Wiem, wiem - długo mi zajęło. Jednak Wy w ogóle się jakoś nie odzywacie. Na pozostałych blogach dostaję ponaglenia, co mnie jakoś motywuje, a tu cisza... :(
Komentarze karmią wenę... dobra nic już nie piszę.
Mam nadzieję, że rozdział się spodoba...
Pozdrawiam ^^
Wiki z nostalgią wpatrywała się w
huśtawkę z opony, którą kiedyś zawiesił dziadek. Rok po tym zmarł. Pamiętała,
jak Wojtuś szaleńczo chciał się na niej bujać. Ledwie chodził, a już chciał
oderwać się od ziemi.
- Straciłam tyle wspólnych chwil –
szepnęła smutno – Michaś, tak mi ciebie brakuje. Gdybyś żył pewnie byłbyś dumny
z naszego syna.
- Powinnaś raczej poszukiwać
towarzystwa wśród żywych – usłyszała poradę od Baala – Rozumiem, że kochałaś
tego mężczyznę, ale wracanie do przeszłości niczego ci nie da prócz rozpaczy.
- I poucza mnie demon – wyśmiała go
gorzkim tonem – Sęk w tym blondasku, że nie ma nikogo, kto by go zastąpił.
- Skąd ta pewność? – Spytał podnosząc
jedną brew. – Mój brat kiedyś też się zarzekał, że nikt nie zastąpi jego
ukochanej żony, a teraz ma Erwina.
- Do czego zmierzasz? – Sondowała go
podejrzliwym wzrokiem. – Demony i ludzie różnią się pod względem uczuć.
- Racja, jest różnica – przyznał w
zamyśleniu – jednak nie jest ona aż tak wielka jak sądzisz. Kiedy demon wyczuje
swoją bratnią duszę, za wszelką cenę chce ją mieć przy sobie. Ty po śmierci ukochanego
odcięłaś się od mężczyzn i wpadłaś w wir pracy. Zawęziłaś pole poszukiwań i w
końcu się poddałaś.
- Baal, skończ – ostrzegła go czując,
że uderza w bolesny punkt – Nie życzę sobie byś to robił.
- Zależy mi na szczęściu męża –
odpowiedział łagodnie – On się o ciebie martwi. W tej rodzinie miał jedynie
ciebie i babcię.
- Wiem – po policzkach pociekły jej łzy
– Nie zasługuję by nazywać się jego matką. Przez swoją głupotę skazałam go na
taki los.
- Porozmawiaj z nim na ten temat, a
zobaczysz, że jedynie ty się o to obwiniasz – polecił łapiąc ją w pasie – A
teraz zabieram cię na małe wakacje do Przedsionka.
- Ani mi się waż! – Ryknęła wyrywając
się demonowi. – Baal, natychmiast mnie puść!
- Dramatyzujesz – zaśmiał się
przenosząc się z nią do swojego domu – Nowe otoczenie dobrze ci zrobi teściowo.
- Odstaw mnie do babci – syknęła
wściekła. Ten wzrok mógłby zabić aczkolwiek przykuwał uwagę. – Baal, czemu mnie
dręczysz?
- Pomyślałem, że skoro lubisz mierzyć
się z demonami przeszłości, to kilka dni wśród tych prawdziwych nie zrobi ci
różnicy – rozłożył otwarcie ręce w akcie dobrych intencji – Wiki, poznasz moją
rodzinę.
- Zrozum, nie mam na to sił – sapnęła
zrezygnowana – i nie mam tu swoich rzeczy.
- Jeśli oto chodzi, to babcia cię już
spakowała – usłyszała głos syna, który przyniósł jej walizkę – cieszę się, że
tu jesteś.
- Obaj to uknuliście – jęknęła starając
się ukryć przed Wojtkiem fakt, że płakała – To nie fair.
- Eh – niebieskooki podszedł do kobiety
i mocno ją przytulił – Mamo, jeśli chcesz już wspominać tatę, to przynajmniej
mi o nim opowiedz. Nawet nie wiem kiedy zginął i gdzie leży.
- Wybacz mi – wtuliła się w tors syna i
zaczęła płakać – Opowiem ci o nim, tylko nie w tym miejscu.
- No tak, salon to trochę mało prywatne
miejsce – zaśmiał się Baal, dostrzegając Mefiego z Belem skrytych za drzwiami
kuchni i Lucyfera u szczytu schodów – Zaprowadź Wiki do jej pokoju, a ja
przyniosę wam ciepłej herbatki.
- Coś ty się taki słodki zrobił –
Wojtek zmierzył czujnie męża. – Ani mi się waż taki być, bo dobrze wiesz, że
nie cierpię słodkości.
- Wiem – uśmiechnął się zadziornie –
dzięki tej wiedzy mogę cię efektywnie karać.
- Na razie nie masz ku temu powodów – prychnął
w irytacji – i dla twojej informacji, nasz syn również nie lubi słodkich
rzeczy. W szczególności czekolady!
- Zrozumiałem – wycofał się widząc
iskierki złości w niebieskich oczach – zajmij się matką, ok?
- To twoja teściowa? – Najodważniejszy
Belzebub wychylił się z kuchni by obejrzeć męża brata. – Ładnego mam szwagra.
- To mój starszy brat Belzebub –
przedstawił go blondyn zdębiałej Wiki – A to matka mojego małżonka Wiktoria.
