piątek, 29 lipca 2016

Porachunki

Na początek przepraszam za zwłokę ^^; Ostatnio nie miałam czasu na pisanie, bo dwa małe ktosie nie dawały przysiąść do komputera. Poza tym trochę wyjeżdżałam i odchorowywałam pracę, wracając na bezrobocie. Opóźnienia są również z powodu skupienia się na innych opkach, pisanych w staromodny sposób, czyli w zeszycie. W ramach przeprosin wrzucam to, co mam, czyli 7 stron w Wordzie. 
P.S. Mam nadzieję Safira Luna Blacke, że to choć w ułamku zrekompensuje twoje oczekiwanie na Pączusia ;)



Kroczył we mgle z niepokojącym przeczuciem. Był w górach i wspinał się po stromym zboczu. Zewsząd dochodziła do niego nieprzyjemna i złowroga aura. Coś czyhało w ukryciu czając się jak drapieżnik na słabą ofiarę. To było straszne.

Pomimo wszelkim wahaniom nadal się wspinał. Po długotrwałej i ciężkiej przeprawie dotarł na miejsce. Stanął na półce skalnej tuż przed szczeliną. U jej wlotu czatował pewien stwór. Znał go jedynie z opowiadań matki. Cofnął się czując respekt i lęk. Pradawny strażnik był symbolem niebezpieczeństwa i widmem śmierci.

- Kto jest w tej grocie? – Spytał szeptem patrząc na wejście do jaskini. – Komu grozi śmierć?

- Wejrzyj w siebie, a ujrzysz prawdę – odparł stwór patrząc na niego czarnymi oczami – tylko ty możesz zmienić przeznaczenie tej duszy.

- Jak to? – Nie wierzył w usłyszane słowa. – Nie rozumiem.

- W kryształowej grocie uzyskasz odpowiedź potomku dżinów – orzekł strażnik rozpływając się w powietrzu – udaj się tam i spójrz prawdzie w oczy.

- Jak mam to zrobić? – Panikował lekko zdezorientowany. Zagryzł dolną wargę, po czym wbiegł do jaskini. Zdębiał dostrzegając jej mieszkańca. – On?!

Otworzył oczy i zobaczył sufit pokoju, w którym rezydował. Bolała go głowa, a wręcz zdawało się, że zaraz wybuchnie z narastającego ciśnienia.

- Mamo – jęknął przyspieszając oddech – Pomóż.

- Synku – w pokoju zjawiła się Klotod i od razu do niego podeszła – Jesteś cały rozpalony.

- Miałem dziwny sen – stęknął z bólu wyjaśniając swój stan – kiedy się obudziłem, tak się właśnie czułem.

 - Sen? – Coś sobie uzmysłowiła. Wizje we śnie powinny pojawiać się znacznie później. Fritz był stanowczo za młody na ten dar. Pamiętała jak ciężko przechodził przez nie jej ojciec. – Co w nim widziałeś?

- Widziałem strażnika – zawył czując przeszywający ból w skroni, przez to łzy cisnęły mu się do oczu – kazał mi wejrzeć w siebie. Twierdził, że tylko ja mogę odmienić przeznaczenie.

- Samiel?! – Była w szoku. Z opowiadań ojca wiedziała, że wódz upadłych aniołów ukazywał się jedynie wybranym członkom jej rodu. Czyżby jej syn był jedną z tych zaszczytnych osób? – Zamknij oczy synku i wycisz umysł.

Chłopiec zastosował się do słów matki, która skupiając w sobie moc przeszyła nią jego pierś. Po dłuższej chwili ból zelżał, lecz nie minął całkowicie. Ćmił lekko w jego skroni nie dając o sobie zapomnieć.

- Dziękuję – odetchnął z ulgą otwierając oczy – jest lepiej.

- Tylko tyle mogę uczynić – odarła smętnie – pierwsza wizja senna przynosi ogromne cierpienie. Informacje jakie zawiera wbijają się jak odłamki rozbitego lustra w twój umysł. Tak to opisał twój dziadek. Z każdą kolejną będzie znośniej.

- Rozumiem – przytulił się do matki – muszę udać się do kryształowej groty i…

- Wiem synku – pogładziła jego czarne włosy – pamiętaj tylko, że zawsze cię wesprę.

- Dziękuję – pocałował ją w policzek, po czym zniknął.

Pojawił się w kryształowej jaskini i ciężko westchnął. Miał wejrzeć w siebie, a to znaczyło, że musiał udać się do centralnej części groty. Tam znajdował się biały kryształ, który pozwalał zajrzeć w duszę osoby w weń patrzącej. W tym wypadku był nią on sam. Stanął tuż przy nim i skupił wzrok. Po chwili odtworzyła się jego wizja. Teraz wszystko stało się klarowniejsze niż przedtem. Zrozumiał powierzoną mu rolę i dostrzegł przeoczone elementy tej rozmowy. Samiel przybył go ostrzec i naznaczyć zarazem.

- Czy to nie za wcześnie? – Zastanawiał się zmartwiony tym co go czekało. – Dziadek mówił, że wizje przychodzą dopiero w końcowej fazie egzystencji. Czy czasy wymagają wcześniejszego przebudzenia?

Kryształ potwierdził jego obawy. Celem był Erwin. Ten rudzielec miał ciężką drogę do przebycia. Nabuchodonozor nieświadomie wplątał go w konflikt z Beliarem Matanbukusem. Czarny kryształ przeszłości przekazał mu prawdę o tych zamierzchłych relacjach. Współczuł bratu Władcy, którego tak okrutnie zdradzono i zraniono. Nic dziwnego, że trzymał krótko Erwina i pilnował każdego jego ruchu.

- Trzeba się pospieszyć – mruknął szukając energii popielatowłosego demona. Okazało się, że jest on w Piekielnym Pałacu. – Nierozważnie pozostawiać Fox’a samego w tej górze. Beliar już go namierzył.

Skupił uwagę na energii Erwina. Była ona barwy zachodzącego słońca. Ciepła i przyjemna w dotyku. Teraz rozumiał, dlaczego brat Władcy tak bardzo łaknął bliskości z tym człowiekiem. Podążał za nią aż do groty, którą pamiętał ze snu. Rudzielec spał jak zabity, nawet nie wyczuwając nadchodzącej złowrogiej siły.

- Odsuń się od niego dziecko – nakazał chłodny głos zza bariery – on musi być mój.

- On należy do kogoś innego Beliarze – odpowiedział podchodząc do Fox’a – Nie wciągaj tego człowieka w niecne plany odwetu na Nabuchodonozorze. To, że zbliżył się do niego nie znaczy, że musi stać się twoją kolejną ofiarą. Jeszcze nie należy do rodu Rofokal, więc nie musisz go niszczyć.

- Jest cenny dla NIEGO – wyartykułował ostatnie słowo – to wystarcza.

- Nie rozumiem tych waszych porachunków – westchnął kręcąc głową – Baal cię zniszczy, jeśli ponownie skrzywdzisz jego brata. Odpuść sobie Beliarze.

- Taki młody, a posiada wiedzę starca – zakpił demon pokazując się chłopcu. Miał złote włosy i płomienne oczy. – Kim jesteś dziecko?

- Kimś, kto chroni przyjaciół – zasłonił sobą śpiącego chłopaka – nie pozwolę go skrzywdzić.

- Rozumiem – zaśmiał się w reakcji na zadziorne spojrzenie nastolatka – Zaiste intrygujące dziecko.

- Koniec rozmowy – złapał dłoń Erwina i zniknął, w ostatniej chwili przenosząc ich do groty z kryształów. To było jedyne miejsce, do którego Beliar nie miał wstępu. – Było blisko.

Serce waliło boleśnie w piersi z nadmiaru adrenaliny. Udało mu się ocalić rudzielca. I zrobił to całkiem sam.

