poniedziałek, 17 listopada 2014

Porachunki

Po długiej przerwie wrzucam wreszcie kolejną część opka. Życzę miłej lektury :)


XII

Godzina trzecia zbliżała się wielkimi krokami, a Wojtek siedział w pokoju matki okryty jedynie srebrną pelerynką. Narzucił na głowę kaptur, który idealnie zakrywał jego zawstydzoną twarz. Z każdą sekundą coraz bardziej bał się czekającej go ceremonii. Nab i Wiki starali się go jakoś pocieszać, ale w pewnym momencie zrezygnowani pozostawili go samego sobie. Kiedy zegar wybił wyznaczoną godzinę, w sypialni zjawił się Baal. Zmierzył chłopca czujnym spojrzeniem, po czym bez słowa wziął go na ręce.

- Pięknie wyglądasz – szepnął mu do ucha przenosząc ich do jaskini oświetlonej czarnymi płomieniami. Po środku znajdował się ogromny, kamienny ołtarz z wyżłobionymi kanalikami, tworzącymi pięcioramienną gwiazdę. Ostrożnie położył na nim ciemnowłosego, delikatnie zdejmując z niego srebrną pelerynę. – Taki śliczny.

- Prawie nic nie widzę – sapnął zawstydzony nerwowo się rozglądając. Zdziwił go czarny ogień okalający ołtarz, jednocześnie jego widok napawał go strachem. – Baal?

- Tak? – Demon musnął wierzchem dłoni policzek drżącego nastolatka. – Spokojnie.

- Nie wiem co mam robić – westchnął po omacku wyszukując rękoma mężczyzny – Boję się.

- Nie masz czego – pocałował drżące usta chłopaka – Podaj mi lewą dłoń.

Wojtek wykonał prośbę demona, który włożył mu do ręki ostrze. Następnie prowadzony instrukcjami przytknął wierzchołek sztyletu do piersi i lekko pchnął przecinając skórę i mięśnie partnera.

- Dobrze – pochwalił go blondyn, po czym zrobił to samo co chłopiec – Zanurz dłoń z pierścieniem w mojej krwi.

- Ale – Wojtka zaczęły nachodzić wątpliwości. Ból w piersi był utrapieniem co prowadziło do zawahania. – To będzie cię boleć. Już boli.

- Przetrzymamy to razem – odparł łagodnie zachęcając tym chłopaka – Odważnie.

- Baal – stęknął z bólu, gdy jednocześnie zanurzyli dłonie w ranach. Poczuł lodowaty dreszcz, który po chwili przerodził się w falę gorąca. – Jestem twój.

- Biorę twoją krew w zamian ofiarując ci swoją – oświadczył blondyn wgryzając się w nadgarstek ciemnowłosego. Następnie sztyletem naciął przegub swojej dłoni podsuwając ją partnerowi. – Pij.

Wojtek nieśmiało polizał czerwony płyn, po czym zaczął pić z rany. Ich umysły się złączyły i miał wrażenie, że stali się jednym, a kiedy demon powoli wszedł w jego ciało, niemal dosłownie potwierdził owe doznanie.

Ściekająca z ich ciał krew stopniowo zapełniała rowki w ołtarzu, a gdy całkowicie je pokryła, ten zaczął błyszczeć szkarłatem, oświetlając małżonków bladą poświatą. W chwili spełnienia oboje wygięli się do tyłu, by na powrót wrócić w swoje ramiona.

- Jak się czujesz mój słodki? – Spytał Baal całując czoło chłopaka. – Mamy przed sobą jeszcze całą noc.

- Obolały – jęknął lekko zmęczony, wtulając się w tors mężczyzny – Kocham cię, wiesz?

- Wiem pączusiu – wytarł zbłąkaną łzę z policzka ciemnowłosego – czuję to samo. Potwierdzeniem moich uczuć będzie ta noc.

- Coś mnie pali od środka – wybełkotał przymrużając swoje błękitne oczy – Jakby ktoś rył coś na mojej skórze.

- To cyrograf małżeński – mruknął demon ponownie zagłębiając się w chłopcu, na co rozdarł się z bólu i podniecenia – Krzycz i pokaż mi jak bardzo mnie kochasz.

- Przytul – sapnął spazmatycznie wyciągając ku demonowi ręce – Baal!

- Właśnie tak – pochwalił go delikatnie gryząc jasną skórę na kuszącej szyi – daj mi usłyszeć swojego śpiewu kochanie.