- Miło poznać – odparła niepewnie lekko
skłaniając się demonowi. Wydał jej się dość straszny, dlatego złapała dłoń
syna. – Mamy coś do omówienia… dlatego proszę nam wybaczyć.
- Widzisz Bel, kobiety przeraża twoja
facjata – zachichotał Mefistofeles nadal schowany za drzwiami – Ja się jej nie
dziwię.
- Jeszcze jedno słowo bracie, a obiję
ci twoją – warknął Bel w złości – Wygląd bywa mylny.
- Z pewnością – przyznał w ciepłym
uśmiechu Wojtek rozładowują powstałe napięcie – Wybacz nam Belzebubie, ale moja
mama nie jest w najlepszym nastroju do zaznajamiania z innymi. Może jutro
będzie w lepszej formie.
- Rozumiem – ten dzieciak od razu
przypadł mu do gustu – Nie przeszkadzam.
- Dziękuję – wymamrotała Wiki – i
przepraszam.
Po tym Wojtek skierował się z nią do
schodów. Nie miał już siły na przenoszenie, dlatego uznał, że krótki spacer do
pokoju będzie najlepszym wyjściem. Kiedy byli już u szczytu, spotkali
długowłosego demona, który z uwagą przyglądał się kobiecie. Poprzez krew
wiedział kim on jest, jednak nic nie powiedział.
- Pomogę ci – zaoferował swoją pomoc
Lucyfer, dostrzegając lekkie osłabienie chłopaka – Czyli to tak wyglądasz.
- Tak wiem, nie jestem za ładny –
zaśmiał się cicho – Mam nadzieję, że mój syn przynajmniej wda się w Baala.
- Broń cię siło nieczysta – rzucił
platynowo włosy w uniesieniu – Mój bratanek ma mieć twoje oczy. Błękit oceanu
jest niespotykany w Piekle.
- Nie mogę tego obiecać – westchnął
zmęczony – Niezależnie jaki się nie urodzi, będę go kochał.
- To najlepsze podejście – wtrąciła Wiki
– Michał miał takie podejście. Twierdził, że jeśli masz być do kogoś podobny,
to do siebie.
- Ale opowiesz mi więcej o tacie,
prawda? – Upewniał się łaknąc informacji o rodzicach. – O waszym pierwszym
spotkaniu i o tym jak jeździł.
- Tak, pociąg do motocykli masz po nim
– uśmiechnęła się szczerze pierwszy raz po przybyciu do Przedsionka. – Mam nadzieję,
że czasem mnie odwiedzisz, gdy się pomarszczę i bardziej zbrzydnę?
- Oczywiście mamo – zapewnił ciepło –
mam tylko ciebie i babcię. Erwin będzie pod ręką, bo Nab z pewnością nie da mu
odejść. Cieszę się, że wreszcie mogę żyć wśród rodziny.
- Też się cieszę – wzruszyła się –
Przez ciebie robię się zbyt sentymentalna. Do czego to doszło, że nawet Baal
mnie pouczał.
- Wiesz, jest troszeczkę starszy od
naszej dwójki razem wziętej – wyszeptał jej w żartach, rozśmieszając
towarzyszącego im Lucyfera – a poza tym ma do ciebie słabość przez twoje
zboczone prezenty dla mnie.
- Tak? – Zdziwiła się – Uff, już
myślałam, że chodziło ci o te figle moich rodziców na jego ołtarzu.
- Istnieje prawdopodobieństwo, że to
też ma na to wpływ – zastanawiał się na głos – bądź co bądź dzięki temu nie
musimy obawiać się jego klątwy.
- Coś wspominał – przypomniała sobie –
W sumie nieważne.
- Może zamieszkałabyś z babcią? –
Zaproponował nagle. – Mieszkasz sama w Paryżu, babcia w Gdańsku. Przydałaby się
jej pomoc przy prowadzeniu kawiarni.
- Rozważałam taką opcję – przyznała w
przygnębieniu – miałabym bliżej do grobu Michała.
- Myślę, że tata by nie chciał abyś
została starą panną – oznajmił stanowczo – Znajdź sobie faceta i czerp z życia
szczęście.
- Baal też o tym mówił – coś jej
przyszło do głowy – czy wasza dwójka nie planuje przypadkiem bawić się w
swatki?
- Uwierz mi – zaczął w śmiechu – Baal
ma mało wspólnego ze swatką.
- Powinnaś słuchać syna – polecił
Lucyfer – Mój brat nie nadaje się na Amora.
- My się znamy? – Uważnie przyjrzała
się demonowi. – Chyba już gdzieś słyszałam ten głos.
- Nie martw się, będziemy mieć sporo
czasu by pogłębić naszą znajomość – odparł spokojnie – Może wtedy sobie
przypomnisz.
¨¨¨
Erwin obudził się wtulony w ramiona
narzeczonego. Targający jego włosy wiatr, dał mu do zrozumienia, że są w
powietrzu. Dla uspokojenia nerwów nawet nie próbował otwierać oczu. Za to
mocniej złapał szyję Nabuchodonozora.
- Obudziłeś się – delikatnie musnął
ustami czoło rudzielca – Jesteśmy już prawie na miejscu.
- Aha – mruknął w tors demona – zimno.
- Zaraz się ogrzejesz – zapewnił
lądując przed wlotem jakiejś groty – witaj w osobistym ośrodku wypoczynkowym
dla niesfornych lisków.