- Tato, jednak nie jestem nieporadnym smarkaczem – cieszył się w duchu – ocaliłem przyjaciela.

- Co jest grane? – Erwin otworzył oczy. A fakt, że leżał na zimnej ziemi pośród różnorakich kryształów, jakoś go nie uspokajał. – Gdzie ja jestem?

- W bezpiecznym miejscu – wyjaśniał mu Fritz pomagając wstać z ziemi – to kryształowa grota, do której wstęp mają jedynie członkowie mojego rodu i sama Stwórczyni.

- Ale po kiego mnie tu sprowadziłeś? – Nie rozumiał intencji kolegi. – Co na to Nab?

- Ochroniłem cię przed Beliarem – odparł spokojnie – Znalazł waszą kryjówkę bez problemu.

- Ten Beliar?! – Upewniał się w strachu. – Ten co skrzywdził Naba?

- Ten sam – przytaknął w odpowiedzi – Zabrałbym cię do pałacu, ale jesteś połowiczny i zrobiłaby się zbyt wielka sensacja.

- Aha – był zdezorientowany – to gdzie powinienem się udać?

- Może do Przedsionka? – Zaproponował w uśmiechu. – Wiesz, Wojtek urodził synka.

- Już urodził?! – Zachwiał się w szoku na nogach. – Jestem już wujkiem?!

- Nom – wyszczerzył się rozbawiony taką reakcją. Ludzie naprawdę są zabawnymi stworzeniami. – To co? Jesteś gotów na kolejny skok?

- Powiedzmy – przełknął głośniej ślinę – zważywszy, że nie pamiętam pierwszego.

- Ok. – Zaśmiał się przenosząc się z rudzielcem do swojego pokoju, gdzie czekała na niego matka. – Jesteśmy.

- Wróciłeś – Klotod przytuliła syna. – Jak się czujesz? Ból minął?

- Nie całkiem – uspokajał matkę podtrzymując skołatanego kolegę – a to Erwin.

- Pamiętam – uśmiechnęła się mimochodem – przyjaciel Wojtka.

- Uratowałem go przed Beliarem – poinformował łagodnie – Trzeba jeszcze powiadomić Nabuchodonozora o zaistniałej okoliczności.

- Wyjaśnij to najpierw mi – w pokoju pojawił się Baal z synkiem w ramionach – Witaj Głupi Lisie.

- I vice versa Baal – odburknął Erwin – Czy to jest…

- Jon Azazel – przedstawił synka rudzielcowi – i chyba muszę przygotować ci kolejną pogadankę.

- Daj sobie z tym spokój – rzucił w irytacji – wkurzasz mnie i tyle. Powiedzmy, że cię szanuję. Choć z drugiej strony nie wybaczyłem ci jeszcze Wojtka.

- Nadal się o to pieklisz – wyśmiał go zdumiony, że syn mu uciekł – No proszę.

- Co jest?! – Erwin upadł na łóżko zaskoczony nagłym pojawieniem się na jego piersi malucha. – Siema Jon. A co z Wojtkiem?

- Odpoczywa – rzucił na odczepnego Baal – Popilnuj Jona, a sprawdzę co u tego uparciucha.

- Dobra – zgodził się przytulając do siebie niemowlę – Masz w sobie tyle energii co Wojtek w dzieciństwie. Też przypominasz skaczącą piłeczkę kauczukową.

- Ciekawe porównanie – zaśmiał się blondyn opuszczając pokój. Najwidoczniej Jon polubił Fox’a, ale to nic dziwnego, skoro jego energia była tak przyjemnie ciepła, jak ta Wojtka. – Niedługo wrócę.

¨¨¨

Zniszczył pół góry wściekły na niepowodzenie. Wykiwało go dziecko. Nietypowo bystre i ciekawe, ale w dalszym ciągu dziecko. To ujma dla każdego, dorosłego demona.

- To jakiś szczyt – warknął uderzając mocą w pobliskie drzewo rozdrabniając je na drzazgi – Dorwę tego połowicznego i dam nauczkę bachorowi.

Porzucił ciało nosiciela, wracając do siebie. Pech chciał, że w pobliżu góry rezydowały jedynie słabe stworzenia, które znacznie ograniczały jego siłę. Pomimo tych niedogodności nadal mógł porwać tego ważnego dla NIEGO. Niestety plany pokrzyżowało mu dziecko. To naprawdę mocno go irytowało.

- Wytropię cię człowieczku – mruknął otwierając oczy, jednocześnie uśmiercając stojącego przy nim pomniejszego demona. Wyrwał mu serce i zgniótł w ręku jak miękki owoc. W rezultacie dłoń pokryła się jeszcze ciepłą krwią. – Sprawię, że będziesz skomlał na JEGO oczach.

¨¨¨

Wygramolił się z wanny i z ledwością pokuśtykał do drzwi. Kiedy je otworzył zobaczył czekającego w pokoju Baala. Pierwsza rzecz, która rzuciła mu się w oczy, to nieobecność Jona.

- Spokojnie – Baal od razu wyczuł niepokój męża. – Zostawiłem go w dobrych rękach.

- To znaczy? – Upewniał się nadal zdenerwowany. Brak synka jakoś go martwił. – Na pewno jest bezpieczny?

- Zapoznaje się z wujaszkiem – uśmiechnął się złośliwie w ten charakterystyczny sposób, gdy mówił o jego przyjacielu – od razu przypadli sobie do gustu.

- Erwin jest w domu?! – Zdziwił się wyczuwając aurę rudzielca. – Coś jest nie tak?

- Jak zwykle w jego przypadku – wzruszył ramionami, po czym porwał niebieskookiego w ramiona i zaniósł do łóżka – Tu także widzę pewien problem.

- Czyżby?! – Mruknął niezadowolony. – Ciekawe jaki?

- Dobrze wiesz skarbie – pocałował go w czoło tuż przed tym jak wypuścił go na łóżko – Twoje humorki i upór to ciężka batalia.

- Doprawdy – westchnął przymykając oczy – teraz masz zamiar mnie pouczać? Mogłeś to zrobić o wiele wcześniej.

- Twój gniew na mnie jest zrozumiały – odparł łagodnie – jednak nie zostawiałem cię dla błahej sprawy.

- Tak, wojna to gruby kaliber – stęknął podnosząc się do siadu – ale to nie usprawiedliwia twoich zaniedbań. Nawet Jon postanowił urodzić się wcześniej.

- Masz rację – przyznał bez bicia – dbałem o wasze bezpieczeństwo.

- Przydzielając mi wierne psy na łańcuchach – burknął w dąsach. Huśtawki nastroju jeszcze mu nie przeszły, ale powinny ustąpić w ciągu kilku kolejnych dni. Sam miał już ich dosyć, jednak nic nie mógł na to poradzić. – Wsparcie Baal, to… obecność. To wszystko czego potrzebowałem.

- Potrzebowałeś? – Uniósł jedną brew. – Czyli już jej nie potrzebujesz?

- Nie łap mnie za słówka tleniony króliku – syknął w irytacji – dobrze wiesz, że to mnie drażni. Szczególnie, gdy jestem w takim stanie.

- Wiem – rozłożył ręce na znak kapitulacji – jednak tak uroczo się wściekasz, że zbrodnią byłoby nie wykorzystać okazji.

- Jesteś najgorszy – szepnął zmęczony. Osłabienie po porodzie również miało trwać jakiś czas.

- To komplement dla demona – wyszczerzył się przeinaczając jego słowa – a ty jesteś najsłodszy.

- No wiesz – skrzywił się w reakcji na odpowiedź – nie mam na ciebie siły.

- Teraz nie masz na nic siły – poprawił go popychając na poduszki i przykrywając kocem – Odpocznij nim Jon postanowi się posilić.