Kochali się całą noc, do momentu aż Wojtek opadł z sił i wpółżywy zasnął na piersi męża. Baal przeniósł ich do domu, gdzie delikatnie obmył śpiącego ciemnowłosego, po czym położył się z nim w miękkim łóżku. Z pasją przyglądał się powstałemu symbolowi na piersi młodziutkiego małżonka oraz zmienionemu pierścieniowi. Wokół srebrnej obrączki przeplatały się szafirowo-rubinowe wzorki, których zwieńczeniem był kamień utworzony z ich krwi. Miarowy oddech chłopca sprawiał, że powili zaczął pogrążać się we śnie, aż w końcu zasnął wdychając zapach swojego pączusia.

¨¨¨

Erwin ze smakiem zajadał słodkie bułeczki Olgi w kuchni. Przeglądał przy tym swój ulubiony komiks, który przyniosła mu pani Elżbieta. Drożdżówki popijał ciepłym kakaem. Był po prostu w swoim żywieniowym raju, ale jak na ironię losu nie dawało mu to radości.

- Może poszedłbyś na spacer po lesie? – Zaproponowała Olga widząc nudzącego się chłopaka. Nab na czas rytuału przejął obowiązki Baala, przez co musiał zostawić na trochę Erwina. – Jest taka ładna pogoda.

- Jeśli ci przeszkadzam, to stąd pójdę – Rudzielec westchnął podnosząc się z krzesła. – Dziękuję za te pyszne bułeczki.

- Wcale mi nie przeszkadzasz chłopcze – kobieta pokręciła przecząco głową – Po prostu martwię się, że siedzisz sam w domu.

- Jak na razie jest w porządku – wzruszył ramionami ze sztucznym uśmiechem. Tęsknił za rodziną i niepokoił się zdrowiem chorej siostrzyczki, o której dowiedział się od pani Elżbiety. – Mam swój komiks i kilka książek.

- Coś cię niepokoi, prawda? – Spytała zatroskanym głosem. Przez te kilka dni zdołała przywiązać się do dwójki tych niesfornych młodzieńców. – I mów szczerze. Mnie nie oszukasz.

- Moja młodsza siostra zatruła się czymś na wycieczce szkolnej i od dwóch dni leży w szpitalu – zmartwiony ciężko westchnął ponownie siadając na krześle – Próbuję czymś zająć myśli, ale to nie takie proste.

- Jadę dzisiaj na zakupy – rzuciła współczując chłopakowi – Może chciałbyś się ze mną zabrać?

- A mógłbym? – Od razu ożywiły się jego oczy. – A co na to powie Nab?

- Panicza Nabuchodonozora wezmę na siebie – uspokajała go łagodnym głosem – Twoja siostra cię potrzebuje. Panicz to zrozumie.

- Oby – sapnął już w lepszym nastroju – Dziękuję.

- Nie masz jeszcze za co – posłała mu ciepły uśmiech dzwoniąc kluczykami od swojego auta – to ruszamy.

¨¨¨

Wojtek ospale podniósł lekko głowę w poszukiwaniu koca. Błądził ręką na oślep, jednak nigdzie nie mógł go znaleźć. Nagle natrafił na coś ciepłego i puchatego, dlatego od razu się w to wtulił.

- Zimno ci kochanie? – Baal lekko ugryzł płatek ucha chłopaka. – Tak mocno przytuliłeś się do mojego skrzydła.

- Hmm? – Mruknął jak kot jednocześnie się przeciągając. – Która godzina?

- Nie licz czasu – skradł swojemu młodemu małżonkowi całusa – chyba, że jesteś nieszczęśliwy.
- To nie liczę – szepnął wtulając się w twardy tors demona – ładnie pachniesz.

- Ktoś tu zgłodniał – zaśmiał się delikatnie gładząc plecy chłopaka – To będzie twój pierwszy posiłek po przemianie.

- Przemianie? – Zdziwiony spojrzał w rubinowe oczy męża. – A dużej?

- Sam się przekonasz – przejechał dłonią po policzku Wojtka – Jesteś jeszcze śliczniejszy niż przedtem.

- Tak?! – Nie wierzył. – Nigdy nie należałem do ładnych.

- Chyba muszę pokazać ci twoje piękno – Baal wpił się w lekko rozchylone usta jeszcze nie do końca rozbudzonego małżonka. – Kawałek po kawałku.

Pomału schodził niżej składając pocałunki na jego szyi, grdyce i obojczyku. Jednocześnie masował krągłe pośladki i uda chłopaka, który zaczynał wić się na pościeli w reakcji na pieszczoty.

- Chcesz mnie zabić? – Wysapał drżąc z podniecenia. – Zaraz się rozpłynę z tego gorąca.