- Jaskinia – wypalił w szoku – tam jest
ciemno jak w zadku mamuta.
- Jeszcze tam nie wszedłeś, a już
narzekasz – westchnął patrząc na chłopaka z politowaniem – Cały ty.
- Wysoko – głośno przełknął ślinę,
dostrzegając fakt, że stoją na półce skalnej jakiejś góry – gdzieś ty mnie zabrał?
Nie odpowiedział tylko wszedł z nim do
wnętrza groty. W środku znajdował się oświetlony tunel prowadzący do przytulnie
urządzonego mieszkania. Erwin oniemiał zaskoczony tym widokiem. Z jednej ze
ścian spływała woda wypełniając pomieszczenie przyjemnym dla ucha szumem.
- Tu zamieszkamy po ślubie – Nab
postawił chłopaka na miękkim dywanie. – Podoba ci się?
- Jest ładne – przyznał cicho podchodząc
do piekielnego ognia, który płonął w palenisku utworzonym wewnątrz starego
stalagnatu. To było zadziwiające zjawisko, bo płomień nie wytwarzał dymu, a
jedynie się palił.
- Jak to możliwe? – Wpatrywał się w
język ognia oczarowany jego pięknem. – Ogień potrzebuje paliwa, jak drewno, czy
węgiel.
- Nie ten – oznajmił w uśmiechu – Ogień
piekielny płonie wiecznie.
- To trochę straszne – zadrżał robiąc
krok w tył – Jakbym umarł, to bym trafił do piekła?
- Możliwe – postanowił go nieco
podręczyć – wówczas pieściłyby cię języki takiego ognia.
- Naprawdę? – Zląkł się takiej wizji. –
Czy to boli?
- Ten ogień powstał by sprawiać
cierpienie – oświadczył łagodnie – Nie pali, ale niemiłosiernie parzy ogromnym
gorącem. Dusza, która do niego trafi skazana jest na wieczne męczarnie bez
łaski ukojenia.
- Serio?! – Cicho zaskomlał przerażony.
- To prawda – potwierdził poważnie, po
czym złapał kulącego się rudzielca i mocno przytulił – dlatego nie igraj ze
śmiercią, bo tam trafisz i przekonasz się na własnej skórze.
- Nie pozwoliłbyś chyba na coś takiego?
– Spytał z maślanym wzrokiem. – Nab?
- Jeśli będziesz tak szybko rezygnował
z życia, wówczas ci nie pomogę Lisku – pocałował drżące usta Erwina, który
automatycznie wtulił się w jego tors – Samobójcy trafiają do kadzi wypełnionej
tymi płomieniami. Kogoś takiego tylko Władca Demonów może ocalić od męki.
- Masz na myśli Baala? – Upewniał się
patrząc mu w oczy. – To bym się wkopał.
- Mój brat cię lubi – zaśmiał się w
reakcji na minę zbitego psa, którą uraczył go rudzielec – a poza tym masz po
swojej stronie Wojtka.
- Jednak wolałbym nie ryzykować –
wzdrygnął się na samą myśl, że byłby na łasce tego tlenionego demona – nie ma
takiej opcji.
¨¨¨
Wiktoria spacerowała po lesie z głową w
chmurach. Rozmowa z Wojtkiem skończyła się zaraz po rozpoczęciu. Nawet nie
zdążyli wypić do końca herbaty przyniesionej przez Baala. Martwił ją stan syna,
ale po zachowaniu zięcia wiedziała, że nie jest osamotniona.
- Dziwny mikroklimat – mruknęła
dostrzegając poziomki w środku jesieni – u nas las zasłany jest dywanem
martwych liści.
Postanowiła nazbierać trochę owoców,
znając do nich słabość syna. Nie dziwiła się mu czując ich zapach i słodki
smak. Aż wróciły wspomnienia, gdy był jeszcze berbeciem w pieluszkach i zwykle
brudził sobie nimi buzię. Był wtedy takim słodkim brzdącem, którego jeszcze nie
zdążono skrzywdzić. Usiadła na powalonym pniu, który zarósł miękkim mchem.
Jeszcze nigdy nie czuła się tak samotna. Zawsze myślała, że Wojtek zostanie
przy jej boku, a teraz miał przed sobą przyszłość z własną rodziną.
- To takie frustrujące – sapnęła
wracając do zbierania owoców – nie powinnam go o nic obwiniać, prędzej Baala,
że mi go odebrał.
- Co pani tu robi? – Usłyszała pytanie
od czarnowłosego chłopca. Po oczach poznała, że jest demonem. – Nie boi się
pani zapuszczać w las bez towarzystwa?
- Zięć mnie tu ściągną wbrew moim
sprzeciwom – odpowiedziała nie kryjąc irytacji – zbieram poziomki dla synka,
który bardzo je lubi. I nie jestem już sama, gdyż ty tu przyszedłeś.
- Jestem Fritz – przedstawił się
chłopiec kucając naprzeciw niej – niebezpiecznie jest spacerować samemu po tym
lesie.
- I mówi to dziecko, które samo
przechadza się po lesie? – Sarknęła podnosząc jedną brew. – Nazywam się
Wiktoria.
- Chodziło mi o to, że jest pani
człowiekiem – wyjaśniał w zawstydzeniu – ja potrafię się dobrze kryć, ale pani
zapach rozchodzi się po okolicy, co wabi drapieżne demony.