- No tak – ziewnął przekręcając się na bok – następnym razem ty rodzisz dziecko.

- Niewykonalne – zaśmiał się w duchu, opuszczając pokój – Alfy nie mają takiej zdolności.

W drodze do pokoju Fritza przywołał do siebie Nabuchodonozora. Z początku chciał sam wysłuchać relacji dzieciaka, ale po rozmowie z mężem zmienił zdanie. Prędzej pójdzie jak Nab będzie przy tym obecny i wspólnie podejmą decyzję, niż gdyby miał zdawać mu sprawozdanie z tej rozmowy i wyjaśniać dlaczego nie przywołał go wcześniej.

¨¨¨

Siadł na krześle obok łóżka i obserwował jak Erwin usypia synka Władcy. To był dość zabawny widok, zważywszy na to, iż maluch ciągle łapał rączkami pukle rudych włosów i wciskał je sobie do buzi.

- Masz cierpliwość do dzieci – zauważyła Klotod rozczulona tym widokiem – mój mąż miał podobnie.

- Opiekowałem się młodszą siostrą – wyjaśniał krzywiąc się z bólu, gdy dziecko pociągnęło jego włosy – była bardziej złośliwą bestyjką niż on.

- Masz na myśli Miśkę? – W pokoju pojawił się Nab. – Ktoś wyjaśni mi co się dzieje?

- Za chwilę – odpowiedział mu Baal zjawiając się tuż za nim – Fritz?

- Przywiodłem tu Erwina by go chronić – oznajmił lekko wystraszony nastolatek – Miałem sen, w którym widziałem jak ktoś go torturuje. Kiedy odnalazłem kryjówkę w górze, okazało się, że przybyłem w ostatniej chwili. Beliar już tam był. Chciał go porwać…

- Beliar?! – Nabuchodonozor zbladł. – Skąd wiesz, że to był właśnie on?

- Po prostu wiedziałem – nie potrafił tego wyjaśnić – kiedy wypowiedziałem jego imię, wyszedł z ukrycia. Nie rozumiem, dlaczego tak bardzo skupia się na Nabuchodonozorze?

- To maniak – szepnął w odpowiedzi popielatowłosy – znowu chce doprowadzić mnie do ostateczności.

- To potwierdza moje przypuszczenia – Baal nie krył przygnębienia. – Cała ta afera z wojną jest jedynie efektem ubocznym jego intencji. W rzeczywistości skupił się na dawnej urazie.

- Czemu tak bardzo chce cię skrzywdzić? – Erwin skierował się do narzeczonego. – Coś mu zrobiłeś?

- Zakochałem się – podszedł do rudzielca – to jest moją winą.

- Czy to możliwe, że on… – wahał się dokończyć widząc przygnębienie w oczach Naba – on to robi z zazdrości? Ale przyjaźń polega na tym, że pragnie się szczęścia dla bliskich.

- Jego przyjaźń do mnie okazała się czymś więcej – tłumaczył mu w smutku – a ja zaślepiony miłością do żony i dziecka nie zauważyłem tego w porę. Za karę pozbawił mnie szczęścia.

- Tym razem znamy jego zamiary – uspokajał brata Baal – Nie pozwolę by ta tragedia miała miejsce ponownie.

- To mój problem – popielatowłosy skierował zdecydowany wzrok na blondyna – nie mieszaj się w to Baal. Masz kogo chronić.

Na zaakcentowanie własnych słów wziął Jona i podał go bratu. Następnie porwał z łóżka Erwina i zniknęli.

- Uparty osioł – sapnął Baal nie mając siły na takie zachowanie – kiedy wreszcie zrozumie, że sam nie pokona wszelkich przeciwności.

- I kto to mówi – do pokoju weszła Lilith – z was wszystkich jesteś najgorszym uparciuchem.

- Z pewnością – uśmiechnął się po prostu znikając. Obecność matki jakoś go irytowała, dlatego wolał odejść by uniknąć sprzeczki.

- Cały ty – zaśmiała się w reakcji na to zagranie – tak bardzo przypominasz Samaela.

Moje absorbujące Ktosie, czyli siostrzeńcy :) Słodziaki co nie?  ^^

niedziela, 31 stycznia 2016

Porachunki

Po dłuższej przerwie wstawiam kolejną notkę. Trochę to zajęło, ale problemy gonią problemy zabierając mi czas na pisanie. Dawajcie znać czy coś jest nie tak, bo z pewnością są w tekście jakieś błędy i literówki. 
Przepraszam za zwłokę i zapraszam do czytania.
pozdrawiam 

P.S. Mam nadzieję, że posypiecie trochę komentarzami ;)

Za oknem panowała dość silna burza. Lekko uchylone w nocy okno zostało otwarte na oścież przez porywisty wiatr, który miotał firanką na lewo i prawo. Obudził go głośny grzmot, wyrywając z niepokojącego snu. Podniósł się do siadu i przetarł zaspane oczy. Jego ciało na zmianę przeszywały fale zimna i gorąca. Jednocześnie oddech stał się niespokojny. Pomimo wpadającego do sypialni rześkiego powietrza brakowało mu tchu. Miał uczucie jakby zaraz przyszło mu się udusić.

- Czy to twoja sprawka? – Spytał szeptem gładząc brzuch. Bolesny skurcz był jasną odpowiedzią. – Nie możesz jeszcze zaczekać? Tu nie jest aż tak bezpiecznie.

Wstał z łóżka i na chwiejnych nogach podszedł do drzwi. Opuścił pokój i powoli skierował się ku schodom. Nie miał siły na użycie mocy, dlatego pozostał mu standardowy środek lokomocji jak własne nogi. Kiedy był już przy poręczy, ktoś złapał go w pasie, ratując od upadku.

- Nie powinieneś wychodzić z łóżka – usłyszał chłodny głos Lucyfera – mój brat jest na dole z matką.

- Wiem – odparł cicho z miną pełną winy – chciałem szklankę zimnej wody. Coś się ze mną dzieje.

- To widzę – westchnął z politowaniem rzucając okiem na jego stan – chodź ze mną.

Przeniósł się z chłopcem do izolatki w odległej części domu. Na siłę położył go w łóżku i kazał zaczekać na Baala, matkę i Asarot. Sam udał się po Wiktorię. Podejrzewał, że nie chciałaby przegapić narodzin wnuka.

Wojtek pomimo zakazu Lucyfera usiadł na łóżku. Już miał zamiar wstać, gdy w izolatce zjawił się Baal. Zgromił męża karcącym spojrzeniem, po czym do niego podszedł.

- Kochanie – zaczął przyglądając się niesfornemu małżonkowi – Lu kazał ci leżeć.

- Ale kiedy leżę, to bardziej boli – jęknął czując kolejny bolesny skurcz. Ich częstotliwość się skróciła w czasie i wydłużała w trwaniu. Do tego temperatura jego ciała kilkakrotnie wzrosła. Miał wrażenie jakby gotował się od środka. – Czy to normalne?

- Baal wyjdź – poleciła bratu Asarot zjawiając się w izolatce wraz z matką. – My się tym zajmiemy. Zaczekaj na zewnątrz.

- Jak to? – Wystraszony Wojtek patrzył na kobiety z paniką wymalowaną na twarzy. – Chcę żeby Baal został.

- Nie bój się – uspokajała go Lilith – razem z Asarot zadbamy o ciebie i maleństwo.

- Ale – chciał jeszcze coś powiedzieć, jednak teściowa mu na to nie pozwoliła – zaufaj mi dziecko.

- Matko – Baal zmartwiony patrzył na zaniepokojonego męża – może mu potowarzyszę.

- Nie ma takiej potrzeby – zbyła syna wskazując mu wyjście – potowarzyszysz mu po wszystkim. Idź do Wiktorii.

- Będę blisko kochanie – demon przytulił Wojtka, po czym opuścił pokój.