- Nie pozwolę ci umrzeć – lekko ugryzł ramię niebieskookiego – zamiast tego zabiorę cię na wyżyny rozkoszy.

- Och ty! – Jęknął czując jak penis męża wciska się w jego wnętrze. – Uprzedzałbyś.

- Poniosło mnie – namiętnie pocałował usta męża w celu przeprosin – Tak smakowicie wyglądasz.

- Ty też – zamruczał wgryzając się w szyję demona – Pyszny.

- Widzę, że odkryłeś swoje kiełki – wpił się w usta chłopaka spijając z nich resztkę krwi. Z każdą chwilą przyspieszali z początku powolny rytm splatając ze sobą swoje nagie ciała. – Mój słodki.

- Jesteś niemożliwy – zachichotał w usta Baala, gdy ten delikatnie połaskotał go w bok pleców. – Dobrze wiesz, że mam tu łaskotki.

- Dzięki temu przestałeś tak się spinać pączusiu – szepnął mu do ucha w przerwie pocałunku – Tyle musiałem na ciebie czekać.

- Cholera – Wojtek stęknął czując, że jest bliski spełnienia. Baal jednak miał inne plany, dlatego położył dłoń na członku chłopaka i mocniej go ścisnął. – Hej.

- Nie tak szybko maleńki – wychrypiał wgryzając się w ramię męża – Trzeba cię troszeczkę wychować w tej kwestii.

- Ale ja już nie mogę – jęknął z maślanym wzrokiem – Baal, proszę cię ładnie.

- A co mi dasz w zamian? – Droczył się z nim widząc desperację w niebieskich oczach. – Odpowiesz pączusiu?

- A mało ci już daję? – Westchnął niespokojnie wijąc się pod demonem. – Oddałem ci ciało i duszę. Serce też. Nic poza tym nie posiadam.

- W takim razie jestem naprawdę bogaty – mruknął pozwalając dojść chłopakowi, z którego gardła wyrwał się zadowolony jęk – Tak, z pewnością.

- Czemu? – Wojtek nie do końca rozumiał słowa demona. – Przecież nie dostałeś ode mnie nic wartościowego.

- Dałeś mi całego siebie – wpił się w lekko napuchnięte wargi małżonka – A to więcej niż myślisz.
Po chwili wnętrze niebieskookiego zalało nasienie demona, który ułożył się obok na łóżku z pasją patrząc w błyszczące, niebieskie oczy. Wojtek wiedział, że to jeszcze nie koniec. Spojrzenie męża wymownie go o tym informowało, a zwłaszcza te psotne iskierki czające się w jego ślepiach.

- Co ty zamierzasz? – Spytał w lekkim niepokoju. – Baal?

- Coś ci obiecałem w Paryżu, nieprawdaż – demon patrzył na chłopaka pełnym pożądania wzrokiem. Woń strachu i niepewność coraz bardziej go podniecały. Pstryknął palcami, a po chwili w jego ręku pojawił się kubełek lodów pistacjowych z tamtej kawiarni. Otworzył pojemnik, a następnie nabrał na palec seledynową zawartość i wysmarował nią usta chłopaka. – Pamiętasz?

- Chcesz mnie doprowadzić do szaleństwa?! – Zadrżał, gdy lody wylądowały na jego torsie, podbrzuszu i członku. – To grozi szokiem termicznym.

-  Te lody są naprawdę pyszne – zachichotał demon widząc gęsią skórkę na ciele Wojtka – a szczególnie w złączeniu z tobą.

- Tylko nie tam – sapnął zakrywając usta dłońmi, gdy Baal wysmarował zimnym deserem jego drżącą dziurkę i z premedytacją powoli je zlizywał zagłębiając język w jego wnętrze. Chłopak wił się niemiłosiernie popiskując i spazmatycznie oddychając. – Błagam cię, już nie.

- Kochanie, zostało jeszcze dużo lodów – zaśmiał się psotnie widząc efekty swoich działań. Wojtek idealnie reagował na każdy bodziec, jakim go obdarzał. To go mocno satysfakcjonowało. Postanowił zadbać o potrzeby męża, tym bardziej po usłyszeniu tych pięknych jęków. Wysmarował lodami stojącego na baczność członka chłopaka i z apetytem oblizał usta. – Naprawdę jesteś smacznym kąskiem.

- Cholera, Baal – sapnął zagryzając dolną wargę zmiękczony do cna pieszczotami demona – Wsadź go wreszcie, bo nie wytrzymam.