- Wiesz, wczoraj poznałam takiego o
strasznym wyglądzie – odparła dość cicho – okazał się starszym bratem mojego
zięcia. Nie wiem jak Wojtuś może mieszkać w tak zatłoczonym domu.
- Rozumiem, czyli jest pani mamą Wojtka
– uśmiechnął się ciepło, lecz nagle spoważniał – musimy wracać do domu.
- Czemu tak nagle? – Zdezorientowana
szła ciągnięta za rękę przez chłopca. Kątem oka dostrzegła ruch w zaroślach za
nimi. – Co się dzieje?
- To drapieżcy – poinformował ją
przyspieszając kroku – Nie jestem jeszcze na tyle silny, by z nimi walczyć.
- Mamo! – Przed nimi zjawił się Wojtek
z obawą wymalowaną na twarzy. – Fritz, zabierz ją stąd!
- Ale – protestował w strachu – co z
tobą?
- Baal! – Krzyknął niebieskooki
wzywając męża. – Pomóż!
- Już – blondyn zmaterializował się tuż
przy małżonku, gdy z zarośli wyłoniły się cztery monstra uzbrojone w ostre kły
i pazury. Ich czerwone oczy i bladozielona skóra odpychały nie mniej niż odór
jaki roztaczały. Wiki w strachu wtuliła się w stojącego obok chłopca, a Baal
zasłonił sobą Wojtka. – Zostaw to mnie.
- Kąski – wysyczał jeden ze stworów
zbliżając się do blondyna – ludzki kąsek jest z wami.
- Zawróćcie! – Nakazał władczo Baal. –
Inaczej zginiecie.
- Oddaj nam kąsek – zawarczał inny
stwór wyskakując zza drzew. Przypominał skrzyżowanie małpy z psem. – Złodzieju!
- Mamo! – Wojtek w ostatniej chwili
skontrował atak jednego z potworów na Wiki. Krople krwi z jego zranionego
ramienia naznaczyły jej twarz. – nic ci nie jest?
- To ciebie zranił – załkała w strachu
– Nie narażaj się!
Te słowa były jak zachęta do ataku.
Wszystkie monstra ruszyły z ukrycia w ich stronę. Baal jednak szybko je
unicestwił. Dla niego nie stanowiły większego wyzwania. Spopielił ich szczątki
by nie wydzielały tego okropnego odoru, po czym uleczył ramię męża.
- Wracamy do domu – zarządził karcąco
spoglądając na teściową – Coś mi mówi, że muszę cię poinstruować Wiktorio.
- Ok. – Stęknęła ledwie stojąc na
miękkich nogach. – Gdzieś ty mnie ściągnął?
- Mamo? – Wojtek dostrzegł jej niemoc,
dlatego próbował jej pomóc. Uprzedził go jednak Baal biorąc ją na ręce. – Bądź
dla niej delikatny.
- Wiem skarbie – cmoknął go w czoło, po
czym zniknął.
Fritz pomógł Wojtkowi się przenieść do
domu. Gdy zjawili się w salonie, obaj odetchnęli z ulgą.
- To dla ciebie – wręczył Wojtkowi
kawałek kory wypełnionej poziomkami – zbierała je dla ciebie.
- Zapomniałem ją ostrzec – jęknął
biorąc owoce – przez to była w niebezpieczeństwie.
- Równie dobrze mógł to zrobić władca –
pocieszał go złotooki – to on ją tu ściągnął.
- Chcesz mnie podnieść na duchu –
westchnął ruszając w stronę schodów – Dziękuję, że starałeś się ją chronić.
- Ty zrobiłbyś to samo – posłał mu
ciepłe spojrzenie – jest naprawdę piękną kobietą i mocno ją przypominasz.
- Dziękuję – powtórzył znikając.
Poczucie winy było zbyt silne, by próby pocieszenia przez Fritza mogły coś
wskórać. Zwinął się w kłębek na łóżku i wzdychał w przygnębieniu. Mógłby
obwiniać Baala za to, że ściągnął Wiki w tak niebezpieczne miejsce, jednak sam
również był winny tego, że go nie powstrzymał. Po dłuższej chwili dopadło go
zmęczenie, dlatego zasnął wtulony w poduszkę.
¨¨¨
Baal zaniósł Wiktorię do jej
tymczasowego pokoju. Posadził ją w fotelu i chwilę patrzył w jej stronę. Kiedy
upewnił się, że wszystko z nią w porządku, postanowił zacząć rozmowę.
- Dlaczego wyszłaś sama do lasu? –
Spytał siląc się na łagodny ton. – To nie było mądre z twojej strony.
- Wiesz, na ogół w lesie nie czają się
takie monstra – sarknęła odreagowując stres. Nadal miała przed oczami zranione
ramię syna, za co gryzło ją sumienie. – Nie wiedziałam.
- Rozumiem, że nie miałaś pojęcia –
westchnął patrząc w jej melancholijne oczy – jednak powinnaś mieć więcej
rozwagi. Wiesz od Wojtka, że szykuje się wojna. Wróg czyha na każdym kroku, a
ty beztrosko spacerujesz sobie po lesie.
- Baal – stęknęła z bólem w oczach –
przepraszam.
- Wiktorio – nie miał na nią siły.
Wojtek odziedziczył po niej te najgorsze cechy i teraz widział to jak na dłoni.
– Pomyślałaś może jakby czuł się Wojtek, gdybyś tam zginęła? Łatwo jest
zrezygnować z życia, ale pamiętaj, że masz je tylko jedno.