Wojtek nie widząc innego rozwiązania wykonywał polecenia kobiet. Najpierw położyły go na łóżku, wokół którego wylały jakieś mikstury. Następnie z miejsca zetknięcia płynów z podłogą wyrosły kolorowe płomienie. Wystraszył się taką postacią rzeczy. Jednak z drugiej strony ból zelżał.

- To ogień uśmierzający ból – poinformowała go Lilith delikatnie głaszcząc jego policzek – odpręż się i daj dziecku wyjść.

Po tych słowach poczuł parcie i towarzyszący temu narastający ból. Nawet płomienie tego nie uśmierzały. Zaczął krzyczeć cierpiąc katusze, ale nie mógł się poddać. Musiał wytrzymać, by dziecko mogło bezpiecznie przyjść na świat. Był przerażony i wycieńczony, ale desperacko starał się utrzymać przytomność.

- Jesteś dzielny – pochwaliła go Asarot dodając otuchy – jeszcze tylko chwilka.

- Chwilka? – Stęknął zaciskając palce na zmiętym prześcieradle. – Męczę się już niemal godzinę!

- Dasz radę – wtrąciła Lilith – niedługo będzie koniec.

Usłyszał płacz dziecka. Jeszcze nigdy nie odczuł takiej ulgi. Uspokojony faktem, że wszystko jest w porządku zemdlał.

- Ciekawe – obie kobiety ze zdumieniem wpatrywały się w noworodka. Miał czarne włoski ze srebrnymi końcówkami. A najdziwniejsze było to, że urodził się pod postacią ludzką. Demony zazwyczaj witały świat w prawdziwej postaci. Zamianę w ludzi przyswajały dopiero w trakcie szkolenia. Czyżby maluch postanowił zmienić kolejność? Delikatnie umyły malucha i chciały zająć się nieprzytomnym Wojtkiem, ale stało się coś niespodziewanego.

- Grr! – Warknął bobas zmieniając postać i prychając na kobiety. Przypominał małego kociaka, który usilnie próbuje coś ochronić. Kiedy Asarot zbliżyła się bardziej do Wojtka, maluch poraził ją nadspodziewanie silną energią. – Grrr!

- Nie chcemy skrzywdzić twojego mamusia – wyjaśniała mu Lilith łagodnym tonem – pomożemy mu.

Niestety to nie podziałało i niemowlak nastroszył się jeszcze bardziej obnażając kły i niewielkie szpony. Sytuację uratował Baal. Na jego widok maluch nieco ochłonął i cicho zakwilił. Ponownie zmienił się w człowieka, gdy ojciec wziął go na ręce.

- Jest taki malutki – demon nie mógł oderwać od niego oczu – tatuś się tobą zajmie, a w tym czasie babcia z ciocią pomogą mamusi.

- Charakterek ma po tobie – stwierdziła Lilith rozkładając ręce – nic dziwnego, że się tak łatwo dogadujecie.

- Mamy wspólny cel – wzruszył ramionami – chronić Wojtka.

¨¨¨

Został sam. Siedział na skraju skały i wpatrywał się w przepaść. Bał się tej odległości, która dzieliła go od ziemi, ale jakoś odważył się tu przyjść. Nagle usłyszał w głowie cichy głosik.

- Czego się boisz?

- Niczego – mruknął w odpowiedzi.

- Co cię tak przeraża?

- Zamknij się – potarł skroń, którą przeszył dziwny ból – Daj mi spokój.

- Wystarczy jedynie skoczyć. Ból i strach miną.

- Nie prosiłem o radę – stęknął wstając z miejsca. Jakoś przestrzeń przed nim zaczęła go przytłaczać. – Kim jesteś i czego chcesz?

- Ciebie. Twej słodkiej śmierci i bólu.

- Śmierci i bólu? – Powtórzył ze strachem. – Nie ma takiej opcji.

Przerażony wrócił do mieszkania w jaskini. Położył się na kanapie i skulony drżał zlękniony. W dodatku jakoś zrobiło mu się straszliwie zimno. Coś mroziło jego kości z żądaniem powrotu nad przepaść. W ogóle nie rozumiał tego zachowania. Wiedział tylko tyle, że ktoś próbuje nim manipulować. Czyżby chcieli skrzywdzić Naba? Nie pozwoli na to. Sam go zranił ostatnimi czasy i teraz musi to jakoś naprawić. Na szczęście szyderczy głosik nie docierał do niego, gdy był w jaskini. Bariera chroniąca odpychała wszelkie wrogie zamiary i ukrywała ich obecność. Ktoś naprawdę silny mógł złamać pieczęci ustawione wokół wejścia i modlił się w duchu, by tego nie zrobił.

- Do niedawna sam chciałem umrzeć – pomyślał pełen goryczy – to się nazywa ironią losu.

To zaskakujące jak szybko ulega zmianie punkt widzenia. Wystarczy, że to samo stanie się z celem. Jeszcze kilka dni temu próbował popełnić samobójstwo, a teraz śmierć napawała go strachem. Miał świadomość, że stanowi słaby punkt Nabuchodonozora, jednak to właśnie ten demon odmienił jego życie. Nie mógł już temu zaprzeczać, po prostu się w nim zakochał. Z ledwością utrzymywał nad sobą kontrolę, gdy był w pobliżu tego popielatowłosego bożyszcza piękna. Dlaczego demony muszą być aż tak piękni? Tylko kuszą słabych ludzi.

- Wróć szybko do domu Nab – siedział skulony na sofie i drżał z tego nieokreślonego zimna – Boję się.

¨¨¨

Wiktoria pełna obaw siedziała w pokoju obok izolatki. Wojtek urodził, ale nadal bała się wejść do środka. Wcześniej tak mocno krzyczał. W pierwszej reakcji chciała do niego pobiec, ale powstrzymał ją Lucyfer. Trzymał ją w ramionach dopóty, dopóki nie skończył się poród. Teraz mogła tam wejść, ale nie potrafiła przekroczyć progu drzwi.

- Jesteś strasznie sprzeczna – usłyszała za sobą głos Lucyfera – Po prostu tam idź.

- Nie wiem, czy powinnam – wahała się stojąc przed zamkniętymi drzwiami – tak bardzo cierpiał, a ja nie mogłam mu pomóc.

- Żyje, jak również i twój wnuk – poinformował ją czując jej strach – chce cię zobaczyć. Pytał o ciebie.

- Naprawdę? – Nie odwróciła się do niego, próbując ukryć łzy. – Czy chcesz mnie pocieszyć?

- Zrobiłbym wszystko, ale nie to – podszedł do niej z ironicznym uśmieszkiem – Ostatnio strasznie się mażesz. Beksy mają małe powodzenie u mężczyzn.

- I dobrze – fuknęła w złości – Odczep się, skoro tak ci to przeszkadza.

- Jestem mężczyzną, ale i demonem – szepnął jej do ucha w rozbawieniu. Uwielbiał bawić się jej emocjami. – Resztę sobie dopowiedz.

- Sam sobie dopowiadaj kretynie – warknęła odpychając go od siebie – Zostaw mnie.

- Po prostu tam wejdź – westchnął, po czym otworzył drzwi i wepchnął ją do izolatki – Nie dziękuj.

Powoli podniosła wzrok na łóżko, w którym leżał Wojtek. Obok niego spał czarnowłosy bobas.

- Podejdź – przywołał ją do siebie Baal – ktoś chce cię poznać.

- Mnie? – Zdziwiła się tym stwierdzeniem. – Na pewno?

- Oczywiście – zapewnił ją Wojtek – Nie wygłupiaj się mamo i podejdź.

- Ok. – Wykonała prośbę syna i podeszła. Jej wnuk był ślicznym berbeciem, a syn wyglądał na wycieńczonego. – Kiepsko wyglądasz.