- Cierpliwości pączusiu – dmuchnął w dziurkę sączącego się penisa niebieskookiego, powodując wyrwanie się krzyku z jego gardła – taki oddany i chętny.

- Baal – warknął zniecierpliwiony – wsadź go, bo cię zaraz trzepnę.

- Skąd ta agresja kochanie? – Zaśmiał się patrząc w napaloną twarz męża. – Pośpiech jest tu niewskazany.

- Dosyć – Wojtek zepchnął z siebie demona i przygwoździł go sobą do łóżka – Nie mam zamiaru dłużej czekać.

Ostrożnie nadział się na twardego penisa małżonka i pomału kręcąc tyłkiem pogłębiał penetrację. Baal jedynie z zadowoleniem przyglądał się desperackim działaniom chłopaka, który tak łatwo połknął przynętę. Uroczo wyglądał w swoich staraniach z tymi rumieńcami na policzkach.

- Wojtusiu, jeżeli już na coś się decydujesz, to rób to dokładnie – zachichotał dociskając do siebie biodra ciemnowłosego. To wywołało głośny jęk i dreszcze u chłopaka który wygiął się w łuczek odchylając do tyłu głowę. – Widzisz, jaka jest różnica?

- T-tak – wysapał zachrypniętym głosem – bolesna.

- Dlatego ci mówiłem, żebyś się nie spieszył – oświadczył przekręcając się tak, by Wojtek ponownie był pod nim. – Zaraz zaspokoję tę twoją pupcię.

Poruszał się w nim agresywnie, sprawiając, że jeszcze bardziej wił się pod jego ciałem stękając z bólu i podniecenia. Wymiar doznań jakie mu serwował był tak intensywny, że w pewnym momencie całkowicie się zatracił w chwili uniesienia wykrzykując imię demona.

- Jeszcze trochę – wychrypiał Baal czując chwilę spełnienia – Kocham cię pączusiu.
- Ja też... – sapnął Wojtek ledwie żywy – ...ciebie kocham.

¨¨¨

Erwin z coraz większym niepokojem szedł korytarzem szpitalnym oddziału, na którym leżała jego siostra. Po wywiadzie z lekarzem dyżurującym dowiedział się, że zatrucie przerodziło się w wyrostek.

- Mamo? – Zdenerwowany podszedł do macochy, która siedziała w poczekalni bloku operacyjnego. – Wiesz coś?

- Wini? – Z troską przytulia do siebie syna. – Gdzieś ty się podziewał synku?

- To trochę skomplikowane – nie potrafił wytłumaczyć swojego położenia – Co z Miśką?

- Operacja trwa już niemal godzinę – załkała nie wypytując o nic Erwina. Widziała wahanie w jego oczach, jak również niepokój. – Wyrostek się wylał i Misia bardzo cierpiała.

- Mam nadzieję, że wszystko będzie z nią dobrze – przytulił do siebie matkę czując, że potrzebuje jakiegoś wsparcia. – Musi być dobrze.

- Co ty tu robisz? – Usłyszał za sobą bas ojca. Po tonie wyczuł, że jest wściekły. – Niewdzięczny darmozjadzie.

- Dowiedziałem się o Michalinie – odpowiedział cicho i niepewnie z dozą dystansu. – Przyszedłem ją odwiedzić.

- Nie masz tu czego szukać – warknął mężczyzna z gniewnym spojrzeniem. Przybrał postawę zamkniętą krzyżując na piersi ręce, a po chwili się odwracając od syna, zaczął go ignorować. – Nie chcę cię więcej widzieć.

- Możliwe – Erwin poczuł jak wrze mu w żyłach krew. Miał dosyć pokręconej polityki ojca. – Nie zamierzam stąd wychodzić. Michalina jest moją młodszą siostrą i nie odwrócę się od niej, jak ty ode mnie po śmierci mamy. Nigdy nie uważałeś mnie za syna i traktowałeś jak parobka, ale to nie zmienia faktu, że jesteś moim ojcem.

Usiadł obok macochy i dla uspokojenia nerwów przymknął oczy. Delikatnie pogładziła jego ramię, by dodać mu otuchy. Spojrzał na nią ciepło i lekko się uśmiechnął.

- Dziękuję, mamo – szepnął wdzięczny za jej wsparcie. Nigdy nie dała mu odczuć, że nie jest jej rodzonym dzieckiem, za co ją kochał. – Z Misią na pewno wszystko będzie dobrze.