- Wiem – załkała bezradna – ja już po
prostu nie mogę. Nie chcę być ciężarem dla Wojtusia. Tęsknię za Michałem i
czasem zazdroszczę własnemu dziecku, że nie poznało ojca. Niewiedza jest
prostsza i tak bardzo nie boli.
- Zacznij wreszcie żyć teraźniejszością
i zapomnij o przeszłości – poradził jej nie mogąc patrzeć jak się katuje
wspomnieniami o zmarłym ukochanym. Poniekąd podejrzewał jak się musi czuć.
Kiedyś w podobnym stanie tkwił Nab. – Przyszłość niesie nowe możliwości. Lada
dzień zostaniesz babcią. Miałem nadzieję, że pomożesz nam w wychowywaniu syna.
Moja matka raczej się do tego nie nadaje.
- Wszystko słyszałam! – Ryknęła Lilith
nagle zjawiając się w pokoju. – Tylko spróbuj odizolować mnie od wnuczka i
zięcia, a zrobię ci coś gorszego od dżihadu.
- Jakoś tak się nie paliłaś, gdy trzeba
było opiekować się mną – wytknął jej w złości – a teraz rościsz sobie prawa do
mojego męża i syna!
- A żebyś wiedział Baaluniu – syknęła z
premedytacją szczypiąc go w policzek – jeśli chcesz, to mogę cię "porozpieszczać".
- Baaluniu? – Zachichotała Wiki. –
Niezłe.
- Z czego rżysz? – Nie podzielał humoru
teściowej, ale ulżyło mu, że już nie płacze. – Kuniu.
- Skąd? – W szoku spojrzała w oczy
demona. – Baal! Czy ty grzebałeś mi w głowie?
- Tak troszeczkę – pokazał jej palcami
mniej więcej ilość – W ogóle nie zauważyłaś.
- No wiesz, ja tu serce przed tobą
otwieram, a ty gmerasz mi w myślach – wściekła podeszła do niego i dźgała go palcem
w pierś – Nie życzę sobie byś to robił! To moje prywatne sprawy!
- Chciałem wiedzieć co cię męczy –
tłumaczył się chcąc ją jakoś udobruchać – nie unoś się tak.
- Ja się unoszę? – Sarknęła w złości. –
Jeszcze nie widziałeś jak się unoszę i wierz mi nie chcesz tego widzieć!
- Matko to też ma po tobie – jęknął
wspominając wściekłość Wojtka – to będę miał ciekawe życie.
- Teraz matkę wołasz? – Lilith w
rozbawieniu obserwowała zaistniałą sytuację. Żywiołowość matki Wojtka przypadła
jej do gustu. Dziwiło ją tylko, że jest jeszcze taka młoda.
- Chodź dziecko – złapała Wiktorię i
pociągnęła w swoją stronę – Cieszy mnie, że nie lękasz się mojego syna, ale daj
mu już spokój. Biedaczysko nie najlepiej radzi sobie z uczuciami innych. To
zrozumiałe, gdyż jest demonem. Ludzie są nazbyt emocjonalnymi stworzeniami, ale
wszystko można ze sobą pogodzić.
- Pani to? – Spytała łypiąc na
srebrnowłosą z podejrzliwością wymalowaną na twarzy.
- Mów mi Lilith słońce – uśmiechnęła
się widząc jak zaczyna się wstydzić. Była jeszcze dziecinna i nieświadoma
większości rzeczy. Z pewnością mało wiedziała o demonach. – Jestem matką Baala.
- Rozumiem – nieśmiało spojrzała jej w
oczy – Wiktoria Hoffman, matka Wojciecha.
- Pomińmy te konwenanse – zaśmiała się
rozbawiona jej powagą – należysz przecież do rodziny. A propos, masz
ukochanego?
- Miałam – posmutniała wspominając
Michała – Zginął dawno temu.
- Aha – jej uśmiech jeszcze bardziej
pojaśniał – wiesz kochanie, mam kilku chłopców na wydaniu. Chętnie widziałabym
cię w roli mojej synowej.
- Że jak?! – Osłupiała w reakcji na to
wyznanie. – Nie sądzę, by to był…
- Nie przesądzaj jeszcze – przerwała
jej prztykając ją w nos – dziecko, nie poznałaś jeszcze moich wszystkich synów.
- Chyba poznałam – kluczyła niepewnie –
i jakoś nie prognozuję tego najlepiej.
- Oj, z widzenia się nie liczy – nie
zgodziła się ciągnąc ją ze sobą – napijemy się herbaty i jeszcze
przedyskutujemy tę kwestię.
- Baal? – Zwróciła się do blondyna z
rozpaczliwym spojrzeniem. – Pomóż.
- Mamo… – chciał zacząć, ale nie dała mu
dojść do słowa.
- Cicho! – Rzuciła z mordem w oczach,
przez co słowa utkwiły mu w gardle. Nagle poczuł się jak w dzieciństwie.
Nieporadnie. – Idź do męża, a ja zajmę się Wiktorią.
Po tych słowach zniknęły z pokoju
pozostawiając go samego. Nie czekając długo po prostu przeniósł się do
sypialni, gdzie spał Wojtek. Usiadł przy nim i delikatnie gładził jego spięte
plecy. Widząc, że coś go gnębi, zanurzył się w jego umyśle i odegnał złośliwe
myśli. To sprawiło, że chłopak odzyskał spokój. Niestety to zniknie wraz z
przebudzeniem nad czym ubolewał. Wolałby, aby Wojtuś nie posiadał żadnych
zmartwień. Szkoda, że nie mógł mu ich całkowicie odjąć.