- Tak się też czuję – stęknął poprawiając się na poduszce – czego się bałaś?

- O ciebie – wyznała drżącym głosem – pierwszy raz spotykam się z porodem demona, który do niedawna był człowiekiem, a w dodatku jest moim synkiem.

- Rozumiem – uśmiechnął się pomimo potwornego zmęczenia – Poznaj Jona Azazela.

- Jon Azazel – powtórzyła cicho spoglądając na wnuka. Maluch otworzył oczka i leniwie się przeciągnął. Przypominał jej w tym momencie kociaka. – Witaj malutki.

Chłopczyk śmignął i wylądował w jej ramionach. Śmiesznie węszył noskiem jakby próbował zapamiętać jej zapach. Po chwili wrócił do Wojtka i wtulił się w jego bok.

- Jest troszeczkę nieufny – oznajmił spokojnie Baal – Wcześniej rzucił się na moją matkę i siostrę. Bronił mamusia.

- Dzielny malec – pochwaliła go siadając na skraju łóżka – Pójdę do babci i opowiem jej jak wspaniałego ma praprawnuczka.

- Zostań ze mną – poprosił ją Wojtek – Baal powiadomi babcię.

- Nie ucieknę – rzuciła zawstydzona.

- Nie posądziłem cię o to – pokręcił zrezygnowany głową – po prostu chcę byś tu była.

- Dobrze – spuściła wzrok na podłogę, gdy nagle poczuła lekkie szarpnięcie z boku. To Jon ciągnął ją za skraj bluzki. – Mam ślicznego wnuka, choć jestem stanowczo za młoda na bycie babcią.

- Ja nie podejrzewałem, że urodzę dziecko – spojrzał na matkę wymownie – Nie zawsze idzie po naszej myśli.

- To fakt – przyznała mu rację – życie nieraz uczyło mnie pokory.

- Podejrzewam – widział ból w jej oczach – nigdy się jednak nie poddawałaś. Czemu chcesz to zrobić właśnie teraz?

- Może się wypaliłam? – Wzruszyła ramionami. – Nie wiem.

- Rozpalę cię na nowo – w pomieszczeniu zjawił się Lucyfer – Pytanie do ciebie Wojtku.

- Nie waż się jej skrzywdzić – odpowiedział z groźbą w błękitnych oczach – To moja matka.

- Dlatego pytam cię o zgodę – nie unikał wzroku chłopaka – I nie chcę jej skrzywdzić.

- Gadacie o mnie w mojej obecności – wtrąciła w irytacji – a co z moim zdaniem?

- Ty nie myślisz racjonalnie – zbył ją Lucyfer, łapiąc za ramię – ciągle rozpamiętujesz nieżyjącego kochanka.

- Lu – Baal posłał bratu ostrzegawcze spojrzenie – nie szarżuj.

- Dotrzemy się, więc zachowajcie spokój – oznajmił przyciągając do siebie Wiktorię – Zadbam o tę upartą kobietę.

- Wojtek – patrzyła na pogrążonego w myślach syna – godzisz się na coś takiego?

- Ja chcę byś wreszcie była szczęśliwa – odparł cicho zmęczonym głosem – wiesz jak boli mnie twój stan? Zastanawiam się czy wytrwasz? Czy nic sobie nie zrobisz? Ostatnio topisz smutki w alkoholu, a to nie zdrowe wyjście i chwilowa ucieczka przed problemami.

- Kiepska ze mnie matka, bo pozwoliłam byś tak łatwo mnie przejrzał – odgarnęła zbłąkany kosmyk włosów z czoła – W dodatku jeszcze niedawno byłeś moim małym chłopczykiem. Czemu ten czas tak szybko płynie?

- Czas to pojęcie względne – wtrącił Lucyfer – zwykle postrzegamy go w subiektywny sposób, choć nie mamy wpływu na jego bieg i naturę.

- Profesor filozofii się znalazł – zadrwiła zrzędliwie. Jakoś nie mogła oprzeć się pokusie by mu nie dogryźć. – Wyluzuj.

- Jednak się dogadujecie – zachichotał Baal – jak stare, dobre małżeństwo.

- Zamknij się! – Warknęła równocześnie z Lucyferem.

- Daj mu szansę mamo – Wojtek spojrzał z nadzieją na Wiktorię – Tata nie miałby nic przeciwko, gdybyś ułożyła sobie życie i była szczęśliwa. Chyba właśnie tego chciał.

- Wiem – przyznała w smutku – Twój ojciec z pewnością kazałby mi iść do przodu i nie oglądać się do tyłu.

- W takim razie, dlaczego ciągle się wahasz? – Nie rozumiał jej Baal. – Skoro tego chciał?

- To tylko prosto brzmi – jęknęła – w praktyce to strasznie ciężkie.

- Trudne, bo działasz w pojedynkę – stwierdził Wojtek – wiem z autopsji, że wsparcie bliskich daje bardzo dużo niż się zdaje. Spróbuj.

- Dobrze – zgodziła się nie do końca pewna – Spróbuję.

- To mnie cieszy – obdarzył matkę ciepłym uśmiechem – Wreszcie wykonasz jakiś krok do przodu.

- Pomogę ci stawiać kolejne kroki – zaoferował Lu – Nie dam ci możliwości by się cofnąć.

¨¨¨

Otworzył oczy. Wreszcie nawiązał kontakt z kimś ważnym dla NIEGO. Rudzielec siedzący na krawędzi przepaści. Czyż to nie kusząca sytuacja by nim posterować? Niestety dzieciak okazał się być silniejszy niż sądził.

- Drogi przyjacielu – mruknął patrząc na bliznę pozostawioną przez dawnego druha – tym razem postąpię wbrew ustalonym zasadom.

Uśmiechnął się w przestrzeń zadowolony z nowego pomysłu. Cel był już wiadomy. Porwać i zwabić, by następnie torturować. Widok cierpienia w JEGO oczach powinien zrekompensować lata odzyskiwania sił, które właśnie ON mu odebrał.

- Już wkrótce – zaśmiał się ponownie zapadając w sen.

¨¨¨

Obudziło go delikatne gładzenie po głowie. Kiedy spojrzał w górę, zobaczył zamyśloną twarz popielatowłosego demona. Nie trwało to jednak długo, bo szybko zorientował się, że jest obserwowany.

- Co cię wystraszyło? – Spytał zwracając wzrok na rudzielca. – Drżałeś śniąc.

- To już nieważne – wtulił się w mężczyznę, czując ukojenie – grunt, że wróciłeś.

- Wszystko co dotyczy ciebie jest ważne Lisku – zaznaczył poważnie – Coś się wydarzyło, gdy byłeś sam?

- To trochę dziwne – posępniał wspominając ten wwiercający się w umysł zimny głos – Coś lub ktoś chciał bym się zabił. Nakłaniał mnie bym skoczył w przepaść.

- Wychodziłeś na zewnątrz? – Obdarzył go karcącym spojrzeniem. – Miałeś nie opuszczać mieszkania.

- Wiem – speszył się czując poczucie winy – ale chciałem przyzwyczaić się do otoczenia.

- Rozumiem – pocałował go w czoło i delikatnie zmierzwił rudą czuprynę – następnym razem nie wychodź poza barierę. Ona ochrania cię przed czyhającym niebezpieczeństwem.

- Dobrze – zdarzenie nad przepaścią okazało się dobrym motywatorem do przestrzegania tej jednej zasady. Nie chciał mieć do czynienia z tym kimś. – Nie chcę już umierać.

- To mnie cieszy – patrzył mu prosto w oczy – kocham cię Lisku.

- Nie chcę cię już ranić – szepnął zmieszany intensywnością spojrzenia demona – ostatnio ciągle to robiłem. Czy to znaczy, że cię kocham?

