj problemów i słuchaj się babci.
- Ta – chłopiec markotniejąc spojrzał
na telefon – Pa tato.
Rozłączył się i schował telefon
do kieszeni. Po chwili ze sklepu wyszedł Erwin z pudełkiem pod pachą i sporawym
szpadlem w ręku.
- Wiesz, wyglądasz jakbyś szedł na
pogrzeb jakiegoś zwierzaka w roli grabarza – zaśmiał się Wojtek chcąc
odreagować rozmowę z ojcem – Musimy jeszcze zahaczyć o jakąś aptekę.
- Po co? – Zdziwił się rudzielec
podając koledze łopatę. – Trzymaj, w razie co, będziesz mógł się podeprzeć.
- Dzięki – Wojtek wziął szpadel w ręce
– Muszę kupić sobie coś na sen. Coś, po czym nie będę miał żadnych snów.
- Aha – Erwin nie wnikał. Ciemnowłosy
mówił wcześniej, że ostatnio kiepsko sypia, dlatego rozumiał jego decyzję. –
Przy przystanku tramwajowym była jedna. Możemy tam zajść, jeśli chcesz.
Powoli ruszyli w stronę przystanku.
Wojtek zaszedł do apteki, która znajdowała się dosłownie naprzeciwko tramwajów.
- W czym mogę ci pomóc chłopcze? –
Usłyszał ciepły głos starszego mężczyzny zza szyby.
- Ja potrzebuję czegoś na sen –
poprosił nieśmiało chłopiec, błądząc wzrokiem po półkach z lekami – Ostatnio
nawiedzają mnie koszmary, przez co nie mogę spać. Czy ma pan coś, po czym nie
będę miał żadnych snów?
- Nie bez recepty – zaznaczył starzec –
Jednak spróbuj na razie czegoś ziołowego. Jeśli to ci nie pomoże, to wówczas
wybierz się do lekarza rodzinnego i poproś o wypisanie recepty.
- Rozumiem – Wojtek wziął wskazane
tabletki – Muszę się zapisać do jakiejś przychodni. Mieszkam w Gdańsku dopiero
od wczoraj i jeszcze w pełni się nie zadomowiłem.
- W takim razie witaj w Trójmieście –
przywitał go starzec – Mam nadzieję, że ci się tu spodoba.
- Też mam taką nadzieję – rzucił
chłopiec raptownie się odwracając i ku swojemu zdziwieniu w coś uderzając – No
nie, znowu? Przepraszam za to. Myślałem, że nikt nie stoi za mną w kolejce.
Przepraszam.
- Lubisz na mnie wpadać, co? – Usłyszał
męski głos. – To już drugi raz jednego dnia.
- No, sam właściwie nie wiem dlaczego –
westchnął Wojtek z rezygnacją – Jeszcze raz przepraszam. Będę starał się jakoś
pana omijać. Do widzenia.
Chłopiec skłonił się grzecznie na
pożegnanie, po czym wyminął mężczyznę i szybkim krokiem ruszył w stronę drzwi.
Kiedy wyszedł na ulicę, ku swojemu zaskoczeniu zobaczył skulonego Erwina w
obstawie trzech rosłych mężczyzn w garniturach.
- Wojtek – pisnął rudzielec z
przerażeniem w oczach. Niestety w tym momencie ponownie zadzwonił telefon
ciemnowłosego.
- Tak? – Wojtek szybko odebrał. – Mamo,
dopiero co gadałem z tatą.
- Ojciec powiedział mi, że znowu masz
te koszmary – matka z niepokojem w głosie podała powód kontaktu z synem – Jak
się czujesz? Nie sprawiasz problemów babci?
- Kiepsko – odwrócił się tyłem do
Erwina i mężczyzn – Ten sen stał się intensywny. Czy to na pewno tylko
koszmar?
- Czemu o to pytasz? – Głos matki stał
się ostrożniejszy.
- Za każdym razem czuję jakbym
tam naprawdę był. – Przezornie ściszył głos. – Słyszę ich krzyki, czuję krew, a
śmiech tego potwora przyprawia mnie o dreszcze.