¨¨¨

Nabuchodonozor zmęczony wrócił do domu. Wszedł do pokoju spodziewając się zastać tam śpiącego rudzielca, ale się rozczarował. W skupieniu przeszukał każdy kąt, ale nie znalazł swojej zguby. Wytężył swoje myśli wywołując w pamięci obraz Erwina, po czym rozmył się w powietrzu. Zmaterializował się pośrodku korytarza szpitalnego, co nieco go zdziwiło.

- Co do cholery? – Spytał sam siebie rozglądając się wokoło aż natrafił na drzemiącego chłopaka. Wtulony był w ramię pewnej kobiety i miał nazbyt spokojny wyraz twarzy. Podszedł do śpiącego i przykucnął vis a vis niego. – Pobudka lisku.

- Kim pan jest? – Kobieta zdumiona patrzyła na popielatowłosego mężczyznę, który jakby nigdy nic szturchał jej pasierba. – Czego pan chce od mojego syna?

- Nie jesteś jego biologiczną matką – stwierdził demon zwracając wzrok na kobietę – Krew was nie wiąże.

- O Nab – mruknął Erwin otwierając oczy – Nab?

- No cześć – Nab posłał chłopakowi figlarne spojrzenie, na co ten aż podskoczył – znalazłem cię mały uciekinierze.

- Olgita mnie tu przywiozła – zaczął się tłumaczyć w nerwach – nie uciekłem.

- Czyli miałeś wspólniczkę – westchnął ponownie stając – Powinniśmy już wracać.

- Proszę, pozwól mi tu zostać – Erwin zerwał się z krzesła zrównując się z mężczyzną – Moja siostra miała operację i jeszcze jej nie widziałem.

- Rozumiem – Demon odgarnął grzywkę z oczu chłopaka – Wiesz, że mogłeś mnie wezwać i poprosić o jej uzdrowienie?

- Nie wiedziałem – w oczach miał zalążki łez – ty mi nic nie mówisz.

- Nie pytasz, więc nic nie mówię – odparł łagodnie – Mogę jej pomóc, chcesz?

- A mógłbyś? – Z nadzieją patrzył w oczy demona – Nab?

- Mógłbym, ale musisz mnie o to poprosić – oświadczył mierzwiąc jego rude włosy – to jak?

- Proszę, pomóż mojej siostrze – poprosił nieśmiało, co wydało się mężczyźnie urocze – Bardzo cię proszę.

- Wini, synku – Kobieta również wstała z niepokojem patrząc na popielatowłosego – Kim jest ten mężczyzna?

- To – Erwin nie miał żadnego pojęcia jak przedstawić macosze demona, tym bardziej, że nie zdawał sobie jeszcze sprawy kim on dla niego jest – powiedzmy, że przyjaciel.

- No wiesz? – Nab zachichotał widząc panikę w oczach rudzielca. – Kochanie, nie okłamuj swojej macochy. Tym bardziej, że niedługo stanie się moją teściową.

- Teściową? – Kobieta w szoku patrzyła na Erwina i nieznajomego. – To niemożliwe.

- Ależ możliwe droga pani – Demon wyszczerzył się przytulając do siebie zdębiałego chłopaka. – Tam skąd pochodzę wszystko jest możliwe.

- A skąd pan pochodzi? – Patrzyła na niego sceptycznie. – Z Holandii?

- Nie z tego świata – był uprzejmy wobec tej jasnowłosej kobiety. W jej oczach widział troskę o jego liska. – Dobrze się zaopiekuję tym psotnikiem.

- Demonie niemyty – warknął Erwin odpychając od siebie mężczyznę – puścisz mnie wreszcie?

- Umyłbym się, gdybyś grzecznie spał w łóżku – zauważył Nab w śmiechu – Ty jednak postanowiłeś wymknąć się z domu.

- Demon? – Z trwogą wpatrywała się w nieludzkie oczy nieznajomego – To nie…

- Mamo, jakoś ci to wytłumaczę – Erwin podszedł do macochy i z wahaniem dotknął jej ramienia. – Jeszcze nie wiem jak, ale jakoś to zrobię.

- Nie ma czego wyjaśniać Wini – pogłaskała policzek pasierba z ciepłym uśmiechem – Coś do niego czujesz, bo inaczej byś tak się nie denerwował. Niezależnie z kim, zawsze będziesz mieć moje błogosławieństwo. Najważniejsze byś był szczęśliwy.

- Będzie szczęśliwy – Nab posłał kobiecie zdecydowane spojrzenie – już moja w tym głowa.

- Skąd ta pewność? – Erwin nie krył niezadowolenia. – Ty mnie tylko traktujesz jak swoją własność. Jestem prezentem od twojego brata.