- A co czujesz, gdy mnie widzisz? – Nie miał zamiaru mu tym razem odpuścić. – Gdy jestem obok?

- Serce mi wariuje – spuścił zawstydzony wzrok. Nie lubił mówić o własnych uczuciach. – Czuję się bezpieczny i wypełniony takim miłym ciepełkiem.

- Ciepełkiem – powtórzył rozbawiony takim stwierdzeniem – masz mnie za grzejnik?

- Też – mruknął w odpowiedzi – i nie żartuj sobie ze mnie.

- Nie żartuję – przyciągnął go do siebie i posadził sobie na kolanach – Jesteś naprawdę uroczy i słodki, gdy mówisz o uczuciach.

- Urocze i słodkie to są dziewczyny lub kociaki – zarumienił się poruszony słowami demona – ja nie jestem żadnym z wymienionych.

- Liski też są urocze – liznął jego drżące usta – w dodatku ten tutaj smakuje malinowo.

- Piłem herbatę z sokiem malinowym – speszył się działaniem popielatowłosego. Serce zaczęło boleśnie walić w piersi, a skóra parzyć w miejscu gdzie dotknął go demon. Czy uczucia tak mocno zmieniają siłę doznań i odczuć? To sprawiło, że zapragnął być jeszcze bliżej. – Coś ze mną jest nie tak.

- Wszystko z tobą w porządku – uspokajał chłopaka łagodnym tonem – chcesz buziaka?

- Możliwe, że tak – zrobił młynek palcami – a dasz?

- A dam – uśmiechnął się ciepło – mogę dać ci o wiele więcej.

- Małe kroczki – zastopował go pomimo wielkiej chęci na demona – inaczej zwariuję.

- Niech tak będzie – zgodził się po chwili wahania – zastosujemy tę metodę.

¨¨¨

Zamykała właśnie kawiarnię, gdy poczuła za sobą czyjąś obecność. Schowała klucz do torebki, po czym się odwróciła.

- Witam – przywitał ją zadowolony Baal – Czy znajdzie pani chwilkę na wizytę w Przedsionku Piekła?

- Coś nie tak z Wiki bądź Wojtusiem? – Upewniała się zaniepokojona. – Baal?

- Wszystko w porządku – uspokajał ją stanowczym tonem – Chciałem tylko oświadczyć, że została pani praprababcią.

- Urodził – stwierdziła z ulgą wypuszczając powietrze – jesteś już oficjalnie świeżo upieczonym tatusiem. To wielka odpowiedzialność.

- Wiem – przyznał nie kryjąc przed nią obaw – za wszelką cenę będę bronił Wojtka i Jona.

- Czyli nazywa się Jon – uśmiechnęła się ciepło – Z pewnością dacie sobie radę. W razie kłopotów możecie zawsze liczyć na wsparcie rodziny.

- Rozumiem – skłonił się uprzejmie – i dziękuję.

- Weź przestań – zaśmiała się w nerwach – co ludzie pomyślą, gdy zobaczą młodego mężczyznę kłaniającego się takiej pomarszczonej rodzynce?

- Nie obchodzi mnie ich zdanie – oznajmił poważnie – okazywanie szacunku starszym nie jest żadnym grzechem.

- Oczywiście – nie miała siły na tego demona – pomijasz jednak fakt, że jesteś ode mnie o wiele starszy Baal. O tym, że jesteś Władcą Piekieł nie wspomnę.

- Kolejna osoba w tej rodzinie wypomina mi wiek – westchnął zrezygnowany – nieładnie.

- Gratuluję chłopcze – pocałowała go w policzek – to na szczęście.

Ujął jej dłoń, po czym przeniósł ich do pokoju, w którym leżał Wojtek z dzieckiem. Oboje spali, dlatego cichaczem opuścili pomieszczenie. Jednak przed tym pani Elżbieta przyjrzała się niemowlęciu.

- Masz silnego syna – pochwaliła go dumna z wnuka – Żeby tylko jeszcze Wiktoria odnalazła szczęście.

- O to się już postaramy – zapewnił ją blondyn prowadząc do pokoju gościnnego – jutro zapoznam panią z Lucyferem, który ma wobec niej plany.

- Rozumiem – jakoś widok łóżka przypomniał jej o całodniowym urwaniu głowy w kawiarni – Jutro też oficjalnie poznam twojego synka.

- Czy chce mi pani o czymś powiedzieć? – Coś skrupulatnie ukrywała umiejętnie izolując przed nim umysł. – Pani Elżbieto?

- To nic Baal – zbyła go uśmiechem ze sprzecznym przekazem – Musisz skupić uwagę na Jonie i Wojtku.

- Jest pani bardzo ważna – próbował otworzyć sobie drogę do jej myśli, jednak jej obrona okazała się silniejsza niż sądził – szczególnie dla Wojtka.

- Wiem co próbujesz zrobić – zganiła go grożąc palcem – to niegrzeczne wdzierać się do czyjejś głowy bez pozwolenia.

- Proszę wybaczyć – skłonił się przepraszając. Jakoś czuł respekt przed tą kobietą. – Coś jest nie tak.

- Nigdy nic nie idzie po naszej myśli – zamknęła mu drzwi przed nosem – Dobranoc Panie Piekieł.

¨¨¨

Postanowiła się przejść. Pomimo wyraźnym zakazom demonów opuściła dom. Musiała się przewietrzyć, a spacery pomagały jej pozbierać myśli. Rześki wiaterek targał jej splecionymi w warkocz włosami i dał pozorne uczucie wolności.

- Co powinnam zrobić? – Spytała księżyca, który wyłonił się zza chmur. – Czy naprawdę jestem tutaj potrzebna?

- Jesteś – usłyszała nad sobą odpowiedź. Kiedy spojrzała w górę, zobaczyła zawieszonego nad nią Lucyfera. – Jesteś matką i świeżo upieczoną babcią. Tamta dwójka cię potrzebuje.

- Wiem – mruknęła spuszczając wzrok – jednak nadal mam wątpliwości.

- Zwątpienie – zakpił lądując tuż przed nią – wy ludzie często ulegacie temu stanowi. To was gubi.

- Możliwe – jego obecność pokrzyżowała jej plany – Śledzisz mnie?

- Patrolowałem okolicę – poinformował ją od niechcenia – niestety ktoś postanowił złamać zakaz. I tak, mam cię na oku.

- Nie trzeba mnie pilnować – łypała na niego z dozą podejrzliwości – potrafię o siebie zadbać.

- W to akurat nie uwierzę – wyśmiał ją z tą pełną kpiny miną – twoje dotychczasowe decyzje i zachowanie temu zaprzeczają.

- Odczep się wreszcie – warknęła wściekła – jesteś upierdliwy.

- Czyżby?! – Złapał ją w pasie i przyciągnął do siebie tak, że zetknęła się z jego ciałem. – Wojtek dał mi pozwolenie, dlatego będę upierdliwie wtrącał się w twoje życie.

- Puszczaj! – Starała się uwolnić, jednak nie miała z nim szans. – Zabieraj te łapska!

- A co jeśli odmówię? – Droczył się z nią w żartach. Uwielbiał doprowadzać ją do ostateczności. – Co możesz zrobić? Pokaż na co cię stać.

- Ty pieprzony, tleniony demonie! – Ryknęła kopiąc go kolanem w krocze. W reakcji na ból poluźnił uścisk. – Teraz znasz swoje miejsce natręcie.

- Przegięłaś – przybrał pełną, demoniczną formę – czas bym teraz ja pokazał ci twoje miejsce skarbie.

- Co?! – Nie zdążyła zareagować, bo demon pochwycił ją w szpony i porwał z ziemi. – Co ty robisz?

- Chociaż przez chwilę bądź cicho – nakazał oschle jak nigdy – mam dość twojej niedojrzałości.