¨¨¨
Siedziała przy okrągłym stoliku do
herbaty w obcym jej środowisku. Matka Baala była przerażająca, a w towarzystwie
Olgi w ogóle się nie hamowała. W dodatku te dwie miały jeszcze jedną kompankę,
która czujnie lustrowała ją chłodnym spojrzeniem.
- Klotod słońce – zaświergotała Lilith
przesłodzonym głosem – nie patrz tak na Wiktorię, bo biedaczysko ledwie się
trzyma.
- Co cię tak niepokoi? – Spytała ją
Olga dostrzegając kroplę krwi na jej policzku. – to krew panicza Wojtka.
- Obronił mnie, gdy zaatakowały tamte
stwory – wyjaśniła nieśmiało z poczuciem winy wymalowanym na twarzy –
beznadziejna ze mnie matka.
- Jesteś matką Wojtka?! – Klotod była w
szoku. – Taka młoda.
- Prawda? – Uśmiechnęła się Lilith. –
Myślę, że zeswatam ją z Mefisto albo Lu. Bel niestety ją zbytnio przeraża.
- Belzebub opiekuje się moim Fritzem –
Klotod poprawiła nieco włosy. – Może i wygląda strasznie, ale to miły demon.
- To prawda – przyznała Olga – znam go
do maleńkości i wiem na co go stać. Musiał stać się tyranem, bo Północne Piekło
do tego zobowiązuje.
- Poznałam Lucyfera i Belzebuba –
oznajmiła cicho – Czy ten Mefisto to taki lowelas z kiepskim poczuciem humoru?
- Wypisz, wymaluj on – zgodziła się z
nią Olga – dodaj jeszcze natrętny zboczuch.
- Coś mi się wydaje, że mój mały
Casanova wpadł komuś w oko – Lilith wymownie spojrzała na przyjaciółkę. – On od
dawna się w tobie podkochuje.
- No wiesz?! – Zapowietrzyła się w
zażenowaniu. – Zmieniałam mu pieluchy.
- Czyli zostaje nam Lu – uradowana
klasnęła w dłonie wymownie spoglądając na wystraszoną Wiki – Zaraz go zawołamy
i przedstawimy przyszłej narzeczonej.
- Ale ja nie chcę – raptownie wstała
rozlewając herbatę – Przepraszam, ale nie jestem na to gotowa.
Wybiegła z pomieszczenia z mieszanymi
uczuciami. Ukryła się w dawnym pokoju syna. Dyby i łańcuchy były dość straszne,
ale wolała towarzystwo tego żelastwa niż nieznanego jej demona. Chciała już się
rozpłakać i przeklinać swoją niedolę, gdy przypomniała sobie o portalu do domu
babci. Wyśliznęła się z tymczasowej kryjówki i ruszyła w tamtą stronę. Była już
prawie na miejscu, gdy ktoś zagrodził jej drogę. Kiedy spojrzała przed siebie,
zobaczyła Lucyfera. Patrzył na nią oceniającym wzrokiem jakby szacując co
zamierza. Po chwili zdała sobie sprawę, że lustruje jej myśli.
- Przestań – cofnęła się przerażona
tym, że z łatwością dobrał się do jej umysłu – Proszę.
- Mogę to usunąć – oświadczył chłodnym
głosem nie spuszczając z niej wzroku – wystarczy jedno słowo, a zniszczę źródło
twojego cierpienia.
- Nie chcę – pokręciła głową w
sprzeciwie – proszę, zejdź mi z drogi.
- Uciekasz? – Nie ruszył się nawet o
cal. – Nie obchodzi cię syn?
- On ma dobrą opiekę – odparła w
przygnębieniu z bólem wymalowanym na twarzy – ja tu tylko zawadzam.
- Gdzie się podziała ta wyszczekana
kobieta, którą spotkałem w Paryżu? – Podszedł do niej i złapał jej rękę. – Ta
co porównała mnie do kiczowatej zabawki?
- Teraz sobie przypominam – wydusiła z
siebie w szoku – jesteś tym zimnym typkiem spod wieży Eiffla.
- Czyli pamiętasz – uśmiechnął się
złośliwie – Zastanawiałem się co ci zrobić, jak cię znajdę. Teraz, gdy widzę
cię w takim stanie, mam ochotę odizolować cię od tego bólu.
- Czemu? – Nie zrozumiała o co mu
chodziło.
- Za bardzo skupiasz się na tym bólu i
nie dostrzegasz oczywistych rzeczy – pacnął ją w czoło w żartach – staczasz
się, a szkoda.
- To nie twój interes – zgromiła go
pełnym wyrzutu spojrzeniem – zostaw mnie i daj wreszcie spokój.
- Tu jesteście – zaświergotała Lilith
pojawiając się tuż przy nich – śliczna z was para.
- Do czego zmierzasz matko? – Lucyfer zerknął
na rodzicielkę ze zdumieniem w oczach. –
Co ty knujesz?
- Postanowiłam wreszcie ustatkować
moich synów – oświadczyła w skowronkach – Kiedy wyjawiłam ten pomysł Wiktorii,
biedactwo uciekło w popłochu.