- Faktycznie tak jest – przyznał demon w dyplomatyczny sposób – ale to nie znaczy, że nie mogę dać ci szczęścia.

- To jak z wami jest w rzeczywistości? – Zapytała w lekkiej dezorientacji. – Lubicie się chociaż?

- Ja nie lubię pani syna – odparł Nab w poważny sposób czym zaskoczył chłopaka. Zaśmiał się tylko w duchu widząc szok w brązowych oczach rudowłosego. – Myślę, że go kocham.

- Kochasz?! – Erwin nie dowierzając patrzył w oczy demona. – Ściemniasz.

- Moje uczucia to gwarant, że już cię nie wypuszczę ze szponów – oznajmił ciepło przygarniając do siebie swojego liska – Spędzimy ze sobą wieczność, jak Baal z Wojtkiem.

- Wieczność?! – Powtórzył w strachu. – To bardzo długo. Ludzie tyle nie żyją.

- Ty nie jesteś zwyczajnym człowiekiem – zauważył Nab w śmiechu – W dniu, w którym wraz z Wojtkiem złączyliście się krwią, stałeś się własnością władcy demonów. Czas spędzony w przedsionku piekła również nieco cię odczłowieczył.

- Że co proszę?! – Był zdumiony oświadczeniem demona. Od razu zrozumiał jego przekaz, ale nie chciał w niego uwierzyć. Już nie był w stu procentach człowiekiem, więc kim się stał? – Nie jestem inteligentny, więc wytłumacz mi to na chłopski rozum.

- Jesteś bystry i z pewnością zrozumiałeś moje słowa – zmierzył chłopaka badawczym spojrzeniem i zlustrował jego umysł – więcej wiary.

- W ustach demona słowo „wiara” nie brzmi najlepiej – stwierdził w zamyśleniu, siadając na krześle – Wojtek też nie jest…

- Tak – potwierdził nie spuszczając oczu z rudzielca. Jego myśli ujawniały zagubienie i lęk, to sprawiło, że postanowił sprawić by się uśmiechnął. – Chodź.

- Gdzie? – Spytał wyrwany z wewnętrznej walki emocji. Kiedy demon wskazał salę pooperacyjną, zrozumiał. – Ale tam nie można wchodzić.

- Nie wolno wchodzić ludziom – poprawił go łagodnie – Ja nim nie jestem, ty po części również.

- Idź synku – matka pchnęła go w objęcia mężczyzny. Intuicja podpowiadała jej, że ta dwójka do siebie pasuje. Zrozumiała też intencje nieznajomego. – Misia czeka.

- Misia – wymamrotał patrząc na pełne wsparcia oczy kobiety, która go wychowała – Ach tak.

Wszedł z Nabuchodonozorem na salę pooperacyjną, gdzie leżała jego młodsza siostra. Wyglądała tak mizernie, że poczuł wewnętrzny strach. Dziewczynka otworzyła oczy i na niego spojrzała.

- Braciszku – wyszeptała prawie niesłyszalnie – przyszedłeś.

- Tak – położył dłoń na jej czole w środku walcząc ze sobą by nie wybuchnąć płaczem. Miał przed oczami jedynie namiastkę żywiołowego dziecka, którym była na co dzień. – Jestem.

- Kim jest pan za tobą? – Zapytała zwracając wzrok na demona. – Ma oczy kota.

- Hej mała – Nab nachylił się nad dzieckiem i odłączył od aparatury. – Nie będziesz tu leżeć. Zdrowi nie muszą przebywać w szpitalu.

- Ale mnie operowali – patrzyła w ślepia mężczyzny, który ją trzymał. Była jak zahipnotyzowana. – Nie mam siły.

- Teraz zaśniesz, a gdy się obudzisz, cały ból i niemoc odejdą – mruknął cicho usypiając dziewczynkę. W ogóle nie przypominała starszego brata, no może z oczu. Zwrócił się do Erwina. – Wracamy do domu.

- A co z Misią? – Spytał z  zatroskaną miną. Przez lata opiekował się siostrą i mocno się z nią zżył. Jak pomyślał, że miałby ją stracić jak matkę, to zalewała go fala strachu. – Będzie z nią dobrze?

- Spokojnie – Nab nachylił się nad chłopakiem i pocałował go w czoło – Twoja siostra pójdzie z nami. Oddamy ją po trzech dniach.

- A rodzice? – Patrzył szeroko otwartymi oczami na demona. – Lekarze?