- Puść! – Pisnęła szarpiąc się i wierzgając nogami. – No puszczaj!

- Wedle życzenia – wykonał jej polecenie czekając na logiczną reakcję.

- Aaaaaaaaaaaaa! – Krzyknęła bezlitośnie zbliżając się do ziemi. – Nieeee! Pomocy! Złap mnie! Błagam!

- Zrobię to – odparł zrównując się z dziewczyną – jednak wiedz, że już cię nie wypuszczę. Będziesz należeć do mnie Wiktorio.

- Dobra – zgodziła się z nim zakrywając oczy – tylko mnie złap.

Złapał ją w ostatniej chwili. Przylgnęła do niego by następnie okładać go pięściami w płaczu.

- Chciałeś mnie zabić! – Łkała drżąc z przeżytych emocji. – Jak mogłeś?

- Pokazałem ci twoje miejsce – oświadczył nieprzejęty jej atakiem – czyż nie chciałaś przypadkiem umrzeć? Zmieniłaś zdanie?

- Czego ty chcesz? – Rozpłakała się już na dobre. – Męczysz mnie tylko.

- Chcę ciebie – odpowiedział w pełni przekonany własnymi odczuciami – nie pozwolę ci uciec uparta kobieto.

- Czemu akurat mnie? – Nie rozumiała jego pokręconej logiki. – Czemu uparłeś się na mnie?

- Taką podjąłem decyzję – oznajmił biorąc ją na ręce – instynkt był silnym regulatorem i wskazówką.

- Czyli to tak – westchnęła strapiona – tylko to. Decyzja i instynkt.

Milczał. Nie zamierzał niczego jej wyjaśniać. Fakt, że nie zlękła się jego prawdziwej postaci utwierdził go w przekonaniu, iż jest odpowiednią kobietą dla niego. Od początku czuł jej inność. Miała nadzwyczajne oczy. Podejrzewał, że pozwalają na wgląd w istotę rzeczywistości. Najzabawniejsze w tym wszystkim było to, że umiejętnie to kamuflowała, a najczęściej nie brała tej wiedzy do wiadomości.

¨¨¨

Nie mógł spać, dlatego siedział na parapecie i patrzył na księżyc. Nadal bał się o własne bezpieczeństwo i matki. W dodatku Belzebub ciągle miał go na oku. Przez to czuł się osaczony. Od niemal tygodnia nie opuszczał pokoju, bojąc się czekającego poza nim Bela.

- To nie w porządku – westchnął głośno i otworzył okno – dłużej tak nie mogę.

Zeskoczył na wilgotną od rosy trawę i ruszył przed siebie. Światło księżyca oświetlało mu drogę tycząc szlak nocnego spaceru. Rześkie powietrze wypełniło jego płuca dodając pewności siebie. Postawił następny krok powoli zagłębiając się w las. Odgłosy nocy koiły jego wzburzone emocje.

Nagle zatrzymały go czyjeś krzyki. Wytężył wzrok i wstrzymał oddech na widok lecącej ku ziemi matki Wojtka. Chciał już biec z pomocą, gdy dostrzegł przemienionego Lucyfera.

- Ta rodzina ma chyba jakiś problem – mruknął skręcając w przeciwną stronę – trafić na kogoś z niej to jak podpisanie cyrografu własną krwią.

- Czyli to myślisz o mnie i mojej rodzinie – usłyszał za sobą głos osoby, której wolał nie spotykać w tej chwili – Złotooki Fritzu.

Tego było za wiele. Ukojone nerwy wróciły ze zdwojoną siłą, a jeszcze do końca ich nie złagodził. Nie miał ochoty na żadną rozmowę, szczególnie z tym konkretnym demonem. Śmignął przed siebie nie zważając na nic. Prowadził go instynkt. Takim sposobem znalazł się przed rodzinnym domem, który był pusty i cichy.

 Ostrożnie wszedł do środka i rozejrzał się dookoła. Na fasadzie kominka stało zdjęcie ich całej rodziny. Uśmiechnięta matka i obejmujący go czule ojciec. Miał wtedy niewiele lat i rzeczywiście nie pamiętał tego momentu. Ślad jednak pozostał na fotografii. Coś załaskotało jego policzek i kiedy dotknął go palcami, poczuł łzy. Płakał z tęsknoty za dobrymi czasami, gdy mógł żyć beztrosko.

- Wszystko idzie nie tak – sięgnął zdjęcie i wytarł je z kurzu – nie potrafię opiekować się mamą tak jak ty tato. Działam nieporadnie i posuwam się jak ślepiec bez laski. Chciałem ochronić siebie i ją, a tak naprawdę uciekłem, zrzucając odpowiedzialność na innych.

Odstawił zdjęcie na miejsce i ciężko westchnął. Pusty dom całkowicie stracił urok, który pamiętał z dzieciństwa. To już nie było bezpieczne schronienie, które oddzielało go od reszty świata. Zostało zbrukane przez zdradliwego członka rodziny.

- Cholera – rozwalił sobie rękę uderzając z całej siły w ścianę – to nie fair.

- W taki sposób nie znajdziesz rozwiązania – Został złapany przez silne ramiona i przyciągnięty do demona, od którego uciekał. – jedynie sam będziesz cierpieć.

- Co pan może o tym wiedzieć? – Powątpiewał próbując się wyrwać. Niestety starszy demon był o wiele silniejszy. – W ogóle nie zna pan mojej sytuacji.

- Znam jej zarys – przytulał chłopca na siłę – chętnie posłucham reszty.

- Uwziął się pan na mnie – załkał pełen frustracji – czego pan chce?

- Nie bój się, nie gustuję w małolatach – uspokajał go lekko się uśmiechając – znałem twojego ojca.

- Czy to prawda? – Nie wierzył jego słowom. – Czy mówi to pan jedynie dlatego bo wymaga tego sytuacja?

- Naprawdę go znałem – utwierdza go poważnym tonem – walczyliśmy razem w bitwie o Centralne Piekło. To było zanim poznał twoją matkę i gdy byliśmy jedynie wyrostkami po akademii. Ta wojna zmieniła nasze drogi życia. Ja zawsze byłem destruktywny, a Mastema… no cóż powiedzmy, że nie przepadał za rozrywkami mojego pokroju.

- To czego pan ode mnie chce? – Ponowił pytanie. – Niech pan mi odpowie.

- Polubiłem cię – zaśmiał się tarmosząc mu włosy – a poza tym twój ojciec nie raz ratował mi skórę w akademii.

- W Piekielnej Akademii Demonicznej Armii Strachu? – Upewniał się w zdumieniu. – Tata tam uczęszczał?!

- I był jednym z najlepszych absolwentów – pocieszał go na tyle, na ile mógł – Mastema był mądrym i szczerym demonem. Po prostu za bardzo ufał i wierzył w innych.

- Zawsze powtarzał, że szczera rozmowa potrafi zdziałać więcej niż sądzę – przypomniał sobie słowa ojca – Powtarzał mi to zawsze, gdy potłukłem się z kimś o jakiś bzdet.

- Dopiero uczysz się życia – stwierdził mierzwiąc czarną czuprynę chłopca – masz prawo popełniać błędy i się na nich uczyć. Dzięki konsekwencjom naszych czynów potrafimy kroczyć obraną wcześniej drogą życia. To zapewnia nam niejaki drogowskaz w chwilach zwątpienia.

- Tylko, że nie mogę błądzić – jęknął skołowany – muszę jak najszybciej dorosnąć i …

- Niczego nie musisz – przerwał mu lekkim prztyknięciem w czoło – zaufaj mi.

- To trochę trudne – westchnął pocierając czoło – jest pan odrobinę straszny.

- Tylko odrobinę?! – Uniósł jedną brew w zdumieniu, po czym wybuchł śmiechem. – A sądziłem, że nieco więcej niż odrobinę.