- Niech się pani ode mnie odczepi –
burknęła niezadowolona – mam tego dosyć i wracam do babci.
- Odważna jest, nieprawdaż? – Spytała
syna już poważnie. – Lucyferze?
- Owszem, jest – odparł skupiając wzrok
na Wiktorii – po prostu nie wie z kim ma do czynienia.
- Co powiesz, gdyby była kandydatką na
twoją narzeczoną? – Kontynuowała swój wywiad obserwując oboje. – Miałabym z
tego związku śliczne wnuki.
- Pani żartuje – wymamrotała przerażona
– ja się nie zgadzam.
- Podoba mi się ten pomysł – uśmiechnął
się cierpko do dziewczyny – nie mam nic przeciwko by związać się z Wiktorią.
- Że co proszę? – Wezbrała w niej
złość. Jakim prawem chcieli decydować o jej życiu? Lucyfer może i był
przystojny, ale nie chciała wiązać się z innym mężczyzną. Nadal cierpiała po
utracie Michała. – Nie ma takiej opcji!
Wyminęła demony i spiesznym krokiem
ruszyła w stronę pokoju z portalem. Nie zamierzała zostawać w tym domu ani
chwili dłużej. Chwyciła za klamkę i miała już otworzyć drzwi, gdy Lucyfer je
zatrzasnął więżąc ją pomiędzy swoimi ramionami.
- Nie – wypowiedział swoje zdanie w
kwestii jej ucieczki. Jego ton był władczy i nie podlegał dyskusji. – Powtórzę
raz jeszcze Wiktorio. Nie.
- Czemu? – Ze łzami w oczach zsunęła
się na kolana. Czołem dotknęła chłodnej ściany, jednak to nie przyniosło żadnej
ulgi. Czuła się bezradna jak dziecko.
- Nie płacz – pocieszała ja Lilith –
Znam ten ból, dlatego chcę ci pomóc stanąć na nogi. Teraz zaśniesz, a gdy się
obudzisz wznowimy rozmowę.
Uśpiła Wiktorię zaklęciem, po czym dała
znać synowi by ją zabrał. Lucyfer wykonał polecenie matki i zaniósł dziewczynę
do swojego pokoju. Położył ją na łóżku i wpatrywał się w jej nieprzytomną
twarz. Była naprawdę piękną kobietą, choć charakterną, ale miał już serdecznie
dość ułożonych panien z dobrego domu. Taka nieprzewidywalna i zaopatrzona w
ostry język kobieta przypadła do jego gustu.
- Czy to możliwe, że to właśnie ty? –
Spytał szeptem odgarniając z jej czoła grzywkę. – Naprawdę nie miałbym nic
przeciwko Wiktorio.
¨¨¨
Erwin obudził się czując ładny zapach.
Nie otwierając oczu węszył nosem zabawnie go marszcząc.
- Smakowity zapach – mruknął gramoląc
się na łóżku tkwiąc jeszcze w półśnie – Ała.
Jęknął spadając z łóżka. Spadł na
miękki dywan, ale i tak trochę się pobił. Otworzył oczy i lekko je przetarł
ziewając. Następnie wstał i kierując się zapachem ruszył do jego źródła. Doznał
szoku widząc krzątającego się po kuchni, odzianego w turkusowy fartuszek
demona.
- Umiesz gotować?! – Spytał patrząc na
naleśniki i parujące kakao. – Wow.
- Każde z nas to potrafi – odpowiedział
skradając mu całusa – po prostu przy Oldze nie możemy się wykazać.
- Aha – w osłupieniu obserwował jak Nab
przerzuca naleśniki na patelni. Robił to z taką łatwością i gracją. – Jak ty to
robisz?
- Chodź to cię nauczę – zachęcił go
przywołując jednym machnięciem – zobaczysz, że to żadna filozofia.
- Akurat – nie wierzył, ale podszedł –
Nie jestem w tym dobry.
- Stań tutaj – wskazał miejsce pomiędzy
nim a kuchenką – O tak. Złap patelnię.
Erwin posłusznie wykonywał każde
polecenie demona. W pewnym momencie poczuł na plecach dotyk twardego torsu i
ciepły oddech na karku.
- Musisz wyczuć odpowiedni moment –
instruował go Nab delikatnie łapiąc jego dłoń, którą trzymał patelnię. Jakoś
słowa nauki nie docierały do rudowłosego. Bliskość i intensywność dotyków
przeniosła go do innego świata. – Teraz!
- Ok. – Z pomocą demona podrzucił
naleśnik, który obrócił się w powietrzu lądując z powrotem na rozgrzanym metalu
patelni. – Udało mi się. Naprawdę się udało!
- Mówiłem, że to łatwizna – pocałował
go w policzek. Zauważył roztargnienie swojego Liska, ale postanowił poczekać.
Tym razem cierpliwie doczeka się pierwszego kroku z jego strony. Klepnął
delikatnie jego tyłek odsuwając go od kuchenki. – A teraz idź jeść nim wszystko
wystygnie.
- Yhm – mruknął wracając do stołu – a
co z tobą?
- Już jadłem – rzucił łagodnie –
polowałem kiedy spałeś.
- Rozumiem – trochę głupio było mu jeść
w samotności. Przywykł już, że z kimś jadał w kuchni Olgi. – Na pewno nie
będziesz jadł?
- Na pewno – uśmiechnął się ciepło – to
wszystko dla ciebie Lisku.