- Nikt w szpitali nie będzie wiedział o niczym, bo wymażę im pamięć, a rodziców poinformujemy – wyjaśniał idąc w stronę wyjścia – W sumie, mógłbym oddać ją już dziś, ale niech trochę pobędzie z tobą.

- Robisz to dla mnie? – Erwinowi popłynęły po policzkach łzy. – Dziękuję.

- Podziękujesz mi w domu – mrugnął wymownie, na co chłopak się wzdrygnął – Nie ociągaj się.

- Dobrze – ruszył za mężczyzną w lepszym nastroju. Kiedy wyszli na korytarz, z matką był już ojciec. Zmierzył syna i nieznajomego wściekłym spojrzeniem, a gdy zobaczył nieprzytomną córkę, zbladł. Brązowowłosy zwrócił się do macochy. – Oddamy ją za trzy dni. Nic jej nie będzie, bo się nią zaopiekuję.

- Co wy z nią robicie? – Ojciec podszedł z zamiarem wyrwania córki z rąk nieznajomego. Nab jednak mu na to nie pozwolił. – Oddawaj ją.

- Niech pan nie robi scen – popielatowłosy zgrabnie wyminął mężczyznę, który dla odreagowania z zaskoczenia zaatakował syna rozkwaszając mu nos. – To było niemądre.
Demon w złości przybrał prawdziwą postać i skrzydłem przygwoździł ojca chłopaka do ściany. Nie pozwoli by ktokolwiek krzywdził jego liska.

- Nab, to mój ojciec – Erwin błagalnie spojrzał mu w gorejące złością ślepia. – Proszę.

- Uderzył cię – wrócił do ludzkiej formy tym samym uwalniając mężczyznę – Jesteś mój i nikt nie ma prawa cię tykać.

- Rozumiem – Rudzielec stanął pomiędzy nim a ojcem – wracajmy do domu.

- Synku – podeszła do pasierba i chusteczką wytarła zakrwawiony nos – powierzam ją tobie. Za trzy dni chciałabym zobaczyć waszą dwójkę.

- Oddam pani córkę, ale lisek jest mój – oznajmił Nab – Za trzy dni pozwolę mu panią odwiedzić, ale to będzie krótka wizyta.

- To zawsze coś – pocieszała się walcząc z emocjami – Jak powinnam się do pana zwracać?

- Me imię to Nabuchodonozor, ale może mnie pani zwać Nab – zaśmiał się dla rozwiania napiętej atmosfery – Miła teściowa mi się trafiła.

- Nazywam się Waleria Fox – przedstawiła się lekko schylając głowę – Miło mi cię poznać Nabuchodonozorze.

- Cud, ktoś umie wypowiedzieć twoje imię – zdziwił się Erwin – i to za pierwszym razem.

- Grabisz sobie mały – Demon obrzucił chłopaka figlarnym spojrzeniem – znów mam ci zrobić szlaban na słodycze.

- Tylko nie to – wystraszony spokorniał – wybacz.
- No nie wiem – udał wahanie w środku bawiąc się jak dziecko – Porozmawiamy o tym w domu.

- Czym ty jesteś? – Ojciec dopiero teraz włączył się do rozmowy. – Czego chcesz?

- Od pana niczego – Nab prychnął patrząc z pogardą na skołowanego mężczyznę. – Możesz traktować mnie jak swój największy koszmar, bo jeśli dowiem się, że skrzywdziłeś kogokolwiek z rodziny, wówczas poznasz co to jest jesień średniowiecza w piekle. Żegnam.

Przygarnął do siebie Erwina, po czym zniknęli razem z nieprzytomną Michaliną. Na korytarzu szpitalnym nie zostało po nich ani jednego śladu.

- Na nas też czas – oświadczyła kobieta zarzucając na ramię torebkę i bez słowa ruszając w stronę wyjścia. Odczuła wewnętrzną ulgę, po spotkaniu pasierba. Był cały i zdrowy, co ją uspokajało. Miała lekkie wątpliwości co do jego związku z demonem, ale serce nie sługa, a widać było, że mają się ku sobie. Postanowiła to jeszcze przemyśleć przy filiżance dobrej herbaty w kawiarni pani Elżbiety.

¨¨¨

Erwin z uporem osła czuwał przy śpiącej siostrze. Był śpiący i bolał go rozbity nos, ale nie chciał przegapić przebudzenia Michaliny. Nab musiał coś załatwić, więc po przeniesieniu ich do domu od razu zniknął. Służba starała się odwieść chłopaka od pomysłu, ale ten nie odpuszczał. Teraz siedział chwiejąc się na krześle i z oczami na zapałkach wpatrywał się w nieruchomą twarz śpiącej dziewczynki.