- Po dłuższym zapoznaniu nie jest aż tak źle – kręcił młynek palcami w zakłopotaniu – choć ciężko wytrzymać ten groźny wzrok.

- Niestety nic nie poradzę na wzrok – wzruszył ramionami. Młody był naprawdę świetny i bezsprzecznie go polubił. – To cecha genetyczna. Żałuj, że nie poznałeś mojego ojca. Ten to gromił wszystkich spojrzeniem.

- Wystarczy, że przestanie się pan tu marszczyć – dotknął palcem wskazującym zmarszczek pomiędzy brwiami – od razu lepiej.

- Jaki ojciec, taki syn – mruknął wspominając podobne zachowanie Mastemy w akademii – wracajmy. Tu nie jest bezpiecznie.

- Niech będzie – zruszył ramionami szykując się do śmignięcia, jednak Belzebub szybko go przechwycił i przyciągnął do siebie – Co pan wyczynia?

- Wracamy na moich warunkach – odparł więżąc nastolatka w silnych ramionach – tak będzie najbezpieczniej i szybciej.

Coś zbliżało się do miejsca ich pobytu i wolał mieć dzieciaka jak najbliżej siebie. Już jakiś czas temu wyczuł wrogo nastawioną energię w pobliżu domu chłopca. Coś czaiło się w cieniu i wolał uniknąć konfrontacji. Zakamuflował ich obecność, po czym błyskawicznie śmignął w odleglejsze miejsce. Dopiero po upewnieniu się, że nie jest śledzony ruszył do domu Baala.

- Co to było? – Spytał go Fritz, gdy pojawili się w salonie domu Władcy Piekła. – Ta dziwnie zimna aura?

- Ktoś czaił się blisko tamtego miejsca – poinformował go łagodnie. Dzieciak powinien mieć świadomość zagrożenia z jakim się minęli. – Możliwe, że to poplecznicy Beliara.

- Rozumiem – jedynie spuścił wzrok i ciężko westchnął – Powinienem chyba wrócić do pokoju.

- To najlepsze co teraz możesz uczynić – przytaknął delikatnie popychając go w stronę schodów – przemyśl sobie naszą wcześniejszą rozmowę.

- Możliwe, że tak zrobię – szepnął kierując się we wskazanym kierunku – Dziękuję panu.

- Nie masz jeszcze za co – uśmiechnął się rozczulony naiwnością Fritza. Będzie musiał nieco dłużej pobawić się w jego opiekuna. Pstryknął palcami nakładając pieczęć na okno nastolatka. To było zabezpieczenie na wypadek podobnego wybryku. Młode demony bywają nieprzewidywane w tym wieku.  – Wolniej pojmuje niż Mastema, ale wszystko w swoim czasie.

¨¨¨

Obudził się z wielką ochotą na koktajl bananowy. Ta zachcianka była dla niego irracjonalna, bo zazwyczaj nie przepadał za słodkimi rzeczami. Podniósł się do siadu i spojrzał na śpiącego jeszcze synka. /coś musiało mu się śnić, bo zabawnie marszczył nosek.

- Cholera – jęknął czując ból w dole brzucha i dyskomfort w tyłku – to poległem na samym wstępie.

Próbował wstać, ale nogi odmawiały mu posłuszeństwa. Rozjeżdżały się na boki i wydawały się być z waty. Kiedy ponowił próbę, Jon zakwilił. Po chwili śmignął mu prosto w ramiona.

- Już dobrze – uspokajał synka delikatnie bujając go i tuląc – nic mi nie jest, choć przyznam, że trochę się boję. Kiepski ze nie rodzic. Nawet nie wiem jak mam cię karmić.

- Wszystkiego się nauczymy – w pokoju zjawił się Baal z koktajlem bananowym w ręku – Sori i matka dadzą nam krótki instruktarz.

- Przydałby się teraz – westchnął czując, że mały zaczyna lizać jego skórę na szyi – Jon jest głodny.

- Natnij nadgarstek – wtrąciła się Asarot wchodząc do pokoju – przyłóż malucha do rany i gotowe. Instynktownie będzie wiedział co robić.

- Czyli krew – mruknął pod nosem, nacinając nadgarstek i podsuwając pod nosek synka – No proszę, pije.

- Oczywiście, że pije – zaśmiała się rozczulona widokiem – niedźwiadku, tylko twoja krew może zaspokoić głód tego smyka.

- A Baala nie? – Spojrzał na kobietę w zdumieniu. – Też jest jego rodzicem.

- Małe demony same decydują czyją krew będą piły w początkowych dniach – wyjaśniała spokojnie – Jon zdecydował, że to będzie twoja krew. Baal odpadł drogą eliminacji.

- Podjął pierwszą, męską decyzję – Baal nie miał do nikogo żalu – i słusznie wybrał. Na jego miejscu dokonałbym tego samego.

- Nie będę przeszkadzać świeżo upieczonym rodzicom – zniknęła zadowolona z siebie.

- Chyba się najadł – Ostrożnie zabrał synka od męża i położył sobie na ramieniu, lekko klepiąc po pleckach. Kiedy dziecku się odbiło, ułożył je w łóżeczku. – To teraz zajmiemy się mamusiem.

- Dam sobie radę sam – mruknął pod nosem ponawiając próbę wstania. Musiał iść do toalety i jakoś wstydził się prosić o pomoc męża. – Popilnuj Jona.

- Zaraz po tym – uśmiechnął się, zanosząc uparciucha do łazienki – Zawołaj jak skończysz.

- Trochę to potrwa, bo chcę się jeszcze wykąpać – zarumienił się siadając na klozecie – jestem zmęczony Baal.

- Wiem – przykucnął przy Wojtku i delikatnie pogłaskał jego policzek – Zadbam o ciebie i o naszego syna.

- Ja myślę – uśmiechnął się do blondyna – spróbowałbyś nie.

- Wolę nie igrać z twoimi emocjami – cmoknął go w usta – ustabilizuj się wreszcie, bo dajesz mi w kość tymi huśtaweczkami.

- Ktoś musi – pokazał mu język – inaczej rozleniwisz się kochanie.

- Kto by pomyślał, że tak się troszczysz o moją irytację – nie miał na niego siły – jednak nie igraj z tą stroną mojej osobowości skarbie.

- Postaram się – szepnął zmęczony i obolały – lecz nie ręczę za siebie.

- Masz taryfę ulgową – uśmiechnął się mierzwiąc mu włosy – odkąd cię spotkałem i pokochałem pobłażam ci w wielu kwestiach.

- Tak? – Spojrzał mu w oczy i nagle przypomniał sobie o egzekucji na zdrajcach w auli audiencyjnej pałacu. – Chyba już łapię.

- Nie to miałem na myśli – pokręcił zrezygnowany głową – zostawię cię i pójdę do Jona. Daj znać, gdy będziesz potrzebował pomocy.

- Dobrze – przytaknął, czując się niezręcznie. Baal dał mu do myślenia. – Idź do Jona.

Spojrzał na Wojtka, jednak ten tego  nie odwzajemnił. Postanowił dać mu czas. Sam przyjdzie, gdy nadejdzie odpowiednia pora.

Kiedy Baal zniknął, skorzystał z toalety. Następnie dopełzł do wanny i z ledwością jakoś do niej wszedł. Napuścił wody i zaprawił ją wonnymi olejkami. Tego było mu trzeba. Odprężającej kąpieli. Usadowił się wygodnie wdychając zapach wody z olejkami. Zdawał sobie sprawę z tego, że zachował się niedojrzale, ale ciężko mu było postąpić inaczej. Baal to rozumiał, dlatego dał mu czas na ochłonięcie.


- Chyba jednak będziesz musiał mnie wychować – mruknął pod nosem powątpiewając we własne słowa – to straszne, że jestem aż takim dzieciakiem.