- Uspokój się – kobieta siliła się na
łagodny ton, jednak nerwy robiły swoje – Kup w aptece coś na sen i uspokojenie.
Zrób tak, jak radził ojciec.
- No świetnie – irytacja wzięła górę
nad chłopcem – Wy siedzicie sobie w Egipcie i grzebiecie w ziemi, a ja sam mam
sobie ze wszystkim radzić. W sumie, to nie nowość. Odkąd skończyłem dwanaście
lat, zostawialiście mnie samego wyjeżdżając. – Przymknął oczy biorąc głęboki oddech.
– Sorry, poniosło mnie. Po prostu już drugą noc nie śpię, a wy radzicie bym się
naćpał i tyle. Chyba każdemu puściłyby nerwy, co nie? Będę grzecznym synem i
zrobię co każecie. Nie chcę też sprawiać problemów babci. Kopcie sobie w tym
Kairze, bo nic poza tym was nie obchodzi.
Wzdychając rozłączył telefon w
zamyśleniu. Non stop kłócił się z rodzicami, a ta sprzeczka była nawet łagodną
wersją. Odwrócił się ponownie w stronę kolegi jednocześnie wycierając z oczu
łzy. Nie zauważył przez to, że jest obserwowany przez jasnowłosego mężczyznę
stojącego kilka kroków obok.
- Prawie zapomniałem – mruknął widząc
trzech goryli przy Erwinie – W czym rzecz?
- Rzecz w tym, że mamy do pomówienia –
usłyszał za sobą męski głos, który kojarzył z apteki. Mimowolnie spojrzał za
siebie napotykając zimne spojrzenie blondyna.
- Niby o czym miałbym z panem
rozmawiać?! – Zdziwił się chłopiec. – Przecież już pana przeprosiłem.
- No tak – sapnął mężczyzna zbliżając
się do ciemnowłosego – Przeprosiłeś mnie za dzisiaj, a co z dniem wczorajszym?
- Ach wczoraj – Wojtek przypomniał
sobie zdarzenie z dworca – Za to przepraszać nie będę i nawet nie zamierzam.
- A to niby dlaczego? – Jasnowłosy
złapał ramię chłopca i świdrował go gniewnym spojrzeniem piwnych oczu. –
Odpowiedz.
- To kara za przewrócenie mojej babci i
nazwanie jej staruchą – oświadczył spokojnie Wojtek delikatnie strącając dłoń
mężczyzny z ramienia – To tyle gwoli wyjaśnień.
Ciemnowłosy odwrócił się tyłem do
mężczyzny i ruszył do miejsca, gdzie zostawił szpadel dla taty Erwina. Kiedy
wziął go do ręki, skierował się do kolegi, który nadal skulony sterczał
pilnowany przez goryli blondyna. Złapał rudzielca za przedramię i pociągnął w
swoją stronę.
- Wracamy do domu – oznajmił idąc na
przystanek – Drogę jednak zastąpił mu blondyn z groźną miną.
- Gdzie się wybierasz? – Zapytał
chłodno mężczyzna, chcąc ich zatrzymać. Po chwili zostali niemal całkowicie
otoczeni. – Ja jeszcze z tobą nie skończyłem.
- Wiem, że tego pożałuję – jęknął lekko
zdesperowany ciemnowłosy widząc, że nadjeżdża ich tramwaj. Wypchnął z kręgu
rudzielca, po czym trzymanym w ręku szpadlem, podciął nogi napastnikom. Czterej
mężczyźni z łoskotem upadli na chodnik. – Ja skończyłem. Mam nadzieję, że już
pana nie spotkam. Żegnam.
Skorzystał z oszołomienia upadkiem
mężczyzny i szybko łapiąc rękę kolegi pociągnął go za sobą do tramwaju.
Wskoczyli do niego w ostatniej chwili. Odjeżdżając, zobaczył tylko wściekłe
spojrzenie blondyna dźwigającego się z ziemi. Niewiele myśląc pomachał mu na
pożegnanie.
- Oszalałeś?! – Pisnął Erwin w szoku. –
Ten gościu tak łatwo nie odpuści. Prędzej czy później cię złapie i ukarze.