- Chłopcze, powinieneś pójść coś zjeść – do pokoju wszedł jakiś służący – daj przynajmniej opatrzyć sobie nos.

- Powiedziałem, że nic mi nie jest – mruknął trąc zmęczone oczy – nie jestem też głodny.

- Ale… – lokaj próbował jakoś na niego wpłynąć – Olga upiekła babeczki czekoladowe.

- Później – ziewnął podpierając brodę rękami wspartymi o kolana – Zostaw mnie w spokoju.

- Chodź – poczuł mocne pociągnięcie do góry, a następnie zobaczył wściekłe oczy Naba. Po chwili wylądował w łóżku uwięziony pomiędzy ramionami demona. – Nic ci nie jest, tak?

- Aua – jęknął gdy został dotknięty w spuchnięty nos – Przestań.

- A widzisz, jednak coś ci jest – zauważył poważnie ściskając opuchliznę, na co chłopak zawył z bólu – Zaprzeczysz?

- To boli – załkał ciężko oddychając – czemu mnie torturujesz?

- Byś oprzytomniał i zaczął o sobie myśleć – Nab nie ukrywał swojej złości – Jesteś uparty, ale to szczyt twojej głupoty.

- Co ty robisz? – Erwin poczuł dłoń na tyłku, który był o dziwo nagi. – Gdzie są moje spodnie?

- Mówiłeś, że nic ci nie dolega – oczy mężczyzny niebezpiecznie zabłyszczały – nie widzę więc przeciwwskazań by się nieco zabawić.

- Nie, nie – zaszlochał drżąc na całym ciele. Nie czuł się najlepiej i raczej nie wytrzymałby zboczonych zabaw z demonem. – Proszę cię, nie.

- Będziesz grzecznym liskiem? – Zapytał z udawaną srogością w głosie. – Zrobisz wszystko co ci każę?

- Yhm – pokiwał głową mażąc się jak małe dziecko – ale chciałem być przy Misi.

- Obudzi się dopiero jutrzejszego popołudnia – poinformował rudzielca doskonale wiedząc jakimi priorytetami się ten kierował – obudzę cię na czas, a teraz odpowiedz.

- Będę grzeczny – odpowiedział cicho nadal trzymając się za bolący nos – i zrobię wszystko… – ostatnie słowa nie chciały mu przejść przez gardło –  … co każesz.

-  To dobrze – uśmiechnął się, po czym pozbawił chłopaka koszulki – idziesz się kąpać, ale przed tym – wyjął z kieszeni fiolkę z jakimś płynem – zażyjesz lekarstwo.

- Nic chcę – zapach mikstury zniechęcał do jej wypicia – to cuchnie.

- Bez gadania – wepchnął fiolkę do ust Erwina i wlał jej zawartość jemu do gardła – Nie pluj, tylko łykaj.

Krztusił się, ale połknął ohydną maź. Łzy pociekły mu z oczu w reakcji na taki sposób podania leku. Nab pogłaskał głowę chłopaka obdarzając go ciepłym spojrzeniem. W środku czuł też ulgę, że po porządnym odpoczynku rudzielec wróci do zdrowia.

- W swoim obecnym stanie nie możesz jeszcze swobodnie poruszać się po świecie ludzi – poinformował go łagodnie niosąc do łazienki – Nie jesteś już w pełni człowiekiem, ale też nie demonem. Nie chcę cię zmieniać, dlatego pozostawię cię w formie połowicznej, ale do tego czasu musisz unikać świata ludzi.

- Dlaczego? – Nie rozumiał wyjaśnień demona. – Nie kumam.

- Chodzi o słońce i atmosferę – odparł wrzucając go do wanny z ciepłą wodą – są dla ciebie zabójcze. Zauważyłeś pewne oznaki słabości, nieprawdaż?

- Czułem się otępiały i ćmiło mnie w głowie – przypomniał sobie przymykając oczy – To dlatego tak kiepsko się czuję?

- Teraz się przyznałeś – pacnął go w czoło wzdychając – nie mam już do ciebie siły.

- Trafiła kosa na kamień, co? – Zakpił pokazując mężczyźnie język. – Też nie mam z tobą lekko, więc jesteśmy kwita.

- Czyżby? – Zaśmiał się podtapiając psotnika. – Ciekaw jestem, jak mi podziękujesz za uzdrowienie siostry?

- Coś wymyślę – mruknął ochlapując wodą demona – jeszcze się zdziwisz. 


Taki symbol pojawił się na ciele Wojtka po ceremonii.