- Lubię słodkie rzeczy, ale bez
przesady – wepchnął sobie do buzi pokaźny kawałek naleśnika z dodatkiem
czekolady, po czym zamruczał – Pyszne.
- Może to nie poziom masterchef’a –
podszedł do rudzielca i zlizał pozostałości czekolady z jego twarzy – jednak
wyszły dobrze.
- Znowu to robisz – wzdrygnął się w
reakcji na dotyk demona – jak jesteś głodny to zjedz z talerza.
- Wolałbym jeść z ciebie – zażartował,
choć w wyobraźni widział to i owo w tym temacie – wtedy lepiej smakuje.
- Nawet o tym nie myśl zboczeńcu –
zarumienił się po same uszy – nie dam ci takiej szansy byś spróbował.
- Czasem jesteś strasznym sknerą – udał
focha i wrócił do smażenia – a ja przygotowałem dla ciebie pyszne śniadanko.
- Dziękuję za to – podszedł do
popielatowłosego i delikatnie pocałował go w policzek, następnie szybko się
wycofał do drzwi – było pyszne.
- A to huncwot – mruknął zaskoczony
działaniem chłopak – tak słodko mnie podszedł.
¨¨¨
Wiki obudziła się jakoś wypoczęta.
Dawno tego nie czuła. Przeciągnęła się leniwie ziewając. Było jej tak dobrze.
Ciepłe łóżeczko, miękki kocyk i dopasowana podusia, przystojne ciacho leżące
obok. Zaraz, zaraz. Jakim cudem znalazła się w jednym łóżku z tym adonisem?
- Ała – jęknęła szczypiąc się w
przedramię – matko to nie sen.
- Dzień dobry królewno – przywitał ją w
złośliwym uśmieszku – Widzę, że dobrze ci się spało.
- Jak… - nie wiedziała co powiedzieć.
Cała magia przebudzenia zniknęła jak pstryknięcie palców – czemu?
- Urocza jesteś tkwiąc w tej
dezorientacji – odgarnął z jej twarzy włosy – postarałem się by twój sen był
spokojny.
- Aha – odwróciła speszone spojrzenie.
Nie mogła wytrzymać tej intensywności wzroku Lucyfera. Zawstydzał ją patrząc na
nią w ten sposób. Dawno zapomniała jak to jest mieć kogoś obok po przebudzeniu.
Ta bliskość i ciepło drugiego ciała były tak nostalgiczne a zarazem
słodko-gorzkie. – Wybacz.
- Nie mam czego – westchnął w lekkim
rozbawieniu. Odkrył, że jej zawstydzanie jest dość ciekawą rozrywką. Robiła tak
urocze miny, którym towarzyszyły soczyste rumieńce. Miał ochotę sprawdzić jej
wszystkie reakcje, jednak przed tym musiał porozmawiać z jej synem. Nie chciał
mieć w nim wroga. – Wynagrodziłaś mi wszystko tymi słodkimi minkami.
- Co? – zażenowana zerwała się do
siadu, po czym ruszyła do drzwi. Kiedy chwyciła za klamkę, zorientowała się, że
ma na sobie jedynie bieliznę. – Jaki czort?
- Za tobą – zaśmiał się zauroczony jej
gestykulacją i przekleństwami – Nie mogłem pozwolić byś spała w ubraniu. Tak
przy okazji, nosisz gustowną bieliznę. Biedroneczki to ostatni krzyk mody we
Francji?
- Zamknij się i oddaj mi ciuchy –
rzuciła się w jego stronę i chwyciła skrawek jego koszuli na piersi – gdzie one
są?
- Tam gdzie powinny – wzruszył
ramionami w akcie niewinności wskazując krzesło po drugiej stronie łóżka.
Ubranie było złożone w równą kostkę i odświeżone. – Kiepski z ciebie
obserwator.
- Daruj sobie te uwagi – stęknęła
puszczając jego koszulę – chyba trochę mnie poniosło.
- Zaczynam lubić tę twoją żywiołowość –
zachichotał śledząc każdy jej ruch, gdy się ubierała. Miała naprawdę ładne
ciało i złapał się na myśli, że chciałby obejrzeć je w całej okazałości. –
Jednak zaczekam na odpowiedni moment.
- Na co zaczekasz? – Spytała z
podejrzliwością w głosie.
- Dowiesz się w swoim czasie – zbył ją
wstając z łóżka – skoro się ubrałaś to możemy zejść na śniadanie.
Wziął ją pod ramię i przeniósł ich do
jadalni. Oszołomiona wpatrywała się w długi stół, przy którym siedział Wojtek z
Baalem i reszta demonów. Wyglądali jak normalna rodzina, co przywoływało
wspomnienia. Szybko je jednak odpędziła czując na biodrze dłoń Lucyfera.
Posadził ją na jednym z krzeseł i podstawił pod nos talerz z tostami. Chciała
uciec, ale zmartwiony wzrok syna skłonił ją do zmiany zdania. Jako jego matka
musi dać mu dobry przykład i zjeść porządne śniadanie. W milczeniu złapała za
jeden z tostów i posmarowała go dżemem wiśniowym. Chłopak automatycznie poszedł
w jej ślady. To z kolei wywołało ulgę u Baala, który nie mógł namówić męża do
jedzenia. W taki oto sposób po raz pierwszy od jakiegoś czasu poczuła, że nie
jest sama.
¨¨¨