- Nie zamierzam w najbliższym czasie
zapuszczać się do centrum – westchnął zmęczonym głosem Wojtek – Raczej wątpię,
by ten facet wypuszczał się na obrzeża.
- Upokorzyłeś go – jęknął wystraszony
Erwin, siadając na wolnym miejscu – Z tego powodu będzie cię ścigać, nawet
gdyby miał zejść do czeluści piekielnych. Krążą plotki, że jest demonem.
- Uderzyłeś się w głowę? – Wojtek
zmierzył kolegę czujnym wzrokiem. – Zaczynasz już bredzić. Demony nie istnieją,
a ten gość ma lepsze rzeczy do roboty, niż uganianie się za kimś takim, jak ja.
- Tylko później nie przychodź z
płaczem, jak cię złapie – obruszył się rudzielec – Wtedy i babcia ci nie
pomoże.
- Nie liczę na niczyją pomoc – mruknął
Wojtek pochmurniejąc – Rodzice mają mnie gdzieś, a babci nie będę sobą
kłopotać. Nawet nie wspominaj przy niej o tym facecie, jasne?
- Spoko – zgodził się Erwin, widząc
przygnębienie na twarzy kolegi – sam nawet nie pisnę słowem własnej rodzinie.
Ojciec pewnie złoiłby mi skórę za zadarcie z mafią.
Resztę drogi pokonali w milczeniu.
Zawieźli kupione rzeczy do domu rudzielca, po czym Wojtek udał się do kawiarni
babci pomóc jej w pracy. Kiedy wrócił do domu, zażył nabyty środek nasenny, a
następnie położył się spać.
¨¨¨
Jasnowłosy mężczyzna dźwigając się z
chodnika wściekle łypał na wszystkie strony. Jeszcze nikt tak go nie
potraktował, jak ten dzieciak. Zaczął szukać delikwenta groźnym wzrokiem aż
natrafił na swój cel, który z niewinną miną machał mu na pożegnanie z
odjeżdżającego tramwaju. W ostatniej chwili dostrzegł numer pojazdu.
- Macie sprawdzić dokąd jeździ ten
tramwaj – wskazał na oddalający się pojazd, pokazując go swoim ochroniarzom,
którzy masowali zbite podczas upadku miejsca – Później dacie mi jego trasę.
- Dobrze szefie – odpowiedział jeden z
dryblasów w garniturze – Mamy go dla szefa złapać?
- Nie – blondyn posłał osiłkowi zimne
spojrzenie – Osobiście odnajdę tego pączka i zetrę z jego twarzy ten uśmieszek.
Niech nie myśli, że ujdzie mu wszystko płazem.
Nie pomyliłaś się. Mnie jak najbardziej zaciekawił ten fragment. Kolejne cudo do czytania. Nie mam wątpliwości, że ta historia wciągnie mnie tak samo jak historia Piotrka i Dantego. Mówiłam już, że uwielbiam to co piszesz? Jeśli nie to mówię teraz:):):):) REWELACJA
OdpowiedzUsuńHistoria zaczyna się interesujaco. Lubię tajemnice, a koszmary Wojtka są bardzo ciekawe. Czyżby naprawdę był świadkiem jakiejś niezwykłej zbrodni?
OdpowiedzUsuńbiedak niepotrzebnie zadarł z tym mafiozem i to w pierwszy dzień. Czuję tu poważne kłopoty, facet najwyraźniej nie ma poczucia humoru.
Witam,
OdpowiedzUsuńzacznę od tego, ze właśnie myślałam, że Wojtek to jeszcze spotka tego blondyna... i nie myliłam się... pięknie boss mafii, te koszmary... jak się okazuje to wydarzyło się naprawdę, tylko umysł wymazał i tylko w postaci koszmaru istnieje pamięć o tamtych wydarzeniach..., i czyżby wydarzyło się właśnie tam, biorąc pod uwagę ile lat się nie widzieli? Pod tą apteką, kiedy rozmawiał z matką odniosłam wrażanie, ze ten blondyn ma jednak serce... ale pewnie będzie miał prze chlapane, a ta wypowiedź Edwina, że jest demonem, może to prawda, ojć, ojć poważnie ma prze chlapane czyli to babcia chciała aby przyjechał...